Aby rozwiać wszelkie wątpliwości na samym początku wyjaśniam, że Regency uważa się za francuskie...Dream Theater.
W tym momencie z pewnością spora część czytelników Caladana nie doczyta niniejszej recenzji do końca ziewając przy tym okrutnie:-) A niesłusznie, gdyż warto poświęcić choćby minutkę twórczości trójki młodych Francuzów. Wbrew pozorom Regency nie jest bandem zasilającym pokaźne szeregi (szczególnie włoskie) zespołów DT-klonów. Dlaczego ? Przede wszystkim jest to muzyka instrumentalna, co wobec doprawdy słyszalnej inspiracji dokonaniami Teatru Marzeń każe raczej doszukiwać się podobieństw w okolicach Liquid Tension Experiment....... i to też nie do końca. Bo jak gra Martiala Allarta wyraźnie naznaczona jest piętnem Petrucciowych patentów tak gra pana Kevina Espicha daleka jest od stylistyki Jordana. Brnąc, niezbyt słusznie, po ślepych zaułkach porównań i analogii powiedziałbym , iż klawiszowca Regency inspirują raczej produkcje Dereka Sheriniana. Tak czy inaczej cały czas poruszamy się po rejonach DT - family .
Słuchając pierwszej, pełno wymiarowej produkcji „Awakening” (zespół ma również na koncie EPkę z 1998 roku) niechybne pierwotne wrażenie wtórności ustępuję w miarę krotności liczby przesłuchań. Odkrywamy, że zespół posługuje się tak dobrze znanymi rozwiązaniami niczym najzwyklejszym narzędziem tworząc z Dreamowej inspiracji nie cel tylko środek wyrazu. Następujący po króciutkim (i zabawnym) tytułowym intro kawałek „Fugitive” to moim zdaniem idealna, super dynamiczna wizytówka Regency. Oto obok brawurowo i bezpardonowo zagranych tematów z mocno akcentującą perkusją pojawiają się liryczne fortepianowo-gitarowe pejzaże leniwie acz sympatycznie kontrastujące z kolejnymi atakami progmetalowych riffów. Zasada kontrastu zdaje się dominować na albumie „Awakening”. Kolejne utwory stanowią w zasadzie rozwinięcie, a raczej wariacje na temat wątków zapoczątkowanych w „Fugitive” co wcale nie znaczy, że z albumu wieje nudą. Wręcz przeciwnie. Całość wydaje się być bardzo spójna i kolejne odsłony potrafią przykuć zainteresowanie słuchacza. W tym miejscu pragnął bym wyróżnić „Alchemist” i „My Religion” gdzie obok instrumentalnych niebanalnych popisów pojawiają się zapadające w pamięć niezłe melodie tak bardzo potrzebne w przypadku „cyberodjazdowych” produkcji.
Jak to zwykle bywa po superlatywach czas na kielich goryczy:-) Przede wszystkim płyta wyprodukowana jest nader skromnymi środkami. Jak jeszcze w miarę ciekawy cover-art. może się ewentualnie podobać tak książeczka wielce rozczarowuje. Szczątkowe informacje, prymitywne zdjęcie, mdłe kolory. Odrobinę „kartonowe” brzmienie płyty także nie należy do jej mocnych stron. Na dodatek zamykający album „Awakening” to nic innego jak......pięć minut ciszy i solo perkusyjne. W sumie niezłe ale ma się wrażenie, iż jest to raczej „zapchajdziura” niż przemyślana artystyczna koncepcja. Lepiej byłoby gdyby płyta zakończyła się na „My Religion”.
Jest jeszcze jedna kwestia. Dokąd zmierza w swoich poszukiwaniach zespół Regency? Nie ukrywam, iż głęboko zastanowiłbym się nad zakupem produkcji „Awakening II”. Wydaje mi się, że wszystko co należało powiedzieć w formule recenzowanej płyty zostało powiedziane i dalej pozostaje albo nudne zjadanie własnego ogona albo............eksploracja nowych muzycznych rejonów czego, biorąc pod uwagę umiejętności Francuzów szczerzę im życzę.
Nie wiem tylko czy Regency przyjdzie tak łatwo opuścić DT – family..........................:-)