Zresztą i tak jest to instytucja, która ma coraz mniej do zaoferowania widzowi – nawet prognoza pogody na innych stacjach jest dokładniejsza. Patrzę na to z boku, jako przeciętny widz i zaczyna mnie nurtować pytanie – a na co nam to wszystko? Czy jest jakiś sensowny powód, żeby utrzymywać w Polsce telewizję publiczną? Nie jest to wcale pytanie retoryczne. Ja naprawdę chciałbym wiedzieć dlaczego coś takiego musi istnieć. Nie musi być tych powodów dużo. Jeden, dwa, byle sensowne. A w ogóle co to znaczy, że telewizja jest publiczna. Prawdę mówiąc przymiotnik „publiczny” kojarzy mi się dość jednoznacznie z przybytkiem płatnych uciech erotycznych. Ale porównywać naszą TVP do burdelu jest grubym nietaktem w stosunku do tej potrzebnej placówki usługowej, bo w solidnym burdelu jest porządek i nikt do niego nie dopłaca. Publiczna, czyli jaka? Czyja? Powszechna, ludowa, obywatelska? Chyba o to chodzi. Czyli coś, na co teoretycznie powinniśmy mieć jakiś wpływ. Mamy? To już pytanie retoryczne. Ciekawe kto ma. Swego czasu dość egzotyczna koalicja PiS – SLD tam rządziła. Praktycznie telewizja publiczna jest telewizją państwową (chociaż obecnie państwo nad nią za bardzo nie panuje) i to poszczególne centra władzy państwowej decydowały o obsadzie najważniejszych stanowisk, a co za tym idzie o jej „profilu” politycznym.
A co by było gdyby jej nie było? Nie przychodzi nam do głowy państwo bez własnej telewizji, no bo jak to? Przecież to europejska tradycja, że państwo ma swoją telewizję. Dawnej było to z przyczyn strategicznych – więcej ludzi przecież ogląda telewizję, niż czyta gazety i taka tuba propagandowa się przydawała. Teraz kiedy kanałów telewizyjnych jest od groma, byle kablówka proponuje ich kilkadziesiąt, platformy cyfrowe po kilkaset, a internet jest coraz powszechniejszy, telewizyjny monopol państwa odszedł w niebyt i państwowa telewizja wydaje się być anachronizmem. Zawsze można sobie w swojej telewizji gadać co się chce, tyle, że teraz trzeba brać pod uwagę, że prywatna konkurencja może to spuentować w taki sposób, że pół kraju będzie kulało się ze śmiechu. Korzyść polityczna znikoma – można telewizję mieć, a łomot mimo tego w wyborach dostać i tak. O czym boleśnie przekonało się i SLD, i PiS (a ci to nawet kilka razy). Niezależność mediów publicznych? Może bez jaj. Za IV RP „Wiadomości” jako żywo przypominały Dziennik Telewizyjny za PRLu, a praktycznie całą publicystykę trudno było uznać za wzór dziennikarskiej rzetelności. Myślę, że podobnych przykładów można byłoby znaleźć dość dużo. To nie, że tylko IV RP tak traktowała telewizję, za SLD wcale nie było dużo lepiej, a przez ostatnie kilkanaście lat każdy rząd traktował publiczne przekaziory jako swój folwark. Bo to zawsze była jedna z ulubionych zabawek polityków. Nie miała znaczenia opcja polityczna – każdy kto mógł próbował „grzebać” przy telewizji, i ci z prawa i ci z lewa – bez różnicy.
