ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Amenra ─ Afterlife w serwisie ArtRock.pl

Amenra — Afterlife

 
wydawnictwo: Produkcja własna / Self-Released 2009
 
1. The Dying Of Light [03:35]
2. Wear My Crown [04:09]
3. To Go On.: And Live With. Out. [05:48]
 
Całkowity czas: 13:32
skład:
Bjorn J. Lebon
Colin H. Van Eeckhout
Matthieu J. Van Kerckhove
Maarten P. Kinet
Lennart Bossu
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,2

Łącznie 3, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
01.01.2012
(Recenzent)

Amenra — Afterlife

Amenra, często czytane jako Amen Ra, to formacja pochodząca z belgijskiego miasteczka Kortrijk, wyrosła w 1999 roku na gruzach hardcore’owego zespołu Spineless. Trzech członków macierzystej grupy postanowiło wspólnie odszukać nowe brzmienie i stworzyć nową siłę na środkowoeuropejskim, muzyczny rynku mocnych brzmień. Kiedy mówi się o gatunku, wokół którego oscylują dokonania Amenra, nie sposób nie wspomnieć o szufladkach z napisami: sludge, post-metal czy wreszcie post-hardcore. Od razu narzucają się też skojarzenia z tuzami zajmującymi znaczne części wspomnianych szuflad. Mimo tego wydaje się, że elementy składowe, charakteryzujące brzmienie Amenra, czyli krzykliwy wokal, nisko strojone gitary czy potężnie brzmiące uderzenia perkusji, w tym konkretnym wydaniu wytyczają pewien unikalny kurs.

Kolejne wydawnictwa sygnowane imieniem egipskiego boga Słońca to coraz bardziej dogłębne eksploracje wymienionych wcześniej elementów muzycznej agresji, powielanie schematów i dążenie do perfekcji. Gdzieś po drodze, jakby przypadkiem wokół formacji zaiskrzyła magia, której mocy dodawały nastrojowe koncerty, odbywające się w przeróżnych, nietypowych lokalizacjach takich jak las czy opuszczony kościół. Cała dotychczasowa twórczość formacji z Belgii zazębiała się tworząc spójną całość. Aż do roku 2009, kiedy to światło dzienne ujrzał minialbum zatytułowany Afterlife, stanowiący największe jak do tej pory odstępstwo od wcześniej wytyczonego szlaku.

Zanim jednak o zawartości płyty, warto wspomnieć o niepokojącej okładce. Grafika okrywająca krążek przedstawia trzy zrośnięte brzuchami niemowlęta. Ich niemal całkowicie białe ciało odcina się wyraźnie od głębokiej czerni tła. Dodatkowej mocy przekazu dodają szponiasto zakończone, czarne łapy wychylające się z mroku tła, niebezpiecznie zmierzające do centralnie umieszczonego brzucha. W jaki sposób okładka koresponduje z tytułem wydawnictwa? Zdaje się, że wspomniane szpony należą do kruka lub innego ptaka z rodziny krukowatych, które nie tylko za sprawą filmu z 1994 roku z Brandonem Lee w roli Erica Dravena, kojarzą się z przenoszeniem zmarłych w zaświaty.

Krążek skrywa w sobie historię opowiedzianą za pomocą subtelnie brzmiących gitar (głównie akustycznych), niezwykle nastrojowego, delikatnie cofniętego wokalu i stonowanej perkusji. Na Afterlife składa się w zależności od wydania od trzech do sześciu utworów. Wersje rozszerzone zawierają dodatkowe, puszczone od tyłu kompozycje stanowiące podstawę i główną część tego krążka. Te ‘odwrócone’ propozycje wcale nie brzmią źle i są ciekawym uzupełnieniem konceptu. Mimo tego coraz częściej usilnie staram się je ignorować.

The Dying of Light to początek krótkiej, ale niezwykłej opowieści. Nieśpieszne brzmienia, dużo ciszy, spokojny wokal Colina H. Van Eeckhouta, idealnie pasujący do tego typu ekspresji i przekazu emocji, kreuje niesamowicie melancholijny nastrój, od którego nie sposób się oderwać. Całość chwyta za serce, chwyta za umysł i zanurza w basenie pełnym czarnej, lepkiej wody. Co ciekawe jest to wrażenie wysoko pożądane. Pisząc o wokalach trzeba podkreślić, że te zdecydowanie budzą skojarzenia z głosem Maynarda Jamesa Keenana. Od potraktowania materiału z Afterlife jako nowego odprysku geniuszu lidera formacji Tool, odwiodła mnie tylko wrodzona nieufność i dociekliwość. Nie jest to oczywiście zarzut, wręcz przeciwnie - podkreślenie walorów.

Eteryczna historia opatrzona jest tekstami, które nie tylko idealnie do niej pasują, ale zdają się kreować drugie, czasem nawet trzecie dno. Wśród tych trzech krótkich kompozycji nie znajdziemy zbyt wielu odpowiedzi, nie sposób jednak nie dostrzec wielu symboli, znaków, podpowiedzi. Odważę się zaryzykować stwierdzenie, że dźwięki zawarte na tym krążku są tłem do historii osoby zawieszonej gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią, widzącej zarówno rozmazany obraz pozostawionego życia, jak i próg zaświatów. W związku z tym rzeczona postać stara się zapewnić swoich bliskich (a może i po części również siebie), że mimo zdarzeń nieodwracalnych wszystko może się ułożyć.

W utworze Wear My Crown spokojna melorecytacja płynnie przechodzi w śpiew, który niezmiennie przy każdym kolejnym przesłuchaniu tej kompozycji wywołuje u mnie przyspieszone bicie serca. Ten efekt tylko potęguje wielokrotnie powtórzona ostatnia fraza tekstu:

all the prayers in the world won't bring me back

but i now i'll be safe inside your heart

there will be sinners, there will be saints that cross your path

but don't lose heart now, love, you'll be allright.

Afterlife wieńczy równie udany utwór – To Go On.: And Live With. Out., który zawiera wszystkie wcześniej wymienione walory.

Krążek kończy się po nieco ponad trzynastu minutach przesyconej melancholią muzyki. Głośniki już nie brzęczą, dźwięki już się nie sączą, wokale już ucichły, ale historia opowiedziana przez Amenra wciąż tętni w moim wnętrzu. Afterlife pozostawia po sobie nie tylko zadumę, ale też pewien ślad, który zmusza do kolejnych zapętleń i kolejnych sesji z tą muzyką. Z jednej strony smuci fakt, że EPka jest tak krótka (nawet z 'odwróconymi' utworami), z drugiej cieszy, bo zdecydowanie lepiej jest dostać mniej materiału, ale wysokiej klasy niż dużo sztucznie wydłużonego, muzycznego bełkotu. W potoku produkcji, który zalewa nas każdego dnia, coraz trudniej znaleźć takie perełki, dlatego z całą stanowczością należy podkreślić, że jest to krążek, po który warto sięgnąć i to nie tylko po to, żeby zobaczyć odmienione Amenra, ale po to, żeby się w tym obliczu zatracić.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.