ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

felietony

27.12.2004

Indukti - matematyczny magiel

"Co znaczy Indukti?" – często pytają ludzie stykający się z tą nazwą po raz pierwszy.

Pytany o znaczenie Kociam opowiada historię azjatyckiej wycieczki, zaintrygowanej napisem na jednym z szyldów w Warszawie, która wyjaśnienia, iż chodzi o magiel skwitowała radosnym "indukti"...Prawda czy fałsz – dziś już bez znaczenia, Indukti bowiem stało się synonimem rockowego magla, od kiedy na swoją nazwę przyjął ją przemeblowany


VEIN.


Wawrzyszew - jedna z warszawskich sypialni na północno-zachodnich krańcach lewobrzeżnej Warszawy. Blokowisko, z epoki Propagandy Sukcesu. Bliskie sąsiedztwo jednej z warszawskich nekropolii ale przede wszystkim huty Warszawa-Lucchini.

Na początku lat 90-tych, w przylegającym do niej technikum mechanicznym, spotkają się Michał Mioduszewski (Miodu) oraz Artur Nadobnik (Pajda). W mieszkaniu cioci Pajdy na Bemowie znajdują kąt do wspólnego muzykowania. Jednak sam bas i perkusja to za mało, stąd w niedługim czasie dołącza do nich kolega z starszej klasy, gitarzysta Paweł Oleksiak.

W tym samym czasie Piotr Kocimski (Kociam), po rozpadzie thrashowej formacji SCUM stara się zawiązać nowy zespół. Będąc blisko zaprzyjaźnionym z Oleksiakiem, trafia na jedną z prób na Bemowo. Z czasem jego wizyty stają się coraz częstsze aż w końcu decydują się połączyć siły. Przenoszą się z mieszkania cioci do salki w technikum. Tak rodzi się kwartet, który nazwali MIKAMWES - Zły Duch Plączący Ścieżki na Puszczy (wg. "Ognia prerii" Longina Jana Okonia).

Ich wspólną ambicją również stało się plątanie: "Chcieliśmy grać coś dziwnego - nie wiadomo co - pomieszanie starego Genesis, starego Yes (Close to the Edge) i własnej choroby. Wszystkie nasze utwory nazywały się Progrock i tylko numery się zmieniały - 1, 2 , 3, 4.(...) było to niezłe wariactwo - graliśmy takie popieprzeńce że nikt tego nie kumał" wspomina Kociam. Eksperymentatorskie ambicje dość szybko ujawniają instrumentalne ubóstwo i wynikające z niego ograniczenia. W wyniku jego poszerzania przez MIKAMWES przewija się szereg muzyków, grających na różnorakich instrumentach, nierzadko dalekich od rockowego standardu. Na nieco dłużej zostaje z nimi Marcin Korzeniewski, klawiszowiec zapatrzony w Kithe'a Emersona, co z czasem zniechęca resztę do dalszej współpracy z nim.

Nieco wcześniej, na jedną z prób Pajda przyprowadza młodziutką koleżankę, skrzypaczkę. Wyglądała jak dziewczynka z podstawówki. Miała na sobie białą sukienkę, śliczne upięte na górze, długie włoski i była taka okrąglutka - nie gruba, tylko okrąglutka - no prześliczna -wspomina Kociam. Nazywała się


Ewa Jabłońska.


Ewa przygodę z muzyką rozpoczęła bardzo wcześnie. Jej zdolności muzyczne odkryła wychowawczyni w przedszkolu i dzięki temu Ewa od razu trafiła do szkoły muzycznej. Pierwszym zespołem w jakim grała była orkiestra młodzieżowa. Już wówczas zdradzała skłonności do grania rzeczy niekonwencjonalnych: najbardziej lubiłam grać trzecie skrzypce bo były najbardziej pokręcone i najmniej melodyjne. Na próbę Mikamwes przyszła trochę z ciekawości uczestniczenia w czymś nietypowym, trochę dlatego, że jeden z nich jej się podobał. Jednak nim przyjdzie zostać jej na stałe, przeżyje gorycz rozstania: "Wszystko jej pisaliśmy w nutach albo ona pisała sobie wymyślane głównie przez Mioda linie. Było fajnie ale narzekaliśmy, że niczego sama nie wymyśla, była bardzo bierna....",. Cóż, miała niespełna 16 lat.

