Obie grupy wystąpiły w ramach szóstego festiwalu Puls Literatury, którego celem jest upowszechnianie literatury i rozwijanie czytelnictwa. Poza spotkaniami z pisarzami, tłumaczami i wydawcami odbywa się wiele imprez towarzyszących, w tym właśnie koncertów.
Jako pierwszy na scenie pojawił się zespół sióstr Wrońskich, Zuzanny i Barbary (znanej także z grupy Pustki) – Ballady i Romanse. Zespół istnieje pięć lat i dotychczas ma na swoim koncie dwa studyjne krążki: Ballady i Romanse (2008) oraz Zapomnij (2011). Przyznam szczerze, że niezbyt dobrze orientuję się w ich muzyce, na albumach brzmią nieco podobnie do amerykańskiego i też tworzonego przez siostry (Sierrę i Biancę Casady) CocoRosie. To w sumie jedyne porównanie, jakie przychodzi mi do głowy, jednak ich oblicze koncertowe zaskoczyło mnie mocniejszym, rockowym pazurem. Te utwory, które kojarzyłem z albumów na żywo, zabrzmiały dużo mocniej niż odpowiedniki studyjne. Poza głosami Barbary, która dodatkowo grała na klawiszach i flecie, oraz Zuzanny, ich atutem są teksty; smutne, osobiste, dające do myślenia. Trzech pozostałych muzyków nadawało rytmu (bas i perkusja) oraz kolorytu (najróżniejsze elektroniczne przeszkadzajki) ich muzyce.
Po około czterdziestominutowej części wieczoru, należącej do bliźniaczek Wrońskich, i sporym zmianom na scenie rozpoczął się kolorowy, zwariowany, dynamiczny, nietypowy, porywający i czarodziejski koncert jednego z najbardziej oryginalnych polskich zespołów – Łąki Łan. Kto był ten wie, że ich sceniczne występy, które śmiało można określić mianem muzycznych performance’ów, zdążyły już obrosnąć legendą niczym drzewa mchem od strony północnej. Był to mój trzeci – a drugi w tym roku – koncert z udziałem „Paprodziada”, „Ponia Kolnego”, „Zająca Cokictokloca”, który wczoraj wystąpił w nowym koncertowym przyodziewku, „Jeżusia Mariana”, „Bonka” i „Mega Motyla”. Ten malowniczy, pro-ekologiczny zwierzyniec przed miesiącem wydał swój trzeci studyjny krążek zatytułowany Armanda. Płyta prezentuje małą zmianę w stylistyce – dalej jest to coś, co muzycy określają „Łąki Funkiem”, ale podane na nowo, sporo tutaj ciepłych, elektronicznych pasaży i jest troszeczkę łagodniej. Choć ten ostatni przymiotnik nie dotyczy ich koncertów. Fakt, że dalej próbują zmieniać swoją muzyką jest na pewno na plus. Bałem się, że trzecia podobna płyta mogłaby być po prostu nudna i wtórna jednocześnie. Na Armandzie troszeczkę złagodziło się ich brzmienie, lecz tempo, jakie narzucają sobie muzycy podczas koncertów, nadal robi wrażenie i ciężko jest opisać je słowami. Chyba że dwoma – czyste szaleństwo! Fakt faktem, że na polskiej scenie nie mają sobie równych, w skali globalnej przypominają trochę połączenie Daft Punk i Gonga, ale w takim wypadku Davida Allena należałoby nazwać „prapra(Papro)dziadem”.
Ten kolorowy, cechujący się niespożytą energią sekstet zagrał swoje „największe hity” z poprzednich albumów: Łąki Łan oraz ŁąkiŁanda. Tak więc oczywiście był „Big Baton” z kultowym i transowym refrenem Ty co nie lubisz traw pif paf!, „Galeon”, „Patyczaków” i „Selavi”. Nie zabrakło też nowości z Armandy w postaci m.in. „Lovelock” czy mojego ulubionego, śpiewanego przez Zająca „Jammin”. Publiczność była w siódmym niebie, a panowie – szczególnie „Paprodziad”, wypocili z siebie siódme poty. Na szczęście łąkowy Mistrz ceremonii na scenie pojawił się z osławionym workiem pełnym najróżniejszych rekwizytów: pluszowej stonogi, papugi, grabek, licznych kapeluszy, peleryny i oczywiście czerwonej konewki, dzięki której na bieżąco uzupełniał płyny. Wychodząc na pierwszy bis, Paprodziad pojawił się na scenie z tacą i hojnie obdarowywał widownię... marchewkami. Dawno w Wytwórni nie widziałem takiej euforii wśród publiczności. Chyba najlepszą pointą wieczoru będzie cytat z ich „Propagandy”, która oczywiście się też pojawiła – Nie da Ci nic tego co Ci Łąki Łan da!