To były trzy totalnie różne koncerty. Tylko że głównej różnicy nie stanowiły zmiany w repertuarze, ale atmosfera...
Na początku planowałam pojawić się jedynie na wrocławskim koncercie - bo przecież na miejscu i klimat koncertów zawsze wspaniały. Jakiś czas później dowiedziałam się o możliwości wyjazdu do Krakowa, tak więc namówiłam znajomych i zaczęłam odliczać dni...
Do wrocławskiego Diabolique zawitałam podczas próby Riverside i już wtedy wiedziałam, że czekają mnie piękne chwile. Nie myliłam się. Po pierwszym utworze (a była to nowa kompozycja) spontanicznie stwierdziłam, że muszę posłuchać ich jeszcze w Bochni! Zespół zagrał niemal wszystkie utwory z debiutanckiego albumu "Out of Myself" (wyłączając "OK"), do tego kilka nowych, mocno zaostrzających apetyt na nową płytę kawałków. Serce mi z dumy rosło, że urodziłam się i mieszkam w mieście, w którym artyści czują się jak w domu i w którym ich interakcja z publicznością jest tak fantastyczna! Chóralnie odśpiewane bisowe "In Two Minds" z Mariuszem, jego gitarą akustyczną i klawiszami Michała (doczekałam się wreszcie i nie ukrywałam łez...). Miażdżące wykonanie "Radioactive Toy" Jeżozwierzy... Żadnych wpadek. Dobre nagłośnienie sprawiło, że każdy osobny dźwięk pieścił uszy. Ciężko znaleźć słowa na opisanie tak rewelacyjnego koncertu. Klimat? Magia? Perfekcja? To za mało... A już myślałam, że panowie nie są w stanie mnie niczym zaskoczyć... Widać i słychać było, że dali z siebie wszystko - i robili to z uśmiechami na twarzach :).
Cztery bisy wybrzmiały tylko we Wrocławiu. Mimo to, jak to w przypadku dobrych koncertów bywa, chciałam więcej. I miałam to szczęście, że już dwa dni później zjeżdżałam maleńką windą ponad 200m w dół, żeby po przejściu kilku ładnych setek metrów ciemnymi korytarzami dojść do wielkiej Komory Ważyn bocheńskiej Kopalni Soli. Genialne miejsce do takiego grania, półmrok. Chociaż momentami rzeczywiście można było odnieść wrażenie uczestniczenia w apelu szkolnym - sceny jako-takiej nie było (tylko perkusja na podwyższeniu), nieco ponad sto osób w naprawdę dużej sali, z których i tak większość siedziała na drewnianym parkiecie... Co w żaden sposób nie przeszkadzało, a wręcz pomagało w słuchaniu dźwięków płynących z "tej drugiej strony". Czasami tak się zdarza, że wydaje się, jakby zespół grał "wyłącznie dla mnie" i w Bochni właśnie tak było. Grali wyłącznie dla mnie. Bez ścisku i spoconych fanów obok, w bardzo intymnej atmosferze... Nowe utwory podobały mi się jeszcze bardziej - szczególnie "najłagodniejszy" z nich - z piękną solówką Grudnia i Mariuszem padającym na kolana z pełnym pasji zaangażowaniem w wydobywanie ze swojej gitary tego, co najlepsze...
Oj, nie wyspałam się po tej Bochni, głównie ze względu na porę dotarcia do Krakowa... Ale perspektywa pojawienia się na kolejnym koncercie Riverside sprawia, że akumulatory ładują się o wiele szybciej. Z różnych przyczyn tego dnia jednak nie będę wspominać jako "jednego z lepszych" na trasie... Zgubienie dokumentów, zapalenie oskrzeli, nie do końca dobre samopoczucie, maleńki (kojarzący się z bunkrem) Zaścianek... Koncert sam w sobie był OK, w zasadzie muzycznie nie ma się do czego przyczepić. Tylko akustyka kiepska. I za głośno, co przeszkadzało w prawidłowym odbiorze muzyki i nieco zniechęciło osoby słyszące Riverside na żywo po raz pierwszy. Nowe utwory znam już na pamięć, oczekuję naprawdę dobrego drugiego albumu i kolejnej trasy, którą chciałabym "zaliczyć" w całości... Bo połączenie genialnej sekcji rytmicznej Mittloff-Mariusz z tymi wszystkimi emocjