Dobiesław Frąckowiak.
Pewnie wielu z was pamięta początku serwisu ArtRock.pl. Te czasy, gdy adres strony zaczynał się od słowa ‘caladan’. To słowo, łącznik, który od ubiegłego tygodnia (odkąd dowiedziałem się, że Dobasa już nie ma na tym świecie) ciągle powraca w moich myślach. A nuż nachodzi mnie nieprzypadkowo: może powinienem zacząć to krótkie wspomnienie o naszym Koledze / Przyjacielu / Mistrzu od parafrazy pewnego zdania.
„…Byłem Przyjacielem Dobasa…” mówi w Diunie Paul Atryda i ja po nim powtarzam te słowa, bo oddają najlepiej moje myśli o Naszym Redakcyjnym Koledze.
Jester.
Na liście marillion@pl, gdzie odkrywszy internet nagle pojawiłem się wśród podobnych sobie i znalazłem się w ogniu dyskusji od razu opowiedzieliśmy się po tej samej stronie barykady. Niekończące się wątki, rozważania czy prog już umarł, czy kiedykolwiek żył, a może prog to reg… wszystko to zmieniało świat i nas. Dobas uczestniczył w tym, a jednak … stał z boku z takim uśmiechem mentora. I gdy nasz ukochany Marillion rzucił w cyberprzestrzeń swój nowy kawałek – This is the 21st Century to właśnie ku Dobasowi skierowały się wszystkie oczy. A on, szczerze do bólu – mimo wcześniejszej bezkompromisowej krytyki poczynań tej grupy – wyłożył kawę na ławę, że to faktycznie nowe, znakomite oblicze marillion (tak właśnie napisał: rozgraniczając te dwa różne zespoły właśnie odmienną pisownią).
Dobas.
Myślę sobie dziś o Nim przez pryzmat tych wszystkich zdarzeń, których zwyczajność nic wam nie powie i donikąd nie zaprowadzi. Nie zobaczymy w Nim nikogo innego, niż człowieka, który żył obok nas, ze swoimi wadami i zaletami. Różnie je dostrzegaliśmy, różnie wartościowaliśmy. Dla jednych wadą było to co inny znów postrzegał za zaletę. A to przecież nieważne. Dobas uciekał nam z szufladek. Był w stanie, ot tak – niczym pstryknięcie palcami, strzelić sobie (nam) lekką ręką tekst recenzji, skutkującej milczeniem wszystkich oponentów. Potrafił też o pierwszej w nocy zadzwonić z problemem, który go trapił, wiedząc, że tego nie zlekceważę. Wzruszały go dźwięki muzyki, filmowe sceny uskrzydlały. Jak choćby dziewięciokrotnie oglądana scena śmierci Boromira z pierwszej części Władcy Pierścieni Petera Jacksona. Autentyzm tamtej chwili nigdy we mnie nie zginie.
Kolega z redakcji.
Napisaliśmy razem kilka recenzji. Żadnych zmian. Ja swoje, on swoje – scalone w jedno. Tak po prostu. Pisał sporo, słuchał wiele, czasami tylko przebąkując, że coraz częściej widzi przed sobą Urobosa. Ale dopóki któregoś wieczoru nie usunął prawie wszystkich recenzji z bazy serwisu – nie myślałem, że to taka poważna kwestia.
Przyjaciel.
Był(by) świetny(m). Jakaś część jego niezależności, strachu, lęków nie pozwalała, by tak (po)zostało. I teraz, choć nie potrafię dalej pisać o nim w czasie przeszłym – dociera do mnie, że miałem szczęście iż go znałem.
Wasted. I’ve never been so wasted, Stary, zawsze będziesz ze mną.
That deep down inside we're all one and the same
We're clutching at straws
We're still drowning