Madison Square Garden – słynne MSG, gdzie każdy artysta chciałby przynajmniej raz wystąpić. Wyprzedać bilety, wyjść na scenę i dać z siebie wszystko, wiedząc, że taki wieczór się więcej może nie powtórzyć. Magia sali, magia nazwy, magia miasta, wszystko mające swoje uzasadnienie w nutach, które już w tym miejscu zostały zagrane i zaśpiewane. Nawet i przez tych, co faktycznie jaśnieli blaskiem gwałtownym, acz krótkim, jak łyżeczka magnezu zapalona na lekcji chemii…

MSG - niby wolny rynek, niby każdy może tam zagrać, ale chyba nie ma nic bardziej przygnębiającego, niż puste Madison Square Garden i świadomość, że trzeba za to zapłacić i na dodatek opisze to NYT gdzieś na spodzie ostatniej strony ostatniej kolumny w kategorii „NIEWYPAŁ”. MSG, gwiazda wśród sal koncertowych świata. Gdzie tam naszej Kongreso… eeee, dajmy spokój, przecież u nas nie ma takiej Sali. I pewnie jeszcze długo nie będzie.

Są też gwiazdy – takie, jak owe wymienione MSG, stanowiące absolutną ekstraklasę, które niezależnie od pory roku, zakrętu kariery czy wieku żony mogą tam wejść i zagrać. I przyciągną tłumy. Tych, co przychodzą na takie koncerty spragnieni wspomnień dawnych chwil, gdy świat twierdził, że każdy, kto nie ma długich włosów na głowie ma ich po prostu więcej w środku. I takich, co pierwszy raz trafili na taki występ, i potem stoją z otwartymi ustami i patrzą, jak na gitarowych strunach rodzi się Muzyka. Piękna muzyka. Jak ta, którą znaleźć można na zapisie koncertowych wieczorów z konca lutego 2008 roku właśnie w Madison Square Garden.

Eric Clapton. Świat się dziś zmienił, a ci, którzy pisali onegdaj na murach graffiti „Clapton jest bogiem” już pewnie nie chodzą na koncerty. Steve Winwood, inny starszy już pan, który karierę muzyczną zaczynał w czasach, gdy biali wysyłali czarnych na wojnę z żółtymi o ziemię, którą chcieli zagarnąć czerwoni. Kiedyś tych dwóch panów spotkało się w studiu i na scenie, a ich wspólne dzieło – jedyny album efemerydy Blind Faith z okładką, która do dziś wydaje się kontrowersyjną, to cały czas arcydzieło rocka.

Po latach Clapton i Winwood spotkali się ponownie i zagrali taki koncert, że aż mnie ściska w dołku z zazdrości, że z tej naszej wioski jest tak daleko do takich miejsc. Widowiskowo – minimalizm do bólu. Żadnych fajerwerków, świateł migających różnymi kolorami. Żadnego przebierania się w cudaczne stroje, poprawiania makijażu, i czego tam jeszcze dusza zapragnie. Tylko gitary, organy, bas, perkusja, jakieś inne klawisze i to wszystko. Niby nic, a jednak – zapierające dech w piersiach przedstawienie.

Wśród utworów, jakie owego wieczoru Panowie zagrali na scenie są nagrania zarówno z kariery solowej obu bohaterów spektaklu, są również kawałki z ich wspólnej przygody we wspomnianym Blind Faith, i są wreszcie kompozycje – standardy muzyki popularnej czy bluesowej. Te mniej znane i te bardziej hołubione. Jak choćby znane i lubiane: hendrixowskie Little Wing, czy standard Georgia On My Mind. Blues Roberta Johnsona czy Sama Myersa. Są wreszcie na tej płycie utwory, których wykonanie przejdzie pewnie do historii. Porywający blues Otisa Rusha Double Trouble, w którym zwyczajny, lekko chropowaty głos Claptona idealnie współgra z kwilącą coraz to piękniejsze i bardziej melodyjne sola gitarą Slowhanda to bez dwóch zdań ozdoba tego albumu. Muzyczna maestria. Podobne zachwyca Voodoo Chile – prawie siedemnastominutowa suita, w której czuć swobodę i luz z jednej strony oraz perfekcję i opanowanie artystów z drugiej. Nie ma w tym nagraniu żadnej zbędnej nuty, i choć zdaję sobie sprawę, że dziś się tak już nie gra, to warto, naprawdę warto sięgnąć po ten album choć właśnie dla tego utworu.

Live from Madison Square Garden wpisuje się w pewną tendencję na rynku muzycznym: powroty, wznowienia działalności, pożegnalne tour, słowem nostalgia. Ale jest to zarazem jeden z tych albumów koncertowych, do których i po latach będzie się wracało z przyjemnością. Te ponad 2 godziny doskonałego rockowego grania to wyjątkowa plyta (a właściwie płyty). Wydane przez Warner na zwykłych nośnikach CD, na płytach DVD (też przednia rzecz do posłuchania i obejrzenia) oraz na winylach. Każdy więc znajdzie tu  coś dla siebie. Świetny album.