Another World dotarła do mnie znienacka. Zamówiłem sobie ją co prawda z innego kraju, ale sprzedawca zamiast czarnego, pachnącego nowością winyla wysłał mi „zwykłą” blaszkę CD. Ot, drobna pomyłka, choć dzięki temu mogę ze sobą wozić tę płytkę w samochodzie (odtwarzacz samochodowy na płyty winylowe byłby jednakowoż cokolwiek nieporęczny). Mogę też poświęcić parę słów i chwil w recenzji dla naszego serwisu (bo póki co opcje serwisowe nie przewidują pisania o płytach analogowych, jak to się drzewiej mówiło).

Najnowsza płyta Antony And The Johnsons (właściwie EP-ka) przywodzi na myśl  te właśnie dni października, które mijają nam właśnie między palcami. Godziny upływają, dni nastają i kończą się, a weekendy – cóż, ani się obejrzymy, jak kończą się perspektywą kolejnego tygodnia pracy. A ostatnie dni to już zupełnie jakaś taka nagła chęć rzucenia wszystkiego za siebie. Nic, co próbowałbym ratować, nie przychodzi mi na myśl. Nie ma żadnej nadziei, że kolejny dzień będzie mniej ponury od poprzedniego. I tylko muzyka – na nią zawsze można liczyć niezależnie od nastroju. Niesamowicie równa, dobrze zagrana i zaśpiewana. I dlatego nie wyróżnię (ani nie zganię artysty) żadnego z utworów. Bo wszystkie są piękne.

Another World Antony’ego Hegarty to nic nowego. Żadnych udziwnień, eksperymentów, ot – po prostu kilkanaście minut pięknej, niczym nie skażonej muzyki, dla której przyjemnie jest zapomnieć o otaczającym nas świecie. Cokolwiek by nie powiedzieć o Antony And The Johnsons – to i tak będzie zbyt trywialne. Antony śpiewa tak, jak zwykle. Zespół przygrywa również melancholijnie, co zazwyczaj. Jest ciepło, przyjemnie, deszcz za oknem wali po parapecie, słowem – świat się nie kończy, ani nie zaczyna. I chyba dlatego tak lubimy taką muzykę.

Polecam. Dobra płyta.