ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Supper`s Ready ─ Listen To The Pictures w serwisie ArtRock.pl

Supper`s Ready — Listen To The Pictures

 
wydawnictwo: Musea Records 2000
 
1.Images of Childhood (7:58)
2.Ordinary Man (5:19)
3.Esperanta Latina (8:55)
4.Farewell (4:40)
5.Open Mind (3:30)
6.Paradise Lost (2:03)
7.Days of War (2:37)
8.Harlequin (5:30)
9.Indochine (10:32)
 
Całkowity czas: 50:30
skład:
Pol Feltes – vocals; Max Cinus – lead gitar; Roby Hengen – bass; Alain Funck - guitar, synth, keys; Marco Ziethen – drums; gościnnie: Giuliano Arpetti - flute, saxophones
Brak ocen czytelników. Możesz być pierwszym!
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Brak głosów.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
20.10.2007
(Gość)

Supper`s Ready — Listen To The Pictures

Namówić dałem się zwyczajnie, jak przy wielu innych okazjach – do tego w ciemno. Nie pierwszy też raz decyzji pożałowałem bardzo szybko, jeszcze przed odsłuchem – wyłącznie na podstawie okładki. Supper’s Ready – Krowy – Listen To The Pictures (...at an exhibition?). „Genesis w stylu Pink Floyd z domieszką Emerson Lake and Palmer” – pomyślałem i... odłożyłem na kiedy indziej. Czynność tą powtórzyłem jeszcze kilkakrotnie – inne pudełeczka jakoś wypływały na wierzch, a to jedno nie chciało... Aż wreszcie któregoś wieczoru, będąc w nastroju apatycznym, powiodłem wzrokiem po okładkach i zdecydowałem – OK, raz krowie śmierć, miejmy to już za sobą! Okazało się, że na te słowno-obrazkowe zabawy zareagowałem typowo, jak wielu innych odbiorców tego pochodzącego z Luksemburga albumu…

Pierwszy obrazek jest z dzieciństwa. Łagodne dźwięki zaskakują – nie tego się spodziewałem. Genesis, ELP? – niespecjalnie, prędzej Hackett solo. Floydzi? Też z dystansem (i też solo). Zaraz – Childhood?? To może Marillion?? Cieplej, ale... Po chwili przestaję szukać odniesień i z przyjemnością wpatruję się w głośniki, z których na subtelnym gitarowym podkładzie dopływa stonowany, męski głos. Poddając się urokowi chwili lekko odpływam w podróż do przeszłości – ściany mieszkania powoli zastępują odrapane mury kamienic i mocno podniszczone podwórka. Harmider ulicy 18 stycznia i chodniki puste od samochodów. Gdy w oddali znika śmiesznie wyoblony niebieski tramwaj, głęboko wdycham przestrzeń. Twarz owiewa podmuch ciepłego wiatru, a niebo przybiera czerwony kolor. Z oddali dochodzą głosy bawiących się dzieci, a po chwili z zamyślenia wyrywa mnie krzyk łobuza, który właśnie złapał ślimaka i musi się nim pochwalić – Tato!... Taaato! Tato!!!! Otrząsam się pospiesznie, ale... no tak – przecież to nie do mnie...!

Nietrudno jest na powrót uspokoić oddech. Niespotykanie Pospolity Człowiek. W wypolerowanych butach, japońskim samochodzie, garniturze z paryskiego second-handu – Europejczyk pełną gębą. Dumny ze swego człowieczeństwa, świadom należnych mu praw, próbuje odnaleźć swój kawałek świata. Historia, jak wiele innych pisanych przez życie, na duchu zbytnio nie podnosi. Pomiędzy utworami zerkam do wkładki na zdjęcie muzyków i próbuję zgadnąć, który z nich w starym farmerskim domu ćwiczył fletowe zagrywki Iana Andersona, a który zapłonął miłością do hiszpańskiej gitary. Ale Santana nie byłby tu dumny, prędzej Dostojewski, rysujący rozpaczliwie bijącego się z myślami nieszczęśnika w czerni nocy. O tak, taki Karamazow w gorączce i z pasją wyrzucający przeznaczeniu – gdyby Miłość Była Tylko Grą...

...Z czasem nagrania stają się coraz krótsze, momentami [Farewell, Harlequin] można nawet odnieść wrażenie, że oto muzykom powoli kończą się pomysły i w dalszej części przyjdzie się zmagać wyłącznie z szarą neoprogresywną codziennością. Strachy na lachy. Open Mind to instrumentalna wycieczka w jazzujące klimaty, w sam raz jako preludium do urwanej wpół drogi opowieści o Raju Utraconym. Na wojnie też nie zabawiamy długo, 3 minutki – niepełne, za to „najszybsze” z całego krążka. Aż wreszcie...

Zapachniało Orientem. Palce uderzają w struny, a ciężkie krople deszczu o wysuszoną glebę. Po pierwszych taktach podświadomość domaga się wokalnego wstępu Davida Sylviana... W zamian z oddali nadchodzi burza, która ciepłym, letnim strumieniem ożywia spragnioną okolicę. Niedaleko stąd, przez majaczącą za horyzontem pustynię, karawanę szerzej znaną jako Iris prowadzi Steve Rothery. Ale tym razem Indochiny okazują się szczodre i grupie strudzonych podróżnych nie skąpią życiodajnych dźwięków. W pobliskiej oazie rozlega się wieczorny gong, a miejscowy kacyk z czeluści glinianej chaty dobywa dziwnej tuby, której pogłos ułatwi wędrownej trupie rytmicznie dotrzeć po zmroku do celu.

Rozpadało się na dobre. W tych stronach to niebywały dar, więc na sam koniec dnia prosta kobieta intonuje pieśń w podzięce za okazane łaski... Na ile ja znam hindi, oczywiście :)


 

Streszczenie dla poszukiwaczy nowych i skomplikowanych brzmień: omijać z daleka, nie wchodzić w zasięg dźwięku, absolutnie nie dotykać – nuda, nuda, nuda. Pozostałym życzę miłego zwiedzania :)
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.