Długo przyszło nam czekać na nowy, czwarty studyjny album tej szwedzkiej grupy. Od ich znakomitego debiutu – Timeloss minęła już prawie dekada. Potem, dość regularnie, średnio, co dwa lata wspaniała i obdarzona pięknym głosem Petronella Nettermalm wraz z kolegami raczyła nas nowym albumem: Kallocain (2004; album miksował Steven Wilson) i Silence of Another Kind (2006). Potem na rynku ukazał się jeszcze koncertowy krążek Sensors, który niestety nie zawierał jednego pełnego koncertu, a „wyszarpane” utwory z koncertów w Niemczech, Holandii i Francji. W ostatnich latach kilka razy zmieniał się też nieco skład grupy, ostatni miał miejsce wiosną 2009 roku, gdy Paatos opuścili Stefan Dimle i Johan Wallen – tym samym z pierwszego składu pozostało tylko dwoje muzyków. Przy pracy nad Oddychaniem, do zespołu dołączył nowy basista, niejaki Ulf Rockis Ivarsson. Tyle zmian personalnych.
Album otwiera dynamiczny „Gone”, utwór zbudowany na mocnej sekcji rytmicznej doprawionej dźwiękami melotronu, który przejawia się też w innych utworach. Jak dla mnie muzyczna kwintesencja tego albumu zawiera się w takich kompozycjach, jak delikatny „Shells” i mroczny „In That Room” – uważam, najlepszy na całym krążku. Zastanawia mnie obecność „Andrum”, takiego półtora minutowego opartego na wiolonczeli przerywnika, który przy pierwszych odsłuchach nieco mnie drażnił, a potem zaczął się nawet podobać i w ostatecznym rozrachunku dodał smaku całości. Interesujący jest też tytułowy, powoli rozwijający się „Breathing” i kolejny „Smärtan”. Przed dwoma ostatnimi utworami pojawia się kolejny, niespełna minutowy przerywnik „Ploing, My Friend” – tym razem w formie pozytywki. Końcówka albumu to „Precious” z pojawiającymi się, co i rusz dźwiękami hiszpańskich kastanietów oraz „Over & Out”. Gdybym to ja był producentem albumu, na pewno zamieniłbym kolejnością dwa ostatnie utwory. Kołyszące do snu „Precious” zdecydowanie bardziej pasuje na koniec niż portisheadowskie i podobnie jak otwierające album „Gone”, oparte na jazzowej gitarze basowej i frywolnej perkusji „Over & Out”. Widać taka wola zespołu – dobrze, że chociaż ten ostatni utwór ładnie wyciszyli.
Wzięcie głębokiego „oddechu” i mała przerwa w fonograficznej działalności zespołu, zdecydowanie wyszła im na dobre. Oczywiście zespół nie powrócił do pomysłów z dwóch pierwszych płyt, nie ma długich kompozycji, jak w przypadku debiutu i kompozycji na kształt doskonałego, ponad dwunastominutowego „Quits”. Ale jest to dobra, spójna i dopracowana płyta, która zdecydowanie bardziej mnie poruszyła niż wcześniejszy, i trochę jak dla mnie nijaki Silence of Another Kind. Z jednej strony cały czas brakuje mi w tej muzyce tych dźwięków z pierwszej płyty, ale cieszę się, że Paatos nie stoi w miejscu, że się powiedzmy, rozwija. To zupełnie inny zespół niż 11 lat temu, gdy powstał. Nie jest to, jak zapowiadano „najlepszy album”, mimo to jest coś w tej płycie, co może się spodobać słuchaczowi. A wspomniany Timeloss przecież zawsze mogę sobie włączyć. Polecam, zwłaszcza teraz, gdy wiosna za oknem, bo to trochę taka leniwa muzyka.
A kto ma ochotę zobaczyć Paatos na żywo, będzie miał niedługo szansę. Pod koniec maja startuje jubileuszowa trasa Riverside, a gośćmi specjalnymi będzie właśnie Paatos oraz brytyjski The Pineaple Thief. Warto się wybrać, tym bardziej, iż dwa „gościnne” zespoły nie występują często w naszym kraju. Z tego, co pamiętam Złodzieje Ananasów występowali u nas tylko raz we wrześniu 2008 na Ino-Rock Festival w Inowrocławiu.