Utarło się, iż zespoły okopujące poletko progresywnego metalu pochodzą na ogół z lodowatej Skandynawii, perfekcyjnych Niemiec, słonecznej Italii lub wielonarodowościowej Ameryki Północnej. Ostatnimi czasy obserwuje się jednak nieuchronną ekspansję tego szlachetnego gatunku poza zaczarowany krąg wcześniej uprzywilejowanych regionów geograficznych. Coraz częściej w me ręce wpadają albumy zespołów pochodzących z krajów, które trudno byłoby podejrzewać o jakiekolwiek progmetalowe tradycje. Bohater niniejszej recenzji, młodziutki, powstały w 1999 roku Akashic pochodzi z Brazylii. Debiutancka płyta „Timeless Realm” nie okazała się jedynie lokalnym ekscesem. Została zauważona przez fanów „progresywnych łomotów” na całym świecie. I nic w tym dziwnego, ponieważ album ten, mimo , że nie zawiera stylistycznie rewolucyjnych nowości, emanuje świeżością, pozytywną energią i magnetyzmem.
Muzykę Akashic określiłbym jako melodyjną mieszankę metalu i hard rocka z wyraźnym progresywnym i neoklasycznym vibe’m. Na pierwszy rzut ucha budzą się słuszne skojarzenia z Symphony X. Znikają one jednak bardzo szybko już po drugim odsłuchu. Elementem charakterystycznym Akashic jest ujmującą i szczera prostota, która nie ma jednak nic wspólnego z infantylnością. Klarowność przekazu w połączeniu z doprawdy niebanalną melodyką determinuje właśnie owy, wspominany przeze mnie wcześniej magnetyzm. Z całą pewnością nie można Brazylijczykom zarzucić bezdusznych cyberiad. Priorytetem wydaje się tutaj wprowadzenie słuchacza w odpowiedni, przyjemny nastrój (głównie za sprawą częstych fortepianowych wątków). Moim zdaniem najjaśniejszymi gwiazdami na firmamencie „Timeless Realm” są przebojowy „Heaven’s Call”, intrygujący „Who Am I?” oraz wielce melancholijny „Dove”. Zaznaczam oczywiście, iż pozostałym utworom również niczego nie brakuje.
Najczęstszą bolączką progmetalowych bandów są niestety kiepscy wokaliści. Kwestia ta mogłaby być doprawdy tematem niejednej muzykologicznej pracy doktorskiej:-)))). W przypadku Akashic mamy do czynienienia z chlubnym wyjątkiem. Dzierżący mikrofon Rafael Gubert stanowi bezsprzecznie główny atut Akaschic. Zdobywca włoskiej nagrody „Oscar dellaMusica” oraz profesjonalny nauczyciel śpiewu posiada głos jaki bardzo cenię u rockowych wykonawców – męski, mocny i zdecydowany, pozbawiony nachalnej „góry” i ozdobników w postaci denerwującego vibrato. Osobiście wokal pana Guberta kojarzy mi się z Chity’m Somapala z niemieckiej formacji Avalon oraz, co najważniejsze z.......boskim Jornem Lande:-). Czasami słyszalne są również pewne analogie z Sir Allenem (Symphony X). Czyli znakomite hard rockowe gardło. Wartym odnotowania jest fakt, iż na „Timeless Realm” głos Rafaela uzupełnia w delikatny sposób co pewien czas pani Ines Grosa.
Co tu dużo pisać. „Timeless Realm” szturmem zdobyło moje serce i odtwarzacz. Stawiam bardzo mocną , subiektywną 8, zdając sobie sprawę, iż dla wielu ocena tej płyty oscylowałaby w okolicach 6. Z tego co wiem Akashic pracuje obecnie nad następną płytą, którą to z pewnością kupię w ciemno....
Aha, i niech nikogo nie zmyli okładka „Timeless Realm”. Akaschic nie ma nic wspólnego z gothyckim metalem:-)))))