Szanowny Panie,
Z dużą przyjemnością przeczytalem Pańską wersję historii Klanu (i Mrowiska) zamieszczoną w booklecie dopiero co wydanego przez Metal Mind/Polskie Nagrania albumu. Jest to dotąd, chyba najlepszy opis Genezy i Upadku zespolu; szczególnie trafne są Pańskie analizy/porównania muzyczne – właściwie, nic dodać, nic ująć! Tekst zawiera też, niestety, wiele drobnych nieścisłości i parę dość waźnych błędnych "faktow" - o czym poniżej. Szkoda też, że większość tekstu poświęcona jest osobie Marka A (i jego gloryfikacji) - pewno wynikajaca z tego, że tylko z nim mial Pan kontakt i wszystkie informacje są z jego "ręki" (i tak jak On to pamięta, po latach, niekoniecznie nagięte z premedytacją).
Tak zwana rzeczywistość wyglądała trochę inaczej, co może w każdej chwili potwierdzić "reszta" zespołu. Niczego nie odbierając wielkiemu talentowi Marka A, nie wolno pominąć faktu, że ani Klan, ani jego muzyka nigdy by nie powstaly (w tej formie) BEZ udziału pozostalych 4 członków ("wkład" muzyczny i tekstowy Marka Skolarskiego jest owszem nadmieniony, ale jakoś tak "przymało"!). Czytając Pański tekst odnosi sie wrażenie, że właściwie wszystko, co Klan zrobił jest zasługą Marka A - wprawdzie wspomina się, że owszem, pozostali członkowie mieli jakis tam udział ale, w sumie, to Marek A jest Kompozytorem i Glównym Kreatorem! Rozwinę to trochę później, najpierw trochę "prawdziwej historii":
Jak zgodnie z prawdą Pan wspomina, Marek i ja graliśmy w dość znanym warszawskim zepole "studenckim" Pesymiści (ciekawostka: niewiele osób wie, że naszym wokalistą był przez pewien czas niejaki Andrzej Rosiewicz - trudno uwierzyć, ha ha - nawet odbyliśmy razem tourne po Czechosłowacji, gdzie nas w wiekszości miejsc wygwizdali...). Od razu przypadliśmy sobie do gustu i po jakimś czasie postanowiliśmy założyć własny zespół - w Pesymistach zrobiło się za ciasno. Marek, z tamtych czasów, to nie dzisiejszy elokwentny i "dojrzały" artysta/performer - tylko skromny, cichy i "kompromisowy" człowiek. Ja, natomiast, byłem zupełnym przeciwieństwem: energiczny, wygadany i z "drivem" (może dzięki instrumentowi, ha ha) - w sumie, idealna konfiguracja. Marek, SAM nigdy by niczego nie założył; jego "kompozycje" nagrane były parę razy (jak wspomina się w booklecie) przez Pesymistow. Pomińmy to milczeniem....
W tamtych czasach odejście z Pesymistow (popularnych i zarabiających trochę) nie było łatwą decyzją. Zaczęliśmy szukać odpowiadających nam muzyków (o "stylu" nie było nawet mowy, sami nie wiedzieliśmy CO będziemy grali - ale zespół MIAŁ być...). Na tapecie był nawet, zupelnie prawie wtedy nieznany, Józek Skrzek (taki niby Cream mieliśmy zrobić, ha ha) - nici wyszly (na szczęście), bo "chemia" nam zupełnie nie pasowała! W końcu udało nam się znaleźć dwóch fantastycznych instrumentalistow (trudno ich było namówić, oj trudno): Maćka Gluszkiewicza na klawiszach i Romana Pawelskiego na basie. Już po paru taktach, na pierwszej próbie, stwierdziliśmy wszyscy, że TO jest TO - fantastyczny przypadek/zbieg okoliczności. W ciągu paru godzin powstał "Z brzytwą na poziomki" (Bogiem a prawdą, to tekst "strugaliśmy" z Markiem razem, na wspólnych wakacjach - ale niech mu tam...) - po prostu Marek zaprezentował projekt "riffu" zwrotki i refrenu, a pozostała 3 "ubrała" to w "muzyczną szatę".
I TU jest cały pies pogrzebany - Wspólna Kreacja, tzw. "kompozycji" Marka. "Genialność" Marka polegała na tym, że wypluwał z siebie całą masę niedokończonych "pomysłów muzycznych" (melodyjek, riffow) - ale NIE były to nigdy gotowe utwory/kompozycje. Nie "pokazywał" on NIKOMU co i jak ma grać - wszystkie "kompozycje" Marka, wykonywane i nagrane przez oryginalnych członków Klanu to Kompozycje Zbiorowe - w żadnym innym "składzie", ani tzw. Hity, ani Mrowisko, nigdy by nie powstały (forma i brzmienie). Zabierz jedno ogniwo to reszta się rozsypie - co zresztą slychać w późniejszych produkcjach Marka: na pewno ciekawa muzyka ale nie mająca NIC wspólnego ze "stylem" Klanu (to zresztą Marka duży bląd - firmowanie tych produkcji pod nazwą Klan, powinien się prezentowac jako Marek A!).