Niedługo potem zaczynają się kłopoty z Oleksiakiem. Opuszcza próby, gubi się podczas gry. Oboje z Ewą zostają z zespołu usunięci a pozostała trójka znów szuka muzyków. Po przesłuchaniu blisko trzydziestu z nich stwierdzają, że wyrzucając Ewę popełnili błąd. Zapraszają ją ponownie a ona zgadza się wrócić. Przyjmują też drugą skrzypaczkę, Annę Olejnik. I w takim składzie pojawiają się na kilku przeglądach młodych grup. Jeden z nich, w ochockim domu kultury OKO, owocuje nagrodą i wyjazdem na warsztaty muzyczne do Danii. Inny, poznaniem Piotra Mazurka (Mazura), związanego wówczas z formacją KOT HUPLE'A

Pojawienie się Mazurka, który z czasem zajmuje miejsce przy mikrofonie, staje się punktem zwrotnym w karierze MIKAMWES. On proponuje nową nazwę VEIN, zaczerpniętą z jednej z fińskich sag ale mającą również wiele znaczeń w języku angielskim. Przede wszystkim jednak tworzy literackie oblicze zespołu, młodzieńczą, frapującą poetyką:

A jeśli nas rozdzielą
Jak się rozdziela ciało
Ostrym zimnem żyletki
Słów co mają boleć
A jeśli znikniesz lub odlecisz
Jak odlatuje ziemia
Gdy w zawrocie głowy
Oparcia nigdzie nie ma
(Vein-A jeżeli)


Ta chwila była jak stłuczona szklanka
I tak jak jej części kaleczy do dzisiaj
Nieważny był wtedy dnia ani nocy
Początek i koniec
(Vein - Chwila trzecia)


Rozbiłem swój głos na tysiące igiełek
Z których każda powoli wbijać się ma
W twoje ciało i umysł otwarty
By powodować w nim trwałe obrażenia.
(Vein - Krzyk)



Kolejne kroki przechodniów i kolejne krople deszczu
Dotykają wybrukowanej zapłakanymi oczyma ulicy
Przechodzimy obok zapomnianych wystaw sklepów
I sztucznych kwiatków w oknach
Jakiś dzieciak powołał do życia kolejny ocean
By prowadzić zaciekłą bitwę z realnością
Słońce zachodzi tutaj trochę wcześniej
Sztandar wypranej bielizny powiewa tryumfalnie
W każdym z okien
Jedźmy już stąd
(Vein - Ulice)



W składzie Kocimski/ Mioduszewski/ Nadobnik/ Mazurek/ Jabłońska/ Olejnik, przygotowują nowy materiał o zdecydowanie art-rockowym charakterze. Dominuje w nim duch dokonań KING CRIMSON z lat 70-tych. Zdobywają kolejną nagrodę podczas przeglądu w ochockim Domu Kultury OKO, którą tym razem wręcza im sam Czesław NIEMEN, i znów ruszają do Danii. Tam, w październiku 1997 roku, w profesjonalnym studio, rejestrują pierwsze nagarnia.

Są one świadectwem jeszcze niedojrzałości zespołu ale zarazem ukazują drzemiący w nim potencjał. Owa niedojrzałość najbardziej widoczna jest w śpiewie wokalisty, który nie mając zbyt dużych możliwości wokalnych, zbyt często ucieka się do drażniącej, przesadnie teatralnej interpretacji. Jednak w warstwie instrumentalnej dzieją się już interesujące rzeczy. Uwagę przykuwają niespokojna i niebanalna gra perkusji oraz błądzące, jakby szukające melodii skrzypce.

Po powrocie z Danii dziękują za współpracę Annie Olejnik i jako kwintet sporadycznie koncertują. Skład zespołu robi się coraz bardziej płynny. Wykrusza się Pajda, a rolę basisty bierze na siebie dodatkowo Mazurek. Z czasem na próbach zaczyna pojawiać się Maciek Adamczyk, kolega z wawrzyszewskiego blokowiska, muzyk punkowej formacji PULS, z którą nieraz spotykali się wcześniej na różnych przeglądach.

