ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Edgar Broughton Band ─ Wasa Wasa w serwisie ArtRock.pl

Edgar Broughton Band — Wasa Wasa

 
wydawnictwo: Harvest Records 1969
 
1.Death of an Electric Citizen [6:09]
2.American Boy Soldier [4:22]
3.Why Can't Somebody Love Me? [5:05]
4.Neptune [4:20]
5.Evil [2:36]
6.Crying [5:14]
7.Love in the Rain [3:46]
8.Dawn Crept Away [14:07]
 
Całkowity czas: 45:40
skład:
Edgar Boughton - śpiew, gitara prowadząca
Arthur Grant - gitara basowa, śpiew
Steve Broughton - bębny, instrumenty perkusyjne
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,6

Łącznie 11, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
26.06.2012
(Recenzent)

Edgar Broughton Band — Wasa Wasa

“To hałas”. Taki komentarz usłyszałem od mojego znajomego wieki temu, kiedy to przekazał mi kasetę magnetofonową na której nagrał mi debiutancką płytę Edgar Broughton Band. Po wysłuchaniu całości pomyślałem sobie: „całkiem ciekawe określenie na tą niecodzienną mieszankę rocka, psychodelii i bluesa”.

Były to dawne czasy w których odtwarzacz płyt kompaktowych nie był urządzeniem tak powszechnym w każdym domostwie jak teraz, a internet dopiero raczkował. Tak więc zarówno o piratowym ściąganiu plików jak i wyszukiwaniu informacji o mniej znanych zespołach były marzeniami tak odległymi jak wehikuły czasu i teleportacja. Miałem jednak to szczęście, że jednym z moich znajomych był pewien zapaleniec muzyki lat 60-tych i 70-tych, który lubował się w zamawianiu rzadkich płyt z najdziwniejszych zakątków świata. A jako, że te skarby były jego oczkiem w głowie i był on do przesady uprzedzony co do pożyczania swoich płyt komukolwiek, tak więc w grę wchodziło tylko podrzucanie mu kaset na które nagrywał mi co sobie życzyłem. Jednego pięknego dnia obok zamówionych przeze mnie pozycji na jednej ze stron Maxellowych 90-tek zrobił mi niespodziankę i nagrał mi płytę o przedziwnym tytule „Wasa Wasa” - nic nie mówiącej mi z nazwy -  kapeli Edgar Broughton Band.

Pierwsze co przychodzi na myśl po wysłuchaniu płyty takiej jak ta to, że przełom lat 60-tych i 70-tych był jednym z najpiękniejszych okresów w muzyce rockowej. Swoboda poszukiwań i eksperymentów, a całość według zasady „im oryginalniej tym lepiej” były tym co charakteryzowało tamte czasy. Omawiany krążek jak najbardziej wpasowuje się w tą regułę. Jest sporo szaleństw i swobonego balansowania pomiędzy kilkoma gatunkami muzycznymi, dzięki czemu zespół trudno przyporządkować do konkretnej szufladki. To samo można powiedzieć o samej stronie wykonawczej wydawnictwa; bardzo dużo tutaj rozbudowanych gitarowych solówek, a ta dość luźna forma poszczególnych kompozycji i niesamowita świeżość grania sprawiają, że płyty – pomimo ciężaru gatunkowego – bardzo lekko się słucha.

Co na początek? Krążek zaczyna się od opartego na bluesowych harmoniach „Death Of An Electric Citizen”. Niby nic specjalnego, ale dorzućcie do tego surowe brzmienie gitary i wyciągnięty - do niemal groteskowej przesady – demoniczny śpiew Broughtona oraz stężoną dawkę szaleństwa rodem w płyt Jimiego Hendrixa, a otrzymacie miksurę wgniatającą w ziemię z siłą młotu udarowego marki Bosch.