Wbrew temu co "pamięta" Marek, nazwę zespołu wymyśliłem ja - paliłem w tym czasie fajkę i używałem tytoniu Klan. Nawet obawialiśmy się, że nazwa zastrzeżona; później napisałem do fabryki z zapytaniem o sponsoring - nie byli zainteresowani. Pod wpływem Vanilla Fudge byly też wersje: Waniliowy, Cytrynowy (jak Pan wspomina w booklecie), w końcu został sam KLAN, i dobrze:). Mieliśmy ogromne kłopoty sprzętowe (głównie wzmacniacze): jako jedyny posiadający "language" (studiowalem w tym czasie angielski na UW) wpadłem na pomysł napisania "listu z prośbą" do znanej amerykańskiej firmy głośnikowej - Jensen - i, o dziwo, ówczesny manager, Richard Stefani, zainteresował się naszym losem i przysłał 4 wspaniałe głośniki, które to stały się naszą "podstawą" sprzętową (resztę "dostrugaliśmy" lokalnie; organy "Weltmeister/Regent", z przystawką chorusową imitującą Hammonda - zresztą w miarę dobrze, jak słychać na płycie - kupiliśmy na raty, z pomocą mojego własnego teścia!). Z Richardem, starym już panem, mam kontakt do dzisiaj!
Plyta Vanilla Fudge wpadła mi w ręce na jakiejś prywatce we wrześniu 1968 - nasze plany zespołowe wtedy własnie się formowały. Reszta to historia - zupelnie zwariowaliśmy na punkcie Vanilii, płyta otwarła nam i uszy i oczy, pokazała kierunek i uformowała "styl". O tym wszystkim zresztą bardzo ładnie Pan pisze w booklecie; ważności Vanilla Fudge, jako źródła inspiracji, nie da sie przecenić! Po prostu, bez niej nie byłoby Mrowiska, a może i Klanu też nie... nie wiem!
Jeszcze krótko o Rozpadzie. Wszyscy byliśmy biedni jak myszy... i oczywiście każdy z nas marzył o kupieniu sprzętu i zarabianiu trochę pieniędzy. Na trasy nie jeździliśmy z dwóch prostych powodów: brak sprzętu (przy pożyczaniu bilans wyszedł by na zero!) i tzw. weryfikacji (to takie "prawo jazdy" dla zawodowych muzyków - wymagane przez ówczesne "władze"). Sukcesy "Mrowiska" na trasie oraz na paru pokazach dla tzw. impresariów zagranicznych - narobiły nam olbrzymich nadziei (m.in. "pewna" trasa po Włoszech, Francji). Ktoś nam podstawił nogę i nic z tego nie wyszło. Wobec tego ja i Maciek postanowiliśmy wyjechać do knajpy (.."a żyć trzeba"...) i odeszliśmy z zespołu na wiosnę 71. Późnym latem okazało się, że pojawił się jeszcze jeden "poważny impresario" i że teraz to już na pewno.... Wobec czego zespół się zreunifikował (bo zastępcy oczywiście nie byli w stanie "tego samego" zagrać - nie technicznie, ale "feelingowo") i jeszcze jeden spektakl zagraliśmy (w Sopocie gdzieś), chyba najlepszy dotychczas, pożyczony za duże pieniądze profesjonalny sprzęt, prawdziwy Hammond, itd... Znów nici!
I to wszystko, rozczarowanie było za dużym ciosem, zespół został znokautowany! My: ja, Maciek i Roman wyjechaliśmy do "knajpy" (Skandynawia, Karaiby) nie było innego wyjścia; Marek też pewno by chciał ale nikt by go nie wziąl - Marek grał dobrze tylko "swoje"... całe szczęście, że trafiła mu się żona Bożena, bez niej zginął by marnie:). Marek-Dzisiaj, a Marek-Wtedy to dwie różne osoby - czyli te lata mu dobrze zrobiły, ha ha.
Może te pare nowych/sprostowanych informacji się Panu do czegoś przyda; ja poczułem tylko, że muszę Pański tekst jakoś skomentowac - "ku pokrzepieniu serc"... Jeszcze raz podkreślam, że napisał Pan chyba jak najlepiej można - NIE siedząc w środku tego wszystkiego. Duże osiagnięcie!
Pozdrawiam
Andrzej Poniatowski