Pojawia się też Bartek Kuzia, gitarzysta zafascynowany m.in. dokonaniami amerykańskiej sceny...hardcorowej, związany z zespołem GON RONG. Wspólnie próbują różnych konstelacji instrumentalnych, niekiedy nawet na dwie gitary basowe. Jednak koncerty grają jako kwartet Mioduszewski/Kocimski/Jabłońska/Mazurek. Po raz ostatni pojawiają się w klubie Medyk, w czerwcu 1998 roku. Jakiś czas potem odchodzi Mazurek (dziś występuje z zespołem KOLORFON) a VEIN praktycznie przestaje istnieć.

Najbardziej aktywna w tym czasie robi się Jabłońska. Najpierw zostaje zaproszona przez trójkę byłych muzyków zespołu


KOBONG


i wspólnie pod szyldem KOKSZOMAN, nagrywają w studio Złota Skała 45 minutowe demo. Zarejestrowany materiał nigdy nie ujrzy światła dziennego. Jednak cześć z niego zostanie zarejestrowana ponownie przez pozostałą trojkę i ukaże się na debiutanckiej płycie zespołu NEUMA.

Po współpracy z Wojciechem Szymanskim, Bogdanem Kondrackim i Maciejem Miechowiczem, Ewę, do formacji ROBOT, zaprasza Robert SADOWSKI. Wspólnie wspomagają PATI YANG podczas trasy koncertowej promującej jej pierwszą płytę i uczestniczą w realizacji drugiej. Ta jednak się nie ukaże.

Niedługo potem Jabłońska pojawia się gościnnie w zespole HALUCYNA, powstałym na gruzach uznanej, zimnofalowej formacji JOANNA MAKABRESKU.

W międzyczasie Kociam postanawia reaktywować zespół. Obok Mioduszewskiego w skład wchodzą Adamczyk i Kuzia. Wkrótce dołącza do nich Jabłońska. Zmiany personalne, nowe muzyczne doświadczenia oraz nowe źródła inspiracji powodują, że art-rockowa przeszłość odchodzi do lamusa a wraz z nią stara nazwa. Teraz ważny staje się przekaz emocjonalny. Tak rodzi się


INDUKTI.


"Nie ma jednoznacznego wytłumaczenia, tak jak nie ma jednoznacznej interpretacji naszej muzyki... Wzajemna interakcja kilku ludzi INDUKUJĄCA energię, tworzywo do kreowania dźwięków... nasza muzyka zazwyczaj powstaje w wyniku wspólnych improwizacji i tworzenia na próbach... może to jest wytłumaczenie...." (Ewa w wywiadzie wortalu Another Dimension.)


Nowy zespół debiutuje 12 lutego 2000 roku w ursynowskim domu kultury Imienin. Prezentują pięć utworów, stworzonych wspólnie w nowym składzie. Szczególną uwagę przykuwają dwa: Turecki i Mantra.

To, co proponują, odbiega od muzyki granej przez VEIN. Brak jest wokalisty a co za tym idzie wyrazistych linii melodycznych. Muzyka nabiera dynamiki, brzmienie jest potężniejsze. Dominują transowe, powtarzane w długich frazach figury, grane ze zmienną ekspresją i przeplatane w różnych konstelacjach. Gęste gitarowe tło, wszechobecna, zmieniająca metrum perkusja oraz hipnotyczny bas, na których dźwiękowe plamy tworzą skrzypce. Niestety nie próbują one dźwignąć ciężaru głosu wiodącego i mają kłopoty z przebiciem się przez ścianę dźwięku stawianą przez obu gitarzystów. Wpływy King Crimson nie są już tak oczywiste, a w muzyce Indukti odbicie znajdują nowe fascynacje muzyków, m.in. różnymi nurtami amerykańskiego alternatywnego rocka z lat 90-tych.