„American Boy Soldier” jest chyba jednym z najbardziej oryginalnych protest-songów w historii muzyki rozrywkowej. Rozmowa przedstawiciela wojskowej komisji poborowej z - niezdecydowanym co do swojej przyszłości - młodzieńcem ma wiele elementów niemalże kabaretowych - zarówno jeśli chodzi o sam dialog jak i formę muzyczną - towarzyszących przebiegowi całej konwersacji. No bo czy na poważnie bralibyście utwór, który podparty jest wodewilowymi chórkami i pseudo-walczykową partią sekcji rytmicznej? A jednak - jak się okazuje - można coś takiego umieścić na płycie. Jak widać „Corporal Clegg” z „A Saucerful Of Secrets” Pink Floyd nie był jedną ironiczną odpowiedzią rocka psychodelicznego na rozpędzającą się machinę wojenną zachodniego świata (mowa oczywiście o wojnie w Wietnamie; zresztą według danych z końca roku 1968 wynika, iż był to okres w którym udział amerykańskich sił był największy w całej historii tego blisko 16-letniego konfliktu, na co wywołało kontrreakcję w postaci coraz to bardziej zmasowanych protestów społeczeństwa studenckiego i muzycznego przeciwko działaniom administracji Lyndona Johnsona i – jego następcy - Richarda Nixona).

„Why Can’t Somebody Love Me?” jest już z kolei rasowym hard-rockowym kawałkiem. Mocna gitarowa partia, znów mroczny wokal Broughtona, niesamowity pęd sekcji rytmicznej (zwłaszcza wymiatającego na ‘garnkach’ Steve’a Broughtona). Nie ma co; z tego numeru hektolitrami wycieka niesamowita surowość i spontaniczność.

Podobny, ale już bardziej psychodeliczny charakter ma „Neptune”. Niby to samo tempo i kaliber utworu jednak tutaj linia melodyczna brzmi zdecydowanie bardziej tajemniczo, przez co sprawia wrażenie niekontrolowanej wokalnej improwizacji.

Zresztą kolejne w zestawie utwory cechuje również niezwykła motoryczność. Zarówno „Evil” z demonicznymi i brzmiącymi niczym podśpiewywania opętanego szaleńca popisami lidera zespołu jak i nieco spokojniejszy „Crying” oraz (najbardziej zapadający w pamięć) „Love In The Rain” to świetne, rozpędzone kawałki z ciekawymi gitarowymi solówkami, niezwykłą ekspresyjnością sekcji rytmicznej i niekonwecjonalnymi popisami wokalnymi Edgara Broughtona.

Jednak dla wielu zamykający całość – i niemal epicki - „Dawn Crept Away” jest punktem kulminacyjnym płyty i najbardziej znaczącym jej fragmentem. Ten ponad 14-minutowy odjazd ma w sobie sporo z obłąkanego klimatu rodem z „The End” czy „When The Music’s Over” The Doors. O ile jednak stopniowe potęgowanie napięcia w przypadku klasyków tych ostatnich zostaje w przypadku Edgar Broughton Band zastąpione dość szybkim -  i znanym z poprzednich numerów – tempem, o tyle dramatyczna interpretacja wokalna Edgara Broughtona ma w sobie już bardzo wiele śladów „szkoły” Jima Morrisona. Zresztą sam utwór charakteryzuje ten niesamowity psychodeliczny klimat, zdający się być wynikiem jednej wielkiej improwizacji i chaosu, mających jednak w sobie pewiem logiczny zamysł i ciąg muzyczny.

Edgar Broughton Band to jedna z tych wielu grup, które tworzyły muzykę niezwykle oryginalną (choć w tym przypadku mającą wielki dług wdzięczności wobec tria Jimiego Hendrixa), ale nie obdarowaną na tyle wielkim szczęściem, aby przebić się w gąszczu tych - prześcigających się w nieustannym zaskakiwaniu słuchacza - nowych kapel. Jednak ten pochodzący ze środkowo-angielskiego Warwickshire zespół pozostawił po sobie ślad w postaci kilku niezapomnianych wydawnictw, z których niehamowana swoboda tworzenia emanuje zwłaszcza z ich debiutanckiej płyty. „Wasa Wasa”  to jeden z kolejnych zapomnianych pomników tamtych czasów, którego odkrycie - nawet po latach - sprawia niezwykłą radość...

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.