God knows how I adore life
When the wind turns on the shores lies another day
I cannot ask for more…
Tak się zaczyna. Szum wiatru, jakieś odgłosy spadających kropel i pojedyncze trącenia strun gitary. Śpiew wokalistki taki poukładany, aż dziwi mnie to, że ona tak potrafi. Nieważne, czy siedzę w wygodnym fotelu, pośrodku wielkiego sterylnego salonu; na stoliku obok w filiżance czarująco wiruje orzechowo – truflowa kawa. Czy też, pośrodku wielkiego miasta, w kuchniopokoju, pomiędzy rozrzuconymi książkami, gazetami i wczorajszymi ciuchami popijam półwytrawne wino za 19 zł. To moje chwile, moje życie i moja adoracja samotności.
Oh mysteries of love
Where war is no more
I'll be there anytime
Czy mogę zapomnieć twój czuły uśmiech? Pyta Beth a ja ponownie jak dziecko dziwię się, że ona tak potrafi. Potrafi, potrafi. Jakbym nie pamiętał tych wszystkich nut z taką pieczołowitością poukrywanych na płytach Portishead. A w końcu mistrzowie trip-hopu to nie tylko scratching, sample, loopy i takie tam. To również minuty absolutnego zachwytu, wpisane pomiędzy zgrzyty muzyki schyłku XX stulecia.
Jesień mamy, nie da się tego ukryć. Muzyka, którą w te dni dobieram sobie na różne okazje idealnie oddaje to, co za oknem. W krzakach przed domem pojawiły się ostatnio lisy – choć właściwie może zawsze tam były – ostatecznie to drzewa nagle wyłysiały jak po jakiejś seasonkuracji. Rób, co masz zrobić… śpiewa Beth, zaproszeni muzycy kiwają ze zrozumieniem głowami, a w finale wybrzmiewa jej głos opatulony chórkiem syrenich piękności. Tom The Model. Takie tam niecałe cztery minuty rozczulania się nad sobą, w listopadowy wieczór. I dobrze mi z tym.
A time for us and the words we'll never know
And daylight comes and fades with the tide
Wiolonczela, fortepian i flet. Oto całe piękno tego nagrania. Nieskrępowana cisza, jaka towarzyszy poszczególnym zwrotkom utworu, ten ból wokalistki, plus oszczędne instrumentarium powodują żywe bicie serca, skutkiem czego jest pielęgnowanie tego jesiennego rozmarzenia i spokoju.
A potem Romance. Takie misterne połączenie wokalu rodem z Portishead (choć osobiście uważam, że najbardziej „winna” jest Billie Holliday), dekadenckiej trąbki i oczywiście klawiszy jak z filmów sensacyjnych z lat 70-tych. Kołyszę się bezwiednie, skąd mogłem przypuszczać, że to tak bardzo klimatyczne nagranie. I dalej, dalej, niech muzyka nie milknie nawet na chwilę…
Nie wiem co jest piękniejsze w Sand River. Czy dyskretna, powabna w swoim brzmieniu gitara? Czy może delikatniejsze od muśnięcia mysikrólika partie instrumentów klawiszowych? A może chórki… nie, jednak przeważa zawodzący, właściwie jak zza zabitej dechami trumny głos, pojawiający się przez całe praktycznie nagranie.
Drake. Kto wie, może to dedykacja dla Nicka Drake. Zwrócenie naszej uwagi (no, może tych, którzy nigdy jego nagrań nie słuchali) na postać tego artysty. Nie wiem. Dość powiedzieć, że za tę partię harmonijki można wręcz zaprzedać duszę. Niby ballada, niby piosenka, chwyta za serce jak strach pośrodku cmentarza. Silnie i nie chce puścić.
I … finał.
Falling like a silent paper
Holding on to what may be
It's a funny time of year
Właśnie. Funny Time Of Year. Absolutne arcydzieło. Gdzie emocje, uczucia, wszystko co da się zakląć w dźwięki stopniowane są w tak idealnie perfekcyjny sposób, że czuję pod skórą wrzenie krwi. Że serce bije mi jak oszalałe, puls przyspiesza gwałtownie, ręce drżą, bo…
I can see
There'll be no blossom on the trees
Czy trzeba czegoś więcej? Prócz żaru, rozmachu wykonania i symfonicznego porządku połączonego z rockową rozwiązłością? Ten narastający dźwięk, rozwijany przez gitarzystę temat opleciony elektronicznymi ozdobnikami znamionuje nieprawdopodobne rozchwianie nastroju. I tak będzie już do końca. Do finału, wyciszonego elektronicznymi półnutami i dziwnymi dźwiękami, które zatytułowano po prostu … Rustin Man.
Beth Gibbons i … Paul Webb. Jeśli są wśród was osoby, którym marzy się powrót muzyków Talk Talk na scenę, to bezwględnie powinniście posłuchać Out Of Season. To płyta, w której dokonania dawnej grupy Marka Hollisa przeglądają się z satysfakcją i zrozumieniem. Zadowolenie, wywołane tymi samymi emocjami, którymi naszpikowane są Spirit Of Eden czy The Colour Of Spring potęguje przekonanie, że XXI stulecie też będzie obfitowało w porywająca muzykę. Out Of Season jest właśnie takim obrazem, w którym paleta różnych dźwięków złożyła się na to muzyczne cudo. Wypadkowa Portishead, Talk Talk, Niny Simone, Nicka Draka i Billie Holliday? Piorunująca mieszanka, zapewniam. Arcydzieło, i tyle.