Na płytę ”Come My Fanatics…” zespołu Electric Wizard natrafiłem całkiem przypadkowo. Zaciekawiony melodią sączącą się leniwie z głośnika postanowiłem słuchać dalej, będąc ciekawym z czym będę miał do czynienia i muszę powiedzieć, że moje wrażenia po przesłuchaniu całej płyty były jeśli nie entuzjastyczne to przynajmniej pozytywne. Ale po kolei.
Płyta, której jest mowa to jedna z sześciu do tej pory wydanych albumów Electric Wizard, grupy z Dorset w Anglii wykonujących z powodzeniem od 1993 roku gatunek muzyki z pogranicza stoner rocka i doom metalu. Albumy ”Come My Fanatics…” oraz ”Dopethrone” uważane są za najistotniejsze z twórczości grupy bowiem zdefiniowały charakter brzmienia jednocześnie wyznaczając swoistą nową jakość w swoim gatunku muzycznym. Powolna niczym ślimak, gęsta niczym smoła, z nisko nastrojonymi gitarami i bardzo wyraźnie słyszalną, świdrującą linią gitary basowej – to ich wizytówka i znak rozpoznawczy zarazem.
Linie melodyczne na ”Come My Fanatics…” prezentują się bardzo przyzwoicie. Gitary wykonują bardzo solidną robotę wtłaczając w utwory za pomocą wyrazistych, bardzo rytmicznych i łatwo wpadających w ucho riffów. W partiach solowych utworów, wykonywanych przy użyciu jednej gitary bądź dwóch świetnie uzupełniających się wzajemnie ścieżek gitarowych słychać wyraźny ukłon w kierunku zespołu Black Sabbath i stylu gry Tommy’ego Iommi. Utwory na płycie cechują się dość rozbudowaną kompozycją, w każdym z nich usłyszymy kilka linii melodycznych, tworzących razem spójną i przemyślaną całość. Jednak mimo swojego wyrazistego brzmienia płyta nie jest wolna od pewnych zabaw z brzmieniem i konwencją. W utworze ”Ivixor B/Phase Inducer” słychać egzotyczne śpiewy, strzępki głosów, oraz barwny korowód efektów dźwiękowych którym przewodniczy ciekawie brzmiący dźwięk gitarowego pedału wah-wah. O czym są teksty? Wokalista i gitarzysta zespołu, Jus Oborn czerpie inspiracje z rozmaitych źródeł, od horrorów klasy B i twórczości H.P. Lovecrafta począwszy a na zagadnieniach okultyzmu, czarnoksięstwa i narkotykach skończywszy. Głos Oborna w utworach wydaje się być odrobinę przytłumiony lecz idealnie wpasowuje się w fakturę brzmieniową płyty.
Podsumowując, płyta ”Come My Fanatics…” to pozycja obowiązkowa dla entuzjastów gatunku i jednocześnie ciekawostka sama w sobie dla tych, którzy się w swych poszukiwaniach nie zetknęli z takim obliczem muzyki.