Zanim o koncercie, parę słów o otoczce koncertu a mianowicie o miejscu i organizacji. Organizacja, jak już zdążyłem się przyzwyczaić, w przypadku Legendary Pink Dots jest karygodna. Nie dość że w nie wyjaśnionych okolicznościach wykreślono z trasy Gdańsk to jeszcze do tego niezdecydowanie klubów krakowskich w sprawie "u kogo zagrają ?". Do ostatniej chwili wymieniane były dwa kluby RE i Extreme, jednak ostatecznie okazało się że koncert odbędzie się w nijakim Loch Ness. Organizatorzy chyba specjalizują się wyłącznie w organizacjach wesel, bo jestem pewien ze nie wiedzieli kogo zapraszają a mianowicie na jaka publiczność mogą liczyć. Próbując złożyć rezerwacje biletów dowiedziałem się że organizator wcale nie jest zainteresowany publicznością z poza miasta Kraków odsyłając mnie do barmana pomimo że do Krakowa mam ponad 200 km ( a do barmana pewnie jeszcze więcej :-) ). Co do samego klubu to musze przyznać że jest spory w porównaniu z ś.p. Jazzgotem w którym to po raz ostatni widziałem "na żywo " Kropki. Cóż z tego, nagłośnienie było fatalne nie wspominając już o ochronie i cenniku i menu za barem zupełnie nie pokrywającym się z tym co jest na stronie WWW. Poza tym brak szatni, ale to już mały problem bo na koncert zjawiło się ok. 100 osób i było dość sporo miejsca.
Gdy już byłem w środku od razu rzuciło się w oczy instrumentarium rozstawione przed scena plus jakieś wizualizacje plus jakąś germańska muzyka z płyty. Okazało się że organizator olał publiczność nie informując o suporcie. Czy tak ciężko dokleić na plakacie, choćby przed klubem, informacje ?????.
Wieczór rozpoczął polski Von Zeit. Jako że nie wyobrażam sobie suportu przed Kropkami tak i ten koncert był jakaś pomyłką choć Von Zeit gra bardzo interesującą, hipnotyczną opatrzoną animacjami, czerpiącą z końca lat 60-tych psychodeliczną muzykę. To był dobry koncert ale nie na ten wieczór. Zespół zagrał ok. 30-40 minut po czym zszedł z ... pod sceny.
Dymy, światła, ambientowa muzyka pobudzająca wyobraźnie, jakieś odgłosy odliczania i.... oczekiwanie na główne danie. Pojawili się tuz po 21-ej by przyrżnąć obuhem w uszy zgromadzonej publiczności, nagraniem Black Zone z wydawało by się zapomnianej przez Edwarda płyty Tower. Zanim wyszłem z zaskoczenia nagranie dobiegło końca. Trochę za krótko ? Chyba tak, spodziewałem się jakiejś improwizacji...
Radości nie było końca jak wybrzmiał More It Changes z Golden Age. Tu po raz drugi i nie ostatni przeżyłem coś niesamowitego, po pierwsze wspaniała wersja po drugie było to moje pierwsze nagranie Legendary Pink Dots jakie usłyszałem. Ciary chodziły po plecach, a po raz kolejny wzmogły sie przy F E N O M E N A L N E J wersji True Love z Any Day Now. To był łabędzi śpiew tamtego wieczoru, i nie zapomnę długo tych dźwięków tej okoliczności w jakiej mnie zaskoczyli i rozłożonych rąk przy śpiewaniu słów : "All For Yoooooouuuuuuu".
Z uwagi że była to trasa promująca nową płyty LPd i solowe wydawnictwo Edwarda nie zabrakło nowych nagrań. Personal Monster i The Equaliser z Poppy Variation oraz chill outowy In Sickness And In Health w którym dym wolno unosił się z pod Ka-Spella niczym z monstrum na cmentarzysku podczas pełni oraz Soft Toy z legendarnym wyjściem do publiczności Nielsa Van Hoorna oba z płyty Whispering Wall. Być może były jeszcze jakieś fragmenty z tej płyty ale nie pamiętam.
Nie zabrakło monologów Edwarda. Były aż dwie kompozycje z których nie pomne, oszołomiony popisami lidera. Po jednym z takich wystąpień Edward pada na deski sceny, muzyka gra dalej, leży nie ruchomo po czym po raz kolejny unosi się dym z niego. Przypominało mi to scenę niczym z Hammer Filmu, scenę wyzionięcia ducha .... która piorunujące robiła wrażenie !
Set zasadniczy kończyło nagranie Blacklist i pomimo ze koncert zblizał sie do końca to zagrali to z taką lekkością a zarazem
niebywałym czadem i werwą. Kropy po raz kolejny udowodniły swoja klasę !!!
Bisy były dwa po dwa nagrania. Na pierwszy poleciało coś z Marii Dimension jak się nie mylę, i chyba było to Third Secret a potem Tear Gardenowski klasyk Isis Veiled po czym Edward gestem ręki dał do zrozumienia byśmy się wynosili :-).
Drugi bis to Laughing Guest z Shadow Weaver oraz mocno improwizująca wersja Brighter Star z All The Kings Men.
A potem już był koniec i niedosyt. Przecież mogli jeszcze tyle zagrać.
Uściski , podziękowania, autografy i .... do zobaczenia w przyszłym roku ???!!!
Napewno będę. All For You Edward !
K L Y M Y Z H P L A Z H D A !!!