O muzyce mógłbym nieskończenie. A PENDRAGON kocham od zawsze i mógłbym jeszcze chwilę dłużej. No to zacznę tak. Na „Pure” miało być zdecydowanie ostrzej niż poprzednio. Tak zapowiadał Nick. Sam słyszałem, bo w kwietniu spotkałem go w niemieckim Braunschweigu. Grał z Mickiem Pointerem koncert „Script For A Jester’s Tour”. Tak na marginesie świetna sztuka, która na szczęście odwiedzi Polskę i między innymi nasz podbeskidzki grajdołek czyli Bielsko-Białą. I znowu po części moja zasługa!!! Przecież dzwoniłem i mówiłem; Tomek, to było zajebiste!
Ale wróćmy do Braunschweigu. Pytań było sporo. O „Edge Of The Word” i koncert w Zabrzu z 1994roku i o nową płytę. "Wiesz, wcześniej nie myślałem, że będę chciał grać ostrzejsze riffy, a chcę" – opowiadał mi Nick Barrett zdradzając szczegóły pracy nad „Pure”. Scotta Highama, nowego perkusistę Pendragon poznałem nieco wcześniej. Grał na bębnach w Caamora, projekcie Clivea Nolana. Robił wraże swoją techniką gry ale i… radością grania. No i było słychać jego fascynację grą Micka Portnoya z Dream Theater. No to teraz poskładajcie te klocki…
Początek „Pure” jest powalający. Mocno rozpoczynające się "Indigo" i wydaje się, że Pendragon rozłożył żagle i ostro płynie w stronę amerykańskiego portu o nazwie Dream Theater. Zacumuje zapewne przy "Images and Words" pozdrawiając tylko "Systematic Chaos", ale jednak... Oczywiście mamy tu cały czas czas Pendragonowe klimaty, bo przecież Barrett nie zmienił głosu i nie porzucił długich czarujących gitarowych wypraw. Ba, nawet dramatycznie nie przestroił gitary. A że czasami ostrzej przyłoży... "Eraserhead" trzyma progmetalową nutę. Dodatkowe wypełniacze z jakimś skowytem, jest ostro, jest pendragonowo, jest... świetnie!!! "Comatose" od początku czaruje spokojnym klimatem, smyczkami, anielskimi dźwiękami... ale to zwolnienie jest tylko pozorne. Po kilku minutach mamy łojenie jak się patrzy i Scotta Highama w pełnej krasie. Ależ tu się dzieje! Zmiany rytmu, tempa, nastroju. Każdy muzyk ma tu swoje pięć minut. I znowu zwolnienie, i znowu czad! Piękne melodie, intrygujące dźwięki. I jest floydowsko, oj, David Gilmour będzie zazdrosny! Arcydzieło w trzech częściach!!! Kolej na "The Freak Show", mocny riff na otwarcie, klawiszowe tło... demówka, którą poznałem wcześniej była trochę bardziej przyprawiona pieprzem. Ale to chyba tylko kwestia zmiksowania. Świetny numer, krótki, jakby dla nadawców stacji radiowych – wybierzcie mnie, przecież nie mam nawet 5 minut!!! Ostatnia odsłona "Pure" - "It's Only Me". Prawdziwie Barrettowe śpiewanie, przepiękna gitara, cudowne klawisze, operowa wokaliza, smyczki i absolutnie cudowna bajkowa melodia. Dżizu!!! To najlepszy numer Pendragon w całej 30 letniej karierze!!! To Barrettowe solo, i to co na bębnach gra do tego Higham!!! Jasne, kopcie dalej leżącego!!! ...Podniosłem się. „Pure” to Cudowna Płyta. Najlepsza w dorobku Pendragona? Ja mówię TAK! Kto rzuci rękawicę Pendragonowi?! Pink Floyd byłby faworytem w tej walce, ale niestety nie ma już z nami Ricka Wrighta (WHY RICK?!). Marillion z Fishem podobnie jak Genesis z Gabrielem już chyba nie. Zapomniałem!!! W tej wadze walczą jeszcze z powodzeniem Steven Wilson i jego projekty: Porcupine Tree i Blackfield no i kapela Micka Pointera Arena. No to niech się dzieje… To wszystko jest pyszne…