ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Frost ─ Milliontown w serwisie ArtRock.pl

Frost — Milliontown

 
wydawnictwo: InsideOut Music 2006
 
1.Hyperventilate (7:31)
2.No Me No You (6:06)
3.Snowman (3:55)
4.The Other Me (4:51)
5.Black Light Machine (10:06)
6.Milliontown (26:35)
 
Całkowity czas: 59:04
skład:
Jem Godfrey – vocals, keyboards; John Mitchell – guitars, vocals; Andy Edwards – drums; John Jowitt – bass; John Boyes – additional guitars
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,6
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,6
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,7
Arcydzieło.
,12

Łącznie 34, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
09.01.2007
(Gość)

Frost — Milliontown

Obrazek nr 1 – połowa września.
Szeroka prosta kilka metrów nad brzegiem morza. Od kilku godzin leje deszcz, ale to i tak ostatni dzień wakacji. Nie mam już siły słuchać COMY, bo oba albumy katujemy (z przerwami) od tygodnia. Wybór pada na Śnieżynkę, choć aż takiego ochłodzenia się nie spodziewam. Krążek zaczyna się kręcić, pudełko ląduje w schowku, a tu nagle fontanny wody spod kół i awaryjne hamowanie – niespodziewany korek pośrodku miasteczka, z pewnością nie milionowego. Z głośników uspokajająco dobiega łagodne „plumkanie” klawiszy. I mimo iż w nikogo nie walnąłem, za szybą pojawia się twarz stróża prawa. Ściszyłem muzykę prawie do zera by wysłuchać wypowiedzianego miłym głosem komunikatu, przybierając przy tym sympatyczny uśmiech – w końcu nie mówię ani słowa po francusku. Migowym angielskim udało się ustalić, że oto „koniec drogi mój drogi”, bo dalej to już tylko powódź i różne inne nieprzyjemności. Dookoła ludzie, gdzie tam ludzie – turyści!, biegający bez pomysłu, telefonicznie błagający biura podróży o przebukowanie promów, tudzież gromadzący żywność, wodę i suche ubrania. No zaraz, spokojnie! Ile tej wody?? O kurcze, już po łydki! Rozum podpowiadał znalezienie jakiegoś bezpiecznego miejsca, najlepiej gdzieś wysoko i na pochyłym, przy tym osłoniętego od wyższej strony – żeby nie dopłynęła skądś przypadkiem buda z psem czy drzewo w stanie surowym. Na dobry początek poszukiwań na powrót podkręcam dźwięk, ciut za mocno... A tam – Mars Volta łupie Top One, albo na odwrót. Koniecznie trzeba oszczędzać akumulator!!!
 
Obrazek nr 2 – połowa października.
Boczna wąska droga łagodnie wspina się nad północnym brzegiem jeziora Garda. Nie jest bardzo wcześnie, ale dopiero pierwsze promyki zaczynają odbijać się od błękitnej tafli – znaczy, że od świtu upływa ze 2-3 godziny zanim jesienne słońce wychynie nad szczyty otaczających zewsząd gór. Na jedną z nich przyjdzie się wyspindrać... Nie dostałem jeszcze kawy, więc przebudzam się grymaśnie i opornie. Powoli w dobry humor wprawia mnie intro do Milliontown. Znowu to plumkanie, choć tym razem już przeplatane znacznie mocniejszymi akcentami, jakby z innej bajki. Drugi utwór rozkręca się już bardzo dynamicznie, a ja mam wrażenie, że coś tu szwankuje. Zapominając o współpasażerach zaczynam się zastanawiać, czy mi się to podoba. Kątem oka dostrzegam, że koleżanka zapalczywie czegoś szuka w plecaku. Droga robi się stroma i kręta, pierwsza nawrotka i... już gra co innego!! Spryciula trafiła moment, kiedy nie mogłem zapobiec zmianie dysków. To nas obudzi! – słyszę. Rany – Papryczki!! Nieee...!! A ty cicho – rączki na kierownicę i do góry, bo nam przewodnik odjeżdża! O tak, teraz to na górę czym prędzej!!
 