to tylko starannie przygotowane, choć czasami improwizowane opakowanie składające się z harmonii, pulsów, barw, faktur, przestrzeni, itp. Chcemy, żeby dzięki niemu słuchacze chociażby na czas koncertu przestawili swoją percepcję na odbieranie emocji tu i teraz... bez zastanowienia.... Trudno to wytłumaczyć... ale przez element szoku, zaskoczenia, olśnienia - przy sprzyjających warunkach i odrobinie szczęścia można spowodować, że ludzie przestawiają się całkowicie na odbiór, odrzucają myśli, chłoną szczere emocje i falują.... tak nową koncepcję charakteryzuje Kociam


Niestety, wspomniany koncert należy do rzadkości. Grupa cały czas myśli o znalezieniu odpowiedniego wokalisty a czysto instrumentalny skład traktują jako przejściowy. W marcu 2000, podczas koncertu w akademiku SGGW, prezentują Tureckiego z gościnnym udziałem Pawła Świtkowskiego z zespołu TESTOR. Nie wypada to przekonująco.

Pracę nad nowym repertuarem zakłócają nieporozumienia dotyczące charakteru muzyki jaką chcą grać. Zespół ma de facto trzech liderów i każdy z nich pragnie realizować własne pomysły. Coraz trudniej o kompromis. Pierwszy nie wytrzymuje Miodu. Pogłębiające się problemy osobiste, znudzenie ciągłym ogrywaniem na próbach tego samego materiału oraz coraz częstszy brak porozumienia z pozostałymi muzykami sprawiają, że latem 2000 r. postanawia opuścić grupę. Odchodzi muzyk, od którego cała ta historia się zaczęła:

Bardzo utalentowany i jak każdy chyba perkusista nigdy niezadowolony do końca ze swojej gry. Wspaniale posługuje się nie tylko zestawem perkusyjnym, ale też wszystkimi tymi ksylofonami, wibrafonami... Poza tym Michał dobrze posługuje się gitarą, klawiszami i podejrzewam jeszcze paroma instrumentami, to jeden z tych muzyków, co to obojętnie jaki instrument chwyci - fagot, czy ukulele - zaraz coś potrafi na nim zagrać – wspomina Kociam.

Michał odnajdzie się później w zespole TLEN, a z czasem pojawi się u boku Lecha JANERKI


Taka strata wydaje się poważnym ciosem dla zespołu. Wyłącza go na długie miesiące z i tak bardzo rzadkiej działalności koncertowej. Wśród fanów rodzą się pytania, czy zdołają znaleźć godnego następcę.

Po siedmiu miesiącach milczenia , 21 listopada 2000, pojawiają się wreszcie na koncercie. Ma to miejsce w warszawskim klubie


PROXIMA



i z miejsca staje się wydarzeniem. Mioda zastępuje Bartek „Bala” Nowak, pozyskany z zespołu PEWEX.

Jego styl gry odbiega od stylu poprzedniego perkusisty. Nie jest tak melodyjny, tak urozmaicony, tak nieprzewidywalny. Mimo to dają najlepszy koncert w swojej dotychczasowej karierze. Zdarzenie zostaje zarejestrowane i wydane w postaci bootlegu. Jednak wspaniały występ nie pociąga za sobą serii kolejnych a niebawem przyszłość zespołu znów staje pod znakiem zapytania.

W wyniku kolejnego konfliktu w połowie 2002 roku odchodzi Bartek Kuzia, mający wówczas spory wpływ na muzyczne oblicze zespołu. Wydaje się, że w dużej mierze dzięki niemu zespół uciekł od art-rockowej estetyki z czasów VEIN w kierunku, mrocznych i nieco dusznych klimatów, przez co zaczął być porównywany z TOOLEM. Bartek był również autorem strony internetowej grupy, zaprojektował jej logo. Był pomysłodawcą i głównym autorem jednego z dwóch największych przebojów grupy, Mantry. Wyglądało, że był w tym czasie głównym ideologiem zespołu.

