Francuska muzyka rozrywkowa - odcinek ósmy.
To wcale nie musiał być ten album, mógł być każdy inny, bo tu nie chodzi o jakąś płytę w ogóle, ale o samą artystkę. Edith Piaf jest ikoną, symbolem, gwiazdą (do wyboru) zarówno francuskiej chanson, ale też europejskiej muzyki rozrywkowej tamtego wieku. Cały czas pozostaje sztandarową postacią francuskiej kultury, mimo że od jej śmierci minęło prawie pięćdziesiąt lat.
Występowała praktycznie całe swoje życie. Miała kilka lat kiedy zaczęła śpiewać w cyrku, w którym pracował też jej ojciec. Pierwszą swoją piosenkę zarejestrowała w 1925 roku, w wieku dziesięciu lat. Ale na pierwsze sukcesy musiała poczekać jeszcze następne dziesięć lat. Do tego czasu jej życie było biedne i nieszczęśliwe. Porzucona przez matkę wychowywała się u babki, która miała burdel w Normandii, w wieku osiemnastu lat urodziła córkę, która zmarła dwa lata później. Odmiana losu przyszła w drugiej połowie lat trzydziestych - występy w coraz lepszych kabaretach, potem coraz większych salach koncertowych, płyty, radio, a nawet film. I tak do końca życia, bo kiedy dotarła na szczyt, to już została tam zawsze, mimo zdecydowanie mało sportowego trybu życia. To nie rockmani wymyślili „Sex, drugs and…”. Nie byli pierwsi. Piaf też potrafiła żyć bardzo intensywnie. Latami nadużywała narkotyków, a przez jej życie przewinęło się wielu mężczyzn – Aznavour, Montand, Cerdan – żeby wymienić tych najbardziej znanych. A jeszcze miała dwóch mężów.
Naprawdę nazywała się Édith Giovanna Gassion. Piaf – czyli wróbelek, był to jej pseudonim artystyczny, którym posługiwała się jako nazwiskiem mniej więcej od momentu, kiedy skończyła dwadzieścia lat. Trudno o bardziej adekwatne określenie – malutka, drobniutka, nieładna. Ale straty na wyglądzie fizycznym dobra Opatrzność wynagrodziła jej talentem i głosem. Nagrania – nagraniami, ale jej siłą to były występy na żywo. Niestety, chociaż zachowało się tego trochę, to zwykle raczej bardzo przeciętnej jakości – czarno białe, dźwięk mono – ot telerecording z lat pięćdziesiątych i początku sześćdziesiątych. Ale mimo tych wszystkich ograniczeń warto do tych nagrań dotrzeć. Trafił mi się program telewizyjny (?) z cyklu „Hits And Legends” poświęcony Edith Piaf, zawierający fragmenty występów/rejestracji telewizyjnych z lat 1956 – 1961. Wykonanie „L'accordéoniste” z 1956 roku, czy „Non, Je Ne Regrette Rien” z 1961 są po prostu niesamowite. I nie tylko te, ale te najbardziej wgniatają w fotel. Naprawdę – to miało siłę, charakter, to były emocje. Jak potrafiła przykuć uwagę publiczności niepozorna, zwykle na czarno ubrana kobieta – sama na scenie, tylko mikrofon, zwykłe światła, bez żadnych bajerów – całkiem to różne od tego z czym zwykle obecnie obcujemy.
Agnieszka powiedziała, że Piaf była gwiazdą bez image’u gwiazdy i że obecnie wiele gwiazd ma tylko image. Nie inaczej. Taka artystka rodzi się raz na stulecie. Mimo, że to jest estetyka bardzo odległa od tego co zwykle słuchamy, ale wydaje mi się, że jeśli ktoś ma w miarę otwarte uszy, to prędzej czy później do tego dojrzeje.
A sam składak „Głos Wróbelka” jest zacny.