Pierwszy raz zagrali jeszcze w poprzednim milenium, gdy supportowali Slayera podczas koncertu w katowickim Spodku. Recenzenci występ ten zmasakrowali, a widzowie zespół wygwizdali i obrzucili przeróżnymi przedmiotami (w tym słynnym czerstwym pieczywem). Od tego wydarzenia minęło już 15 lat, zespół osiągnął komercyjny sukces, zdążył zawiesić i wznowić działalność. Na szczęście System Of A Down „odbraził się” też na polskich fanów, dzięki czemu, po wielu latach wyczekiwania SOAD zagrał w Polsce raz jeszcze. Tym razem w łódzkiej Atlas Arenie.
Atmosfera tego dnia była gorąca od rana, ponieważ zdecydowałem się na wykorzystanie specjalnie organizowanego busa z Warszawy, wypełnionego po brzegi fanami. Wspólna podróż i późniejsze wyczekiwanie na koncert powodowały, że momentami emocje nie pozwalały spokojnie stać na płycie Atlas Areny. Na szczęście, organizatorzy zadbali o, przynajmniej częściowe, rozładowanie buzującej energii, serwując fanom support w postaci brytyjskiego zespołu Hawk Eyes. Z zasłyszanych rozmów wydaje się, że byłem jedną z niewielu osób, której występ ten naprawdę się spodobał. Energiczny metalcore połączony z współczesnym, alternatywnym graniem, pełnym pokręconej rytmiki i odjechanych solówek wypadł naprawdę nieźle. Dzięki chłopakom uwierzyłem, że w obecnym wieku na Wyspach zacznie powstawać muzyka rockowa, która nie będzie przypominać wszechobecnie dominujących hipsterskich popłuczyn.
O 20:45, zgodnie z planem, zgasły światła, a na scenę wkroczył metalowy kwartet z Armenii. Na pierwszy ogień poszedł klasyk z albumu Toxicity – „Aerials” i już było wiadomo, że na Golden Circle wytrwają tylko najtwardsi. Przez pierwsze trzy utwory miała miejsce naturalna selekcja – nastąpił odwrót osób mniejszych i słabszych, a pod sceną nastało prawdziwe piekło. Potężny młyn bawił się wyśmienicie (efektem tego były częste interwencje sanitariuszy). Atlas Arenę wypełniły chóralne śpiewy, wrzaski, okrzyki i inne trudne do sklasyfikowania dźwięki wydawane przez fanów niezależnie od płci i wieku. Nie gorzej bawiły się sektory, które miały miejsca siedzące tylko z nazwy - przy pierwszych dźwiękach większość osób wstała i nie usiadła już do końca.
Muzycznie było wszystko – od klasycznego metalu, przez hardcore, po punk i orientalny folk. Fanom zespołu nie trzeba mówić, że System Of A Down to mistrzowie łączenia gatunków. Na żywo wszystko brzmiało jeszcze lepiej, a w szczególności protest songi (jak chociażby „B.Y.O.B”) - pełne pasji i specyficznego rodzaju agresji. Na koncercie zabrzmiało 25 utworów, a każda z płyt zespoły była stosunkowo równo reprezentowana, więc nikt nie miał powodów do narzekania.
Od dłuższego już czasu słyszymy, że System Of A Down dręczą kłótnie, ale na szczęście, na scenie nie było to zbyt widoczne. Serj ograniczył swoje polityczne pogadanki do minimum (od lat antysystemowa muzyka grupy broni się sama), a Daron zadowolił się tylko kilkoma momentami solowego śpiewu. Patrząc na zespół całościowo nie ma się do czego przyczepić. Świetna forma, odpowiednie nagłośnienie i minimalistyczna scenografia (brak telebimów, jedynie płachta z nazwą zespołu za sceną) sprawiły, że wszyscy w pełni skupili się na muzyce, a właściwie, przeżywaniu tej półtorej godziny w muzycznej ekstazie. Atmosfera kreowana przez cały koncert eksplodowała podczas najpopularniejszego chyba utworu Systemu „Toxicity”. Publiczność na tyle skutecznie zagłuszała zespół, że dźwiękowcy musieli „dać bardziej do pieca”, a fani, którzy byli na sektorach z pewnością podziwiali niesamowity widok pogujących kilku tysięcy osób.
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że System Of A Down dali bardzo udany koncert. Mimo kilku wad. Po pierwsze, organizatorzy po raz kolejny wypięli się na część fanów wydzielając na Golden Circle połowę płyty. Kto postanowił zapłacić o 40 zł więcej zyskał wiele. Szczerze współczucia dla osób, które musiały kisić się na „płycie”. Po drugie, podobnie do poprzednich koncertów obecnej trasy, zabrakło bisów, co było dość głośno komentowane przez fanów „na gorąco” po koncercie. Na koniec trzeba jeszcze wspomnieć o sporej wstrzemięźliwości zespołu w kontakcie z publicznością. Bezpośrednio do fanów zwrócił się tylko raz Daron, dziękując za przyjęcie i lepsze powitanie niż 15 lat wcześniej (także on wyszedł do fanów na sesję autografów po koncercie). Spowodowało to, że nie można było pozbyć się uczucia bycia na „jednym z wielu” koncertów trasy. No cóż. Nie można mieć wszystkiego.
Wczorajszy wieczór w Łodzi sprawił, że „lista artystów do obejrzenia na żywo” stała się krótsza. Wiele lat wyczekiwania – najpierw na reaktywację, a później na występ, przeradza się teraz w wyczekiwanie na pierwszą od ośmiu lat płytę. Na razie Serj zarzeka się, że nie ma na to szans, ale łódzki występ pokazał, że nie tylko muzycy są w świetnej formie, ale też wspólne granie daje im dużo radości.
Podsumowując, zespół zagrał porządny, ale dość schematyczny koncert, a szczególne brawa należą się publiczności, która wykreowała wczorajszego wieczoru niezapomnianą atmosferę.
Setlista wczorajszego koncertu dostępna jest TUTAJ.