ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Anderson / Wakeman ─ The Living Tree w serwisie ArtRock.pl

Anderson / Wakeman — The Living Tree

 
wydawnictwo: Voiceprint 2010
 
1. Living Tree (Part 1) (4:04)
2. Morning Star (4:30)
3. House Of Freedom (5:38)
4. Living Tree (Part 2) (4:37)
5. Anyway And Always (3:51)
6. 23/24/11 (6:25)
7. Forever (5:33)
8. Garden (3:23)
9. Just One Man (4:46)
 
Całkowity czas: 42:47
skład:
Jon Anderson – voc, harp / Rick Wakeman – kbds, piano
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,2
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,10
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,0

Łącznie 22, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 5 Album jakich wiele, poprawny.
12.01.2011
(Recenzent)

Anderson / Wakeman — The Living Tree

Gdy tylko doszły mnie słuchy, że panowie Anderson i Wakeman planują wydanie wspólnej płyty, założyłem sobie, że zrecenzuję ją dla ArtRocka. Muszę przyznać, że było to zadanie niezwykle trudne, a to dlatego, że myśląc o „The Living Tree” mam mieszane uczucia. Trudno jest ją określić mianem „dobrej” lub „złej” i właśnie na tym polegał mój problem; nie sztuką jest napisać coś o arcydziele czy gniocie; sztuką jest napisać coś o płycie „nijakiej”, a niestety taką „The Living Tree” właśnie jest.

Jako zagorzały fan Yes przez ostatnie kilkanaście miesięcy moim sercem targały najprzeróżniejsze – i głównie skrajne – emocje; od radości (na wieść o planowanej wspólnej trasie zespołu w niemal najlepszym składzie: Anderson/Squire/Howe/White plus Wakeman junior) poprzez smutek (choroba i niemal stan krytyczny Andersona) na złości, rozgoryczeniu i gniewie skończywszy (bardzo nieeleganckie pozbycie się ze składu Andersona i zastąpienie go wokalistą tak mdłym i bez wyrazu jak Beniot David). Dla mnie Yes bez Andersona to nie jest Yes, ale widocznie panowie Squire, Howe i White uznali inaczej, a uczucie pełnego portfela liczy się bardziej niż los przyjaciela i długoletniego współpracownika, z którym niejedno się przeszło.

Zagadką dla mnie pozostają przesłanki powstania „The Living Tree”. Nie wiem, czy panowie Anderson i Wakeman (w czasach świetności Yes często nie znajdujący wspólnego języka) na starość złagodnieli i stali się dla siebie nawzajem bardziej tolerancyjni, czy bardziej kierowali się chęcią pokazania byłym kolegom i fanom, że postawiono na nich krzyżyk troszkę zbyt wcześnie. Niemniej płyta powstała i w październiku trafiła w nasze ręce.

„The Living Tree” jest zbiorem 9 utworów zaaranżowanych na wokal i (głównie) fortepian. Jednak jeśli spodziewacie się porywających kompozycji rodem z „Private Collection” Jona i Vangelisa to z góry ostrzegam, że możecie się gorzko rozczarować.

Utwory są może i delikatne i zwiewne, ale nietrudno odczuć, że wielu z nich (by nie rzecz, że większości) brakuje mocy przekazu jaką miał chociażby niezapomniany „The Meeting” z płyty „ABWH”. Poszczególne piosenki to takie pomieszanie „plumkania” (to Rysiu) i „świerszczenia” (to Jon). Nie za szybko, nie za głośno i bez specjalnych uniesień. Stało się tak zapewne przez zaawansowanie wiekowe autorów. O ile jeszcze Wakemanowi nie można odmówić składnego i miłego dla ucha przebierania paluszkami po klawiaturze, o tyle głos Andersona wyraźnie odczuwa ilość wiosen na karku właściciela. Słychać to chociażby w zamykającym całość „Just One Man” czy pierwszej części „The Living Tree”, w których partie wokalne można by zaśpiewać wyżej, aby nadać utworom większej siły wyrazu.

Myślę, że płycie najzwyczajniej w świecie brakuje odrobiny szlifu i dania sobie nieco więcej czasu na popracowanie nad poszczególnymi piosenkami. Zresztą końcowemu, nie najlepszemu efektowi nie ma się co dziwić, gdyż panowie (moim zdaniem nieco nie naturalnie) pracowali nad „The Living Tree” osobno; Rick nagrał swoje partie w Anglii i wysłał Jonowi do Kalifornii, gdzie ten dołożył swój śpiew. Tak więc na dobrą sprawę muzycy nie spotkali się w studiu...

Teraz może nieco pozytywów. Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że nie warto w ogóle po ten krążek sięgać. Mogą się podobać zwłaszcza nieco żywsze „Morning Star” i „Anyway And Always” , czy smutny i nostalgiczny „23/24/11”. Moimi osobistymi typami są jednak „Garden” – nieodparcie poprzez linię melodyczną (jak i również partię fortepianu) kojarzący się z pierwszą częścią yesowego „In The Presence Of” z płyty „Magnification” oraz wspomniany wcześniej „Just One Man” – dramaturgią przywodzący na myśl również przywołany wyżej „The Meeting”.

To, czy płyta jest warta wysłuchania i czy wnosi cokolwiek do dorobku (około)yesowego pozostawiam Wam. Gdzieś głęboko w duszy osobiście się cieszę z tej porcji muzyki, jednak nie dlatego, że jest ona wybitnie porywającą, lecz bardziej dlatego, że 3/5 Ye$ (znaczek dolara jak najbardziej nie jest przypadkowy) zapowiedziało nagranie płyty studyjnej. Do tego, jeśli nagrywanie jej zaczynają od odkurzenia odrzutu z „Dramy” („We Can Fly From Here”), to trudno patrzeć na jej przyszłą zawartość z pozytywnymi przeczuciami...
 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.