Paradoksalnie jego odejście odbije się korzystnie na zespole. (Bartek wraz z Mariuszem Filarem, znanym z JOANNA MAKABRESKU i HALUCYNY oraz Arturem Rowińskim, kolegą z czasów GON RONG, założy formację LICOREA.) Póki co, w czwórkę opracowują szkice do utworów znanych dziś jako No11811 oraz No11812 (nazwane tak pod wpływem filmu Fritza Langa Metropolis). Jednak niebawem w ślady Kuzi rusza Bartek Nowak, poświęcając się całkowicie własnej firmie.

Wcześniej w zespole pojawia się Maciek Jaśkiewicz (Jasiek). To dawny kolega Kociama z czasów licealnych, były muzyk formacji LUNATIC ASYLUM znanej też pod nazwą KLINIKA PSYCHIATRYCZNA. Zaproszony na jedną z prób INDUKTI przekonuje do siebie pozostałych, choć, jak sam twierdzi, zajęło to trochę czasu. Przyjęli mnie bo miałem samochód i gibsona – śmieje się.

Jasiek muzyczną przygodę zaczął od Fishowego Marillion. Wśród ulubionych płyt wymienia m.in. Ummagummę. Przeżył fascynację brytyjskim hard rockiem oraz heavy metalem, później thrashem, czego wyraz odnaleźć można w rzadkich nagraniach LUNATIC ASYLUM. Ceni TOOL i KOBONGA, wśród faworytów wymienia GEISHĘ GONER, nie przepada jednak za KING CRIMSON - wspólnie z nowym perkusistą tworzą w zespole frakcję crimsono–sceptyków.

On też ściąga do zespołu Wawrzyńca Dramowicza. Po odejściu Bali przypomina sobie, że jego koleżanka z pracy ma męża perkusistę. Okazuje się, że ten również szuka zespołu bo, jak twierdzi, usycha bez kapeli. Nic dziwnego zważywszy na jego dotychczasową karierę. Dyplomowany muzyk, wyszkolony w Montrealu, absolwent uniwersytetu McGill, były członek Montrealskiej Orkiestry Symfonicznej, mający w swoim dorobku także współpracę z orkiestrą Sinfonia Varsovia, Orkiestrą Filharmonii Narodowej, Orkiestrą Polskiego Radia i Telewizji oraz z jednym z kanadyjskich tzw. tribute-bandów, zespołu IRON MAIDEN. Przy tym członek Warszawskiej Grupy Perkusyjnej.

Jednak na debiut sceniczny tego składu przyjdzie czekać ponad pół roku. Ma on miejsce 29 stycznia 2003 roku w klubie Park. Wcześniej, z gościnnym udziałem Mioda (Wawrzyniec w tym czasie koncertuje z jedną z orkiestr) grają swój jedyny koncert w roku 2002. Podczas festiwalu Voyage 51, który odbył się w dniach 21-22 lipca, warszawskim klubie Paragraf 51, spotykają się z gorącym przyjęciem publiczności i jako jedyny zespół bisują.


Pamiętam jeszcze moje pierwsze spostrzeżenia - za dużo powtarzania motywów, za dużo dziwnych pisków i szmerów, a za mało muzyki... Ale już koło trzeciego utworu zostałem całkowicie wciągnięty w dźwięki sączące się ze sceny i to wręcz dosłownie - ta muzyka kołacze się po głowie, paraliżuje, wprawia w hipnotyczny trans. Ciężar gitar, nieziemskie rytmy perkusji, nietracące przy tym swojej transowości, świszczące gdzieś skrzypce...to jest bardzo dziwna muzyka, zmienna, pełna niepokoju, który przenika człowieka zarazem go fascynując. Olbrzymie bogactwo brzmień uzyskiwane za pomocą rozmaitych efektów i form artykulacji, niesamowita ekspresja i perfekcja wykonania... tego trzeba posłuchać, to trzeba przeżyć! Dawno już żaden zespół nie zrobił na mnie tak wielkiego wrażenia!...” – pisał reporter Rockmetal.pl


Kolejny rok staje się dla zespołu przełomowy. Ustabilizowanie składu sprzyja decyzji wystartowania w


BIG STAR FESTIVAL.


