Śmiało można nazwać rok 2010 rokiem powrotów, wielkich powrotów. Nowy albumy wydali już między innymi Mark Almond, Sade, Laurie Anderson, a teraz Brendan Perry. Jedenaście lat przyszło nam czekać na drugi solowy album tego muzyka. Po sukcesach płyt Dead Can Dance jego pierwsze dzieło Eye of the Hunter zostało przyjęte dość chłodno. Chociaż szczerze powiedziawszy, nie jest to dla mnie do końca zrozumiałe, bo jest to bardzo dobry album, podobnie jak najnowszy Ark, choć jeśli ktoś się tutaj spodziewa jakichś wielkich muzycznych rewolucji i dźwiękowego suspensu, temu radzę się wstrzymać.
Można odnieść wrażenie, że artysta zatoczył swoiste koło. Oddalił się nieco od neofolkowej otoczki znanej z poprzedniego albumu, a zwrócił się z powrotem w kierunku dark wave’u, czyli do swoich prawdziwych korzeni. Jak wspominałem, wyszło mu to całkiem przyzwoicie. Album jest mroczny i dosyć szczelnie wypełniony hipnotyzującymi wokalizami Perry’ego. Ark nawiedzony jest też duchami Martwych Potrafiących Tańczyć (Dead Can Dance), lecz nie przyrównałbym go do żadnego albumu tego kultowego zespołu. Słychać, że artysta nie stoi w miejscu, że inspiruje się nowymi brzmieniami i trendami muzycznymi. Pobrzmiewają tutaj dubowe czy trip-hopowe eksperymenty, których wydaje mi się, iż nie powstydziliby się Mssive Attack, jedni z prekursorów tego gatunku. W przeciwieństwie do poprzedniej płyty, która prawie w całości oparta jest na żywych instrumentach, w nagraniu nowego materiału wykorzystane zostały dźwięki, pochodzące głównie z samplerów i syntezatorów. Jak można się dowiedzieć ze specjalnego filmu udostępnionego przed premierą na stronie internetowej artysty, był to zabieg celowy, którego zamysł opierał się na wykreowaniu neutralnego elektronicznego pejzażu dźwiękowego, który odzwierciedliłby współczesny świat, zdominowany techniką, świat uzależniony od maszyn.
Jest to z całą pewnością dystopijna wizja świata, z powracającymi motywami utraty tożsamości, alienacji, wojny, czy zagrożeń środowiska naturalnego. Lecz z drugiej strony, zwłaszcza tej tekstowej, wydawnictwo Ark jest również nośnikiem optymizmu i nadziei co do przyszłości współczesnego świata. Na nowym krążku zawierającym osiem oryginalnych kompozycji pojawiają się dwa utwory: otwierający płytę „Babylon” i zamykający ją „Crescent”, które pierwotnie skomponowane zostały przez Brendana Perry, w związku z Dead Can Dance Reunion Tour z 2005 roku.
Boli mnie fakt, że część z dawnych fanów „Umarłych...” jest nieco uprzedzona do solowych wydawnictw ich członków. Na marginesie przypominam, że druga połowa DCD, czyli Lisa Gerrard nagrała w ostatnich latach dwa rewelacyjne albumy (studyjny i koncertowy) z Klausem Schulze. Ark traktowane jest niestety trochę po macoszemu, a jestem pewny, że gdyby całość została sygnowana trzema magicznymi literkami, od razu zostałaby uznana za arcydzieło... Jest to niesprawiedliwe i wydaje mi się, że szkoda czasu na zastanawianie się czy to Perry i Gerrard osobno czy może razem. Podobnie zresztą jak nie ma sensu deliberowanie nad tym czy Marillion było lepsze z Fishem czy Hogarthem, albo kto był lepszym wokalistą Genesis: Gabriel, Colins czy może Wilson. To inni ludzie, inne spojrzenie i co za tym idzie, muzyka. Każdej płycie warto dać szansę, wysłuchać jej i dopiero potem ocenić. Bo po co się niepotrzebnie uprzedzać?