Obrazek nr 3 – jeszcze tydzień później.
Wpół drogi powrotnej z sympatycznego ProgSol Festival mam już trochę dosyć RPWL. Dwa studyjne w tamtą stronę, coś ze 2 godziny w trakcie koncertu i potem „Start The Fire”, dla utrwalenia wspomnień. Owszem, bardzo się podobało, nawet nabyliśmy po koszulce, ale czuję silną potrzebę odmiany. Zaraz z wierzchu leży nieszczęsny Frost – teraz albo nigdy!! Mimo, iż intro słyszałem już dwukrotnie, to uparcie zaczynam od początku – do trzech razy sztuka! Zwalniając przed wjazdem do tunelu rzucam okiem na tytuł. Hiperwentylacja – dobre sobie! Jak raz w San Gottardo zdecydowanie zalecam odciąć dopływ powietrza – nieświeże jak mało gdzie, może dlatego, że taki długi (14 km). Pozostaje wentylacja przez głośniki – to intro mnie jednak niezmiernie cieszy, choć jest miejscami bezzasadnie brutalne. Pewnie te nagłe zmiany tempa mają dać pojęcie, czego można spodziewać się po całości, czy też wystawić wizytówkę umiejętnościom muzyków, ale dla mnie nagranie mogłoby być subtelniejsze. Kwestia gustu.
 
Budujący jest też dynamiczny początek w „No Me No You” – wydaje się rozwiewać wcześniejsze wątpliwości, wedle zasady „cel uświęca środki”. Szkoda tylko, że miejscami podszyty jest elektronicznie zmodyfikowanym wokalem (nie tylko tu zresztą), no i że pod koniec nieco więdnie... Trzeciego z kolei „Snowmana” można sobie darować, przynajmniej czasami – chyba, że jest jakieś powiązanie tekstowe pomiędzy nagraniami (istnieje takie zagrożenie) i ktoś bardzo chce wysłuchiwać każdorazowo całej opowieści. Czy wobec tego z dużej chmury mały deszcz? Na szczęście niezupełnie. „The Other Me” jest już znowu całkiem całkiem, a pełne werwy „Black Light Machine” podoba mi się najbardziej z całej płyty, choć też gdzieś tam trochę się gubi. I oto nadchodzi nagranie finałowe... „Ale czy masz pan chwilkę czasu?” – pytał niegdyś przeuroczo Jan Kobuszewski w skeczu o hydrauliku. Tu chwilka trwa 26 i pół minuty. I niepotrzebnie. Początkowo chciałem napisać tyle, że utwór jest ładny – i to powinno wystarczyć. Ale wyjaśnię. Czy potrzeba blisko pół godziny, żeby nagrać „ładną piosenkę”? Nie, na to wystarczy 7, góra 10, czego dowodzą numery „1” i „5”. Po wskazaniu [26.35] to ja oczekuję, że mnie albo zachwyci, albo odrzuci, ale przynajmniej mocno pokopie. A tu... Początek daje jeszcze nadzieje, ale z czasem robi się sztampowo, a później zwyczajnie nudno. Sprawę ratuje udane i bardzo nośne zakończenie, ale to jest chwyt dobry na jedno czy dwa przesłuchania. Serwując taką suitę albo mierzy się wysoko, albo aspiruje tylko na papierze, wywołując lekką irytację. Zamiast pozorować twórczość przez duże TFU, lepiej by to pociąć, wyrzucić środek, początek podmalować na zwiewną balladkę, a końcówce nadać tytuł „grand finale / [hypermelting]” - przy okazji by się spięło album zgrabną klamrą (muzycznie sam epilog odzwierciedla intro). Ale za późno...
 
Problem tego, nierównego dodam, wydawnictwa tkwi w tym, że dla wielbicieli spokojniejszych brzmień za dużo tam hałasu, a dla fanów bardziej skomplikowanego czy ostrzejszego grania jest zbyt banalny, zbyt słodki, zbyt... plastikowy („youuu and I – we will live and die” <= to złośliwe było:)). Zaiste jest to progrock, ale mocno okraszony elektroniką a la odświeżony Axel F – w ogóle wpływ lat 80-tych ubiegłego wieku wyczuwa się tu wyraźnie. Skąd więc 7 gwiazdek, skoro narzekania sporo? Otóż fajowo się tego słucha za kierownicą!:) Sztampowość przechodzi w przebojowość, jest żywo i radośnie, a hałasy nie pozwalają zmrużyć oka (przy okazji pozdrowienia dla wszystkich opieszałych celników za korki na granicach...). Nudniejsze fragmenty jakoś umykają, albo przypadają na sprawdzanie mapy czy tankowanie:).

Czy ta płyta kiedykolwiek wyszła z samochodu? Owszem, dzień przed wystukaniem tej recenzji, celem zweryfikowania czy nie pominąłem głębiej ukrytego artyzmu i jakiegoś przesłania. Nie pominąłem. Za to znalazłem parę punktów, żeby się przyczepić, więc na dobre jej to nie wyszło. Ale było „7” i zostało „7”, bo tak naprawdę, to jest niezła – i oryginalnie brzmiąca! Chyba muszę tylko więcej jeździć...


 

PS. A Korsykę polecam w ciemno, chyba że kogoś nie wzruszają góry kilometrami wpadające do morza. Spokojnie, następna powódź będzie znowu za 20 lat, też zapewne jednodniowa.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.