14 czerwca, podczas finałowego koncertu w Łodzi, pokonują COMĘ i THE CALOG. Werdykt jest zaskakujący ale i odważny, bowiem jury, m.in. z Markiem Wiernikiem, docenia zespół najsłabiej nośny komercyjnie, który zdaje się dawać najmniejsze szanse na reklamę festiwalu jak i jego głównego sponsora. Niestety nie pozostanie to bez konsekwencji. Na nagrodę – nagranie płyty, będą czekali wiele miesięcy a i tak koszty jej nagrania poniosą sami.

Zespołowi potrzebne są utwory, które mogłyby trafić do radia. W tym momencie czują jak bardzo potrzebny jest im wokalista. Niestety nie tak łatwo znaleźć kogoś, kto nie zgubi się w ich muzyce.

Jakieś pół roku wcześniej Kociam, Ewa i Jasiek wybrali się na koncert zespołu RIVERSIDE. Tam poznali Mariusza DUDĘ i szybko przypadli sobie do gustu. Doszło nawet do wspólnego eksperymentu. Mariusz dograł partie wokalne do dwóch nagranych już utworów Indukti, Tureckiego i Mięgwy. Teksty do nich napisała jego przyjaciółka, Marta Maraszewska. Wypadło to zaskakująco a Mariusz wykazał się nielada kunsztem. Indukti bowiem, nie mając wokalisty, fragmenty przeznaczone dla niego wypełnia partiami skrzypiec. Partie te znacznie się zmieniają, gdy wokalista się pojawia. Robią mu przestrzeń. Jednak Duda dołożył głos do wersji nieprzeznaczonych dla wokalisty, przez co znacząco je wzbogacił.

Ten eksperyment posłuży zespołowi w negocjacjach dotyczących realizacji nagrody z festiwalu a oba utwory, ponownie nagrane, trafią na płytę jako Shade i Cold Inside…I.

Mariusz Duda: Chcę się rozwijać jako muzyk, chcę eksperymentować, cały czas chcę pracować nad swoim stylem, również indywidualnie - korzystając np. z takich okazji jak współpraca z Indukti, którzy tworzą bardzo ciekawe dźwięki i są świetnymi muzykami. Otrzymałem propozycję wystąpienia gościnnie na ich pierwszej płycie i nie ukrywam, że zgodziłem się głównie dlatego, że prócz kolejnego doświadczenia - mogłem dać wiele od siebie. Stworzyć własne, nienarzucone przez nikogo melodie, zaśpiewać dokładnie tak jak chciałem i czułem.

Nim płyta powstanie upłynie trochę czasu.


W roku 2003, w przeciwieństwie do poprzednich lat wykazują dużą aktywność koncertową. Obok koncertów w ramach Big Star Festival, pojawiają się również na urodzinach Rock Metalu, koncertując m.in. obok GUESS WHY. Biorą też udział w płockich Rockowych Ogródkach, gdzie zostają wyróżnieni a ich nagrania trafiają na specjalną płytę laureatów obok m.in. KOMBAJNU DO ZBIERANIA KUR PO WIOSKACH . Trafiają także na dwie składanki wydane przez Metal Mind: Polish Art. Rock Vol 3 i Polish Prog Metal i zostają ciepło ocenieni przez recenzentów, m.in. Teraz Rocka.

Jednym z najciekawszych koncertów w 2003 roku był występ obok ROOTWATER w klubie Kopalnia. Wówczas, patrząc na falujący tłum zdałem sobie sprawę z żywiołów drzemiących w tej muzyce. Czułem jak powoli budzą się i ospale pełznąc zwieszają nad zahipnotyzowaną publicznością, by nagle uderzyć z całym swym impetem i porwać ją we frenetyczny taniec. Przy powtarzanej na bis Mantrze tłum falował niczym wprawiony w trans przez jakiegoś guru.

W październiku ściągnęli do klubu Punkt, na inaugurację cyklu Live Form, ponad 300 osobową publiczność, co na klubowe warunki i mało znany zespół było ilością oszołamiającą. Udany rok zamknęli koncertem na żywo na antenie Radia dla Ciebie.