Tak zwana działalność misyjna. Bez jaj (już po raz drugi). A co to jest ta misja i gdzie ja można spotkać, bo na pewno nie w telewizji publicznej. Myślę, że każdy z nas rozumie to jako pewien poziom rozrywki, kultury i publicystyki – jak jest z tym w publicznej telewizji, to chyba każdy widzi. Przez rok TVP Kultura finansowało się praktycznie tylko z pieniędzy spoza budżetu telewizyjnego i pewnie ze sprzedaży surowców wtórnych, w tym roku jest niewiele lepiej – a trudno znaleźć inny program, do którego pojecie „misja” lepiej by pasowało. Teatr Telewizyjny – prawdziwa instytucja kulturalna w Polsce od około pięćdziesięciu lat, powoli dogorywa, coraz rzadziej emitowany i spychany na coraz późniejsze godziny. Co ciekawsze kino i dokumentalistyka są nadawane jeszcze później, najczęściej w okolicy psiej wachty. Za to ponoć misyjne były pyskówki Dody ze Steczkowską w jakimś programie, gdzie nieudolnie parodiowano jazdę figurową na lodzie. W zasadzie o jaką telewizję chodzi – taką, która kształtuje gusta słuchaczy, a nie im schlebia. Z Teatrem Telewizji, legendarnym Pegazem w prime-timie, z fajnymi koncertami zamiast głupich show, z programami popularnonaukowymi zamiast telenowel. Ale od razu niektórzy powiedzą, że chciałbym telewizji elitarnej, której oglądalność byłaby na poziomie błędu statystycznego. Pewnie tak, ale jeśli cały czas mamy do tej imprezy dopłacać, to stwórzmy coś, co ma jakąś klasę. W takim przypadku byłbym w stanie jakieś polityczne kontrybucje w tej instytucji. Nie miejmy złudzeń – w Polsce nie ma mowy o niezależnej telewizji publicznej. Jest to ABSOLUTNIE NIEMOŻLIWE. Nie przy tym poziomie etyki na naszej scenie politycznej, a raczej przy jej kompletnym braku. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić procesu wyłaniania ciał decyzyjnych w TVP bez politycznego smrodu. Gdzieś w którymś momencie to politycy będą decydować – jeśli nie o trybie powoływania kandydatów, to o regulaminie konkursu, o sposobie odwoływania szefa takiego interesu, kontroli nad nim i tak dalej i tak dalej. Popatrzmy na inne spółki skarbu państwa – koleś na kolesiu, kolesiem pogania. Dlaczego akurat w telewizji miałoby być inaczej? Zresztą przecież tak jest.
Coraz większe zamieszanie przy mediach publicznych najpewniej może świadczyć o tym, że tak naprawdę obecnie nikt nie ma żadnego sensownego pomysłu na to, co z nimi zrobić. Wiadomo, że to instytucja deficytowa – dopłacać do tego rok w rok po kilkaset milionów? A w imię czego? Żeby kilka osób mogło brać sute pensje? Żeby produkować koszmarki typu „Gwiazdy Na Lodzie”? Żeby każdą większą imprezę sportową trzeba było oglądać na Eurosporcie, bo to jak ją pokaże TVP może spowodować uszczerbek na zdrowiu kibica? Mamy coś, co zarabia jak normalna firma na reklamach, do tego dostaje pieniądze z abonamentu. Główny gracz na rynku reklam telewizyjnych, docierający praktycznie wszędzie. Bloki reklamowe trwające po 10 i więcej minut. I oni jeszcze generują straty, wyciągając rękę po dotacje do państwa? Za 2009 TVP „wygenerowało” 800 milionów złotych strat (nie licząc dotacji ze skarbu państwa). Jakieś dwadzieścia złotych na Polaka, każdego. I nawet nikt się nas nie pyta, czy chcemy do tego interesu dopłacać. Płacimy i już. Gdyby się ktoś pytał, ciekawe jaka byłaby reakcja. Na przykład chodzi ktoś po domach z czapką i zbiera tą kasę: - Dzień dobry, zbieram po dwie dychy na polska telewizję publiczną. Ile państwa tu jest? Cztery osoby? O, jeszcze babcia się wychyliła, no to stówa. Oj, ile by taki osobnik jobów pozbierał, a z ilu mieszkań by na kopach wychodził…
Telewizja publiczna w naszych czasach jest absolutnie niepotrzebna. Nikomu nie przynosi żadnych korzyści. Ani nam, no bo jakich? Ani też rządzącym – no bo też jakich? Optymalnym wyjściem jest po prostu sprzedanie tego wszystkiego w cholerę, temu kto zapłaci najwięcej. Nie ma się co bać, że prywatny właściciel bardzo mocno zaingeruje w dotychczasowy profil stacji – przecież i tak nie różni się wiele od komercyjnych.