ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Fucking Champs, The ─ V w serwisie ArtRock.pl

Fucking Champs, The — V

 
wydawnictwo: Drag City 2002
 
1. Never Enough Neck, Pt. 1 (2:41)
2. Never Enough Neck, Pt. 2 (2:13)
3. Children Perceive the Hoax Cluster (2:12)
4. I Am the Album Cover (1:45)
5. Nebula Ball Rests in a Fantasy Claw (1:01)
6. Virtues of Cruising (2:14)
7. Aliens of Gold (4:36)
8. Air on a G-String (2:26)
9. Hats off to Music (2:50)
10. Major Airbro's Landing (2:11)
11. Policenauts 2000 (2:51)
12. Crummy Lovers Die in the Grave (3:32)
13. Part Three (2:55)
14. Happy Segovia (2:18)
15. Chorale Motherfucker (2:40)
 
Całkowity czas: 38:25
skład:
Joshua Smith - g / Tim Green - g / Tim Soete - g, dr, piano, effects / gościnnie: Casey Ward - cello
Brak ocen czytelników. Możesz być pierwszym!
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Brak głosów.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
22.01.2003
(Recenzent)

Fucking Champs, The — V

"Nie mam złudzeń - prędzej czy później usłyszę z pewnością jakiegoś wielkiego nie poznanego w odpowiednim czasie" - tak napisałem w recce Hourglass i oto proszę: pierwszy wielki nieobecny w moim podsumowaniu najlepszych dokonań roku 2002. Kolesie z The Fucking Champs potwierdzili swoją wielką klasę wydając album V. Tym razem otrzymujemy wydawnictwo wyłącznie instrumentalne co tym bardziej cieszy i stanowi dowód, iż można tworzyć zachwycającą muzykę ciążącą ku progresywnemu metalowi bez super klawiszowca ścigającego się z prowadzącą gitarą tudzież bez wokalisty zarzynającego własny zespół wątpliwej jakości głosem. No i nie ma żadnych durnych tekstów - są tylko myśli słuchacza dryfujące swobodnie wraz z grą instrumentów. Do tego grą wyśmienitą!

W stosunku do IV styl dużo się nie zmienił - to wciąż bajeczny eklektyzm podlany uroczą techniką tudzież pomysłowością - bez silenia się na cyberiadę super hiper turbo pińset :-) Wciąż czuć wielką pomysłowość tudzież przymrużone oczko puszczane do odbiorcy: baw się dobrze razem z nami, wszak muzyka to dowcipny dialog twórcy i adresata twórczości, muzyka to bogactwo wyobraźni, które należy z siebie wydobyć i bogactwo wyobraźni, które należy uruchomić podczas odsłuchu, muzyka to wahające się dziewczę i doznający rozterki młodzian, muzyka to nieokiełznany żywioł uczuć. Ech, długo jeszcze mógłbym się tak wyżywać w metaforach, ale recenzje płyt chyba nie do tego służą. Recenzje to analizy, porównania, analizy, porównania, analizy, porównania i tak aż do usrania.

Ja napiszę jedno: V jest lepsza od IV (dla mnie). The Fucking Champs postawili poprzeczkę jeszcze wyżej. Tu każdy utwór zasługuje na wielką uwagę, zaś najbardziej te odstające od metalowo - progresywnego stylu (no dobra - może być i ciężkiego indie - rocka, żeby nie urazić przedstawicieli średniowiecznej, prog - żelaznej gnozy ;-) - mi tam wsio rawno z szufladkami, liczy się przedstawiony, końcowy efekt). Dwa budzące we mnie szczególny zachwyt owe odmiennie stylistycznie kompozycje to Virtues of Cruising pachnący podlanym gitarą, minimalistycznym stylem Nymana tudzież zachwycający cover Bacha - Air On a G-String, coś zupełnie prześlicznego - jak taką muzykę oddać można elektrycznymi gitarami! Miód! Ale i inne brzmią smakowicie - czy będzie to koncertowy Children Perceive the Hoax Cluster - wybitnie ilustracyjny i zadumany, czy dość jednostajny Major Airboro's Landing z charakterystycznym zawiązaniem i finałem, czy Policenauts 2000, gdzie w tle pobrzmiewają jakieś echa niezłego dance, hi hi, oczywiście z odpowiednią gitarową nakrywką i techniczną perkusją - żeby nie było wątpliwości - chciałbym zresztą zobaczyć parkę oddającą tańcem końcówkę tego zabawnego kawałka :-), czy przecudny, melancholijny Part Three czy wreszcie, znów najzwyklej jajcarski, finał całego krążka - kompozycja Chorale Motherfucker - tego ostatniego nie da się oddać słowami nawet w największym przybliżeniu - to coś jak śmiech połączony ze wzruszeniem zwilgotniałych oczu - Fuck! - Wy naprawdę jesteście The Fucking Champs!!! :-) Porąbani i tyle - a jakże uroczy ze swą muzyczną manierą!

Ile mi wyszło tych spokojniejszych fragmentów? 7 na 15 jak się zdaje. Reszta to radosne, pomysłowe brnięcie w cięższy styl jaki starałem się opisać podczas recenzji IV czyli rockowo-metalowa, zachwycająca kombinatoryka. Weźmy takie dwuczęściowe Never Enough Neck czy (ponownie co za tytuł!) I Am the Album Cover - obojętnie jaki masz wiek i ile motorycznej muzyki poznałeś, zaczniesz z uśmiechem machać łebskiem, rękoma imitując grę na gitarze. Czyż nie o to chodzi w muzyce? O radochę, kurna, o radochę! Czasami odsłuch da Ci moment refleksji, zastanowienia się nad sprawami ważnymi dla Ciebie, choć dla innych niekoniecznie i na tym może polega Twój ból, niemniej już za chwilę znów główka i znów stopy pójdą w miarowy ruch. Bo takie jest chyba życie - bez odrobiny luzu i żartu byłoby jedną, wielką katorgą. Nie zamierzam Was zanudzać w tym miejscu jakąś pseudo-filozofią, po prostu muzyka The Fucking Champs jawi się doskonałą odskocznią od codziennych problemów pokazując, że udane zmiksowanie spokoju, powagi, podniosłości, szaleństwa i żartów to i stosowne odbicie naszego życia i chyba jakaś nieśmiała recepta na nie. Dla mnie niezwykła wielkość tego albumu polega właśnie na tym - odskoczni, a jednak refleksji - namacalnie wręcz podanej. I dlatego w ocenie jest 9 oznaczająca obowiązkowość co do odsłuchu. Jakże wielki to album, nie poznany w odpowiednim czasie, jakże wielki. Ciekawe ile ich jeszcze napotkam?

Kolejne podziękowania dla Chudego!

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS ArtRock.pl na Facebook.com
Picture theme from BloodStainedd with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2025 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.