W lutym 2004 wreszcie decydują się sami sfinansować nagranie i wydać debiutancką płytę. Michał Stryga, partner Ewy Jabłońskiej a także technik, czasem akustyk zespołu, decyduje się założyć firmę o nazwie INDUKCJA. Tym samym staje się producentem płyty. Wspólnie odrzucają propozycje OFF MUSIC, firmy, która z ramienia BIG STAR FESTIVAL ma płytę wydać, aby nagrywać ją w studio KOKSZOMAN. Sami wyszukują TR Studios, Tomasza ROGULI - miejsce, w którym nagrywali m.in. Wyton MARSALIS, MYSLOVITZ i orkiestra SYMPHONIA VARSOVIA. Bardzo szybko przekonują się, że wybrali świetnie a współpraca z Rogulą przynosi kolejne pomysły. M.in. namawia ich do współpracy z Anną FABER. Na płycie Indukti pojawia się


HARFA.


Anna Faber jest absolwentką Warszawskiej Akademii Muzycznej. Jest podobno jedyną harfistką w Polsce grającą na harfach elektrycznych. Gra również na harfie celtyckiej. Przez wiele lat koncertowała z najlepszymi orkiestrami symfonicznymi. Występowała również z muzykami jazzowymi. Kilka lat temu postanowiła wziąć rozwód z klasyką i poświęcić się współczesnej muzyce rozrywkowej. Powołała do życia zespół FABER BLUE. Fanom rocka może kojarzyć się dzięki solowemu występowi przed koncertem Blackmore’s Night w Warszawie.

Muzyka Indukti zainspirowała ją. Wybiera kilka fragmentów z już zarejestrowanego materiału i dogrywa improwizowane partie na harfie elektrycznej.



Płytę planują wydać jeszcze przed wakacjami. Chcą by była promowana podczas wspólnej trasy z zespołem Riverside, promującym w tym czasie swoja płytę Out Of Myself. Dzięki temu słuchacze mogliby usłyszeć Indukti z Dudą na żywo. Niestety problemy natury logistycznej, a przede wszystkim trudności pogodzenia pracy zawodowej z długą trasą, zmuszają zespół do rezygnacji. Do tego wydanie płyty zostaje przesunięte na jesień.


Ostatecznie ukazuje się 20 września i nosi tytuł S.U.S.A.R czyli Suspected Unexpected Serious Adverse Reactions - termin farmakologiczny związany z raportowaniem poważnych i nieoczekiwanych reakcji na działanie jakiegoś leku. W tym wypadku miksturą jest muzyka Indukti, z jednej strony dynamiczna, pełna gwałtownych zmian, z drugiej liryczna, chwilami klimatyczna. Temu ostatniemu służy wzbogacenie brzmienia nie tylko o harfę ale także o gitary akustyczne, turecki saz (rodzaj lutni) oraz dijeridoo, w grze na których specjalizuje się Kociam (na gitarze akustycznej gra również Jasiek). Szkoda, z kolei, że tak rzadko pojawia się Mariusz Duda. Najpierw jego wokaliza dodaje kolorytu Frederowi po czym urzeka nas śpiewem w Cold Inside…I – pierwszej części, utworu znanego z koncertów jako Mięgwa. Jego druga część zamyka płytę i jest popisem Ewy Jabłońskiej. Nic dziwnego, że zaczęli kręcić się wokół niej muzycy zespołu 2 KRESKI.

Mariusz pojawia się jeszcze w Shade znanym wcześniej jako Turecki (ze względu na skalę w jakiej jest grany), utworze, który podczas koncertów bardzo elektryzuje publiczność. Na płycie utwór zostaje skrócony, sformatowany do wymogów radiowych.


Koncerty promujące płytę rozpoczęli jako gwiazda podczas imprez kwalifikacyjnych w ramach III edycji Big Star Festiwal. Po koncertach w Lublinie i Białymstoku zagrali koncert w Warszawskim Punkcie. Na styczeń planowane są kolejne. Niestety wciąż bez wokalisty. Choć ich muzyka całkowicie broni się bez niego, to jednak, jak pokazał S.U.S.A.R z odpowiednim wokalistą urzeka jeszcze bardziej.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.