Francuzi nie rozpieszczają nas zbytnio progresywnym łomotem. Być może oświadczenie to związane jest z moją niewiedzą lecz jedyne nazwy jakie przychodzą mi do głowy to Headline, Adagio, Cyril Achard, Rest In Peace, Century Scream, Cymoryl i Regency. Z wielką radością dopisałem ostatnio do owej listy kolejny zespół – Manigance.
Manigance jest kapelą niezwykłą. Nie tylko bije wyżej wymienione bandy na głowę. Jest na wskroś francuski decydując się na niezbyt marketingowy chwyt w postaci upartego wykonywania utworów w swoim rodzimym języku. Wiem, wiem. Niektórzy z Was chwycą się za głowę. Jak to ? Progmetal po francusku?? Zapewniam, że to nie takie straszne i brzmi całkiem sympatycznie. Żałuję tylko, iż moja znajomość języka amatorów żabich udek jest zerowa przez co nie mogę wniknąć w Manigance’owe liryki. „Ange Ou Demon” jest drugą płytą Manigance. Niestety nie znam debiutu „Signe De Vie” wydanego w 1997 roku zatem skupię się tylko na przedmiocie niniejszej recenzji.
Manigance serwuję muzykę jaką bardzo lubię, muzykę pasującą jak ulał do letniej, lekko beztroskiej wakacyjnej pory. Najprościej można ją określić jako Vanden Plas suto zakropiony napojami energetyzującymi:-) Dodajmy do tego jeszcze melodyjne, wręcz przebojowe refreny oraz szczyptę modnego ostatnio progpower metalu i AORku, a otrzymamy całkowity obraz muzyki Manigance. Na „Ange Ou Demon” aż roi się od hiciorów. Nie przesadzę stwierdzając, iż album ten to jedno wielkie zbiorowisko potencjalnych progmetalowych hymnów. Owszem, można się przyczepić do zbytniego podobieństwa brawurowo wyśpiewywanych przez Didiera Desaux refrenów. Można ponarzekać na dużą przewidywalność tej muzyki bazującej na prostym patencie zwrotka, refren, zwrotka i odpowiednie solówki w postaci charakterystycznych przepychanek gitarowo-klawiszowych. Jasne, że można tylko...po co. Otrzymujemy znakomicie wyprodukowaną i w pełni profesjonalną muzykę, od której dość trudno się uwolnić. Nie miałbym nic przeciwko temu gdyby i w Polsce istniał taki zespół stawiający na klarowny przekaz, dobrą produkcję, rezygnujący z dusznego i nihilistycznego klimatu oraz z nadmuchanej do przesady „progresywności”....
Wracając do „Ange Ou Demon”.....jak wspomniałem wcześniej płyta jest bardzo równa. Od pierwszego utworu bombardowani jesteśmy rasową muzyką o skomasowanej ścianie dźwięku. Moimi faworytami jest arcyenergetyczny „Comme Une Ombre” i „Desobeis”. Francuzi pozwalają na chwile wytchnienia w postaci typowej ballady rockowej jaką jest „Fleurs Du Mal”. Aż chce się wyciągnąć zapalniczkę aby rozkołysać się w charakterystyczny sposób w wyimaginowanym tłumie. Pod koniec płyty mamy wspomniane przeze mnie wcześniej akcenty AORowe. Utwór „Nomade” mógłby z powodzeniem znaleźć się na jednej z ostatnich płyt Def Leppard, a drugi z moich faworytów „Desobeis” posiada wyraźne nawiązania do muzyki legendarnego Rainbow, co przywodzi mi na myśl dokonania włoskiego DGM. Zdecydowanie tandem autorski Delsaux/Merle stanął na wysokości zadania.
Coż, bardzo fajny krążek. Wbrew pozorom bije od niego świeżość i pozytywna wibracja. Zaaplikowany na początku dnia czyni zmagania z rzeczywistością bardziej znośne. Ot, taki muzyczny Red Bull:-)
Manigance miał wystąpić na tegorocznej edycji ProgPower Europe. Niestety z niewiadomych dla mnie przyczyn gig odwołano..........wielka szkoda.