ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Schubert, Franz & Müller, Wilhelm  ─ Winterreise w serwisie ArtRock.pl

Schubert, Franz & Müller, Wilhelm — Winterreise

 
wydawnictwo: Raumklang 2010
 
1. Gute Nacht [5:22]
2. Die Wetterfahne [1:48]
3. Gefrorne Tränen [1:52]
4. Erstarrung [2:58]
5. Der Lindenbaum [4:39]
6. Wasserflut [4:13]
7. Auf dem Flusse [2:50]
8. Rückblick [2:11]
9. Irrlicht [2:31]
10. Rast [2:55]
11. Frühlingstraum [3:14]
12. Einsamkeit [2:28]
13. Die Post [2:06]
14. Der greise Kopf [2:28]
15. Die Krähe [1:41]
16. Letzte Hoffnung [2:33]
17. Im Dorfe [3:02]
18. Der stürmische Morgen [0:49]
19. Täuschung [1:23]
20. Der Wegweiser [3:58]
21. Das Wirtshaus [3:18]
22. Mut [1:14]
23. Die Nebensonnen [2:26]
24. Der Leiermann [2:55]
 
Całkowity czas: 65:05
skład:
Nataša Mirkowić – De Ro: voice / Matthias Loibner: hurdy-gurdy
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,1

Łącznie 2, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
05.02.2012
(Recenzent)

Schubert, Franz & Müller, Wilhelm — Winterreise

Jeśli myśleliście, że chłód za oknem to wszystko, co się wam może przydarzyć tej zimy, to … źle myśleliście. Jest paskudnie, okiennicami targa wiatr, w kominku trzaskający ogień miesza się ze świstem powietrza brzmiącym jak wycie wilków, a mróz wdziera się wszelkimi dostępnymi szparami, by tylko dotknąć tych naszych złudnie bezpiecznych przestrzeni życiowych, zamieniając je w kolejne surowe, beznamiętne i odarte z uczuć pokoje samotności. Szaro – białe, zamglone korytarze. Niby wiodące ku białemu światłu, a jednak… sugestywnie podpadające pod smród sali starego, zatęchłego zamczyska. Brr…

Oczywiście „Strzyż” dba o to byście nie zamarzli, zapodając co ciekawsze naleciałości disco z ubiegłego stulecia. Falseciki, brylanciki, laseczki, kolesie, drineczki, palemki … słowem - coś dla ciała (a my jak wiadomo „ciało gnębimy, jakby wieczne było”). A skoro tak, to ja polecę małe co nieco dla… duszy. Lekko dekadenckie. Ciut dołujące. Uduchowione na tyle, by idealizować świat nierealny (jak na prawdziwy romantyzm przystało), a jednocześnie niosące w sobie lodowaty powiew rzeczywistości. Tej zza szyby. Białej i smagającej twarze mrozem. Z całą pewnością nie wesołej i … bez szczęśliwego zakończenia na koniec. Ale… w końcu takie jest życie. I o nim to będzie opowieść. Zimowa opowieść. Winterreise.

Sprawcą całego zamieszania jest Franz Schubert. Od razu wyjaśnię – ów główny winowajca i bohater niniejszej recenzji moim ulubionym kompozytorem nie jest. Choć mieści się w zakrojonym przeze mnie przedziale czasowym (czyli dacie 1849, jako tej, która wyznacza, tak generalnie, zakres moich muzycznych zainteresowań jeśli chodzi o klasykę), ba, choć uznawany jest za prekursora romantyzmu w muzyce, to … do mojego odtwarzacza tudzież gramofonu jakoś przebić się nie może. Nie będę wyjaśniał, czym to jest spowodowane, w każdym razie tak jest i póki co inaczej być nie może.

A zatem: to ten Schubert, mistrz kawiarnianych spotkań, taki trochę niebieski ptak, bawidamek, trochę pijak i zbereźnik, czyli typowy artysta, jak byśmy to dziś powiedzieli, który w dziewiętnastowiecznym Wiedniu bawił się najlepiej jak potrafił. Marnie się to skończyło dlań, ale o tym jeszcze będzie mowa, więc nie uprzedzajmy faktów. W każdym razie ów kompozytor, brylując w wiedeńskich szynkach pisał w większości rzeczy takie sobie (przynajmniej dla mnie i dlatego właśnie za jego muzyką nie przepadam). Czasami jednak udawało mu się stworzyć kompozycje absolutnie wybitne. Zapierające dech, poruszające najgłębsze uczucia. Wyraziste i nieziemsko piękne. Takie, jak Winterreise.

No dobrze – tyle się napisałem, to jaka jest ta muzyka - zapytacie? Cóż – wyobraźcie sobie, że macie pożegnać się w tym światem. Odejść w zamglony, zimny, wieczorny świat, gdzie cienie wydłużają się coraz bardziej, śledzą nasze ciała i myśli, sugerując, że wszystko, co dotąd zrobiliśmy, zniknie w mroku zapomnienia. Ten chłód, ów żal za światem, który wcale nie jest taki cudowny, ale jakość ciężko się nam z nim rozstawać towarzyszy nam od dłuższego czasu. Mówimy mu dobranoc – Gute Nacht, tak rozpoczyna się ten cykl pieśni Franza Schuberta i od razu dopada nas swoisty atak serca. To niby pożegnanie z ukochaną. Ale nie ma w nim ani krztyny ciepła.  Jest desperacja rozłąki, pogarda i samotność wybijają się na pierwszy plan, zatruwając ciało i umysł wszechwładnym niebytem – tu nie ma radości, bo wszystko zmierza ku katastrofie. I tak będzie w każdym utworze. Ten świat realny siłuje się z nie-rzeczywistością w każdej nucie. Bo pieśni z cyklu Winterreise nie są utworami wokalnymi z dodatkiem akompaniamentu  - o nie, nie ma tak łatwo. Tu głos wokalistki ściera się, ba, siłuje wręcz z towarzyszącym mu instrumentem. Próbuje wypchnąć wyśpiewywaną przez siebie melodię na pierwszy plan, zazdrośnie wydzierając krople owej rzeczywistości aby pielęgnować swój egoizm. I podobnie instrument – on nie uśmiecha się łagodnie do mikrofonu, gdzie stoi śpiewak. Wygryza te nuty, jakby z zazdrości i strachu. Uderza łokciem w żołądek. Jest ohydny aż do bólu.

Pieśni te skomponowano na fortepian i głos męski. I takich płyt odnajdziecie całą masę. Wśród nich, sporo bardzo dobrych, wręcz rewelacyjnych. Ale to Nataša Mirković – De Ro z towarzyszeniem liry korbowej Matthiasa Loibnera stworzyła dzieło absolutnie ponadczasowe. Loibner – zainspirowany ostatnią z pieśni, Der Leiermann, w której to bohater pieśni spotyka wiejskiego grajka właśnie lirą korbową sam posłużył się tym instrumentem, by prowadzić dialog… nieee, przekrzykiwać się z sopranem  Mirković. I te utwory dzięki temu nabrały jeszcze bardziej nieziemskiego kolorytu. Wywołują dreszcze, zachwycają i straszą zarazem. Ilekroć ich słucham, mam wrażenie, że zimny Król Olch wyciąga ku nam swoje ręce, a my… wbrew wszelkim słowom rozsądku idziemy ku niemu na zatracenie:

"Pójdź do mnie, mój chłopcze, w głęboki las! 
Ach, strzeż się, bo wołam już ostatni raz!" 
- Czy widzisz, mój ojcze, król olch idzie tu, 
Już w oczach mi ciemno i brak mi tchu. - 

Więc ojciec syna w ramionach swych skrył 
I konia ostrogą popędził co sił. 
Nie wiedział, że syn skonał mu już 
W tym głuchym lesie wśród olch i brzóz. 

Schubert napisał Winterreise rok przed śmiercią. Czy wiedział wówczas, że umiera? Gdy to komponował, leczył się wtedy rtęcią – bo takie wówczas były metody „radzenia sobie” z chorobami wenerycznymi. Umierał zatem i … dziś, słuchając tych utworów nie chce się wierzyć, że mogło być inaczej. Musiał czuć nadchodzący koniec. Zaprosił przyjaciół, przedstawił im nowe dzieło, a ci wyszli z prezentacji zdruzgotani i przerażeni. Jakby nagle okazano im biały korytarz ze światłem, gdzie oddech zamiera i zmienia się w kryształki zmrożonego powietrza. Lodową poświatę. Zimną. Przerażającą. Ostateczną. I ta właśnie rozpacz zaowocowała krystalicznie czystą i zabójczo piękną muzyką. A że brzmiąca jak epitafium, to już inna sprawa…

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.