Widowisko muzyczne Krzyżacy miało swoją premierę pod koniec 2010 roku i zostało przygotowane z okazji obchodów 600-lecia bitwy pod Grunwaldem. Okazało się sporym sukcesem, od czasu do czasu wystawiane jest w różnych miastach. Zostało również zarejestrowane i wydane na płycie DVD. Jedyne, co w przypadku tych Krzyżaków mi się nie podoba, to etykietka „opera”, która mam wrażenie została tutaj nieco na siłę doklejona. Nie było operowych śpiewaków, „libretto” oparte jest na fragmentach Henryka Sienkiewicza (narratorem jest śp. Krzysztof Kolberger), piosenki śpiewają popularni muzycy i aktorzy, zaś całość ubarwiają tancerze i tancerki z krakowskiej grupy tanecznej Art Color Ballet. I wygląda to naprawdę całkiem nieźle. Owszem, melodie kilku piosenek z tego spektaklu przypominają w linii melodycznej znane polskie przeboje, jak np. „Wielką miłość” Seweryna Krajewskiego, ale z nowymi i napisanymi „pod” Krzyżaków tekstami autorstwa Jacka Korczakowskiego (sam występuje w roli Kuno von Lichtensteina) brzmią całkiem nieźle. Jeśli już do czegoś miałbym się przyczepić, to właśnie do niektórych słów piosenek, które momentami niebezpiecznie zmierzają w kierunku tzw. rymów częstochowskich i trochę śmieszą, jak na przykład: „Morderca – to człowiek bez serca” albo „Granda, granda, nie ma siły na Juranda”.
Dość ciekawa jest obsada aktorska, która jest najmocniejszą stroną tego widowiska. Głównych aktorów jest tutaj aż trzynastu. Spośród wszystkich na szczególne uznanie zasługuje Maciek Balcar, który jak zawsze fenomenalnie śpiewał, a tym razem i grał Juranda ze Spychowa. Ciekawie wypadł też Maciej Silski jako Zbyszko z Bogdańca, Jacek Lenartowicz w roli Maćka z Bogdańca oraz wokalista Artur Gadowski jako król Władysław Jagiełło – ubrany w czarny skórzany płaszcz i długie, prawie sięgające kolan czerwone Martensy. W części kobiecej Danuśkę zagrała Olga Szomańska, księżną Annę Danutę – Katarzyna Jamróz, Jagienkę ze Zgorzelic zjawiskowa Joanna Dec „Asteya”. Znany z Metra Piotr Hajduk wcielił się w Sanderusa, a Jan Janga Tomaszewski znakomicie odegrał Zygfryda de Löwe.
Wiadomo, czego dotyczy tematyka Krzyżaków i w jakich czasach rozgrywa się akcja tej bodajże obok Quo Vadis i Trylogii najbardziej znanej powieści Sienkiewicza. Wersja „operowa” jest chronologiczna, ale bardzo uszczuplona w stosunku do wersji książkowej, jak również adaptacji filmowej. Nie uświadczymy też batalistycznych scen bitwy pod Grunwaldem, jednego z kluczowych momentów powieści. Bitwa znajduje się „na ustach” aktorskiego chóru, ale jako takiej jej nie ma – poza krótkim, „walecznym” popisem tancerzy. Współczesna wersja jest bardzo nowoczesna, mieszają się w niej różne konwencje i w zasadzie jedynym nawiązaniem do średniowiecza są miecze. Różnorodna jest wersja muzyczna tej „opery”. Z jednej strony jest łagodnie, przebojowo – prawie jak na dobrym musicalu, z drugiej zaś głośno, rockowo, a nawet metalowo (może stąd ta etykietka „rock opery”?). Hadrian Filip Tabęcki, który odpowiada za muzyczną część spektaklu, mówił, że inspiracji szukał w utworach Pink Floyd oraz Dream Theater. Co prawda nie wyczułem tam klimatu kompozycji Pink Floyd, ale Teatru Marzeń owszem. Nadmienię też, że muzykę wykonują dwa zespoły. Pierwszy z nich to duet Kameleon ze wspomnianym Trąbeckim na klawiszach oraz Pawłem Stankiewiczem na gitarach. Druga, bardziej „rockowa” grupa to Freedom, której zawdzięczamy mocne, ciężkie gitarowe riffy.
Krzyżacy to naprawdę ładnie zaaranżowane i dopracowane pod każdym względem widowisko muzyczne, wypełnione po brzegi historią miłości, cierpieniem, zdradą i bohaterstwem. Krótko mówiąc tym, co publiczność niezależnie od wieku lubi najbardziej. Widownia w Arenie była również bardzo przemieszana: od rodzin z dziećmi, poprzez młode pary i studentów, po osoby w wieku emerytalnym. Oczywistym jest, że takie było zamierzenie twórców widowiska, z drugiej zaś pokazuje to uniwersalność Krzyżaków. Kiedyś powieści Sienkiewicza czytane były całymi rodzinami, dziś niestety są trochę zapomniane.
Jeśli taka forma widowiska, w której mieszają się piosenki, nowoczesny balet, rockowa muzyka, kolorowa i nieco ascetyczna scenografia do kogoś nie przemawia, to warto zobaczyć ten spektakl choćby po to, aby podziwiać grę samych artystów. Moim zdaniem wszyscy, może z wyjątkiem Wojciecha Cugowskiego w roli Konrada von Jungingena, który, jak odniosłem wrażenie, troszeczkę się męczył – wypadli znakomicie. W innej obsadzie tę postać zamiast Cugowskiego gra Paweł Kukiz. Gdyby nie piątkowy wieczór, pewnie nie szybko usłyszałbym na żywo bardzo dobry wokal Silskiego czy uroczej, acz drobnej w stosunku do książkowej Jagienki – Joanny Dec. To nie miał być koncert, który rzuca na kolana, widowisko, które jakoś porusza czy pełne jest bogatych przemyśleń. W sumie każdy Polak treść powieści Sienkiewicza powinien znać. Po prostu miała to być „dobra zabawa” skierowana do, powiedzmy, każdego, miały być emocje i mieli pojawić się znani artyści - i wszystko to było. A że w niektórych miejscach uwspółcześnieni Krzyżacy troszeczkę ocierali się o kicz? Nic nie szkodzi...
Poniżej zamieszczam małą foto-relację. Żałuję tylko, że zdjęcia można było robić zaledwie przez pierwsze kilka minut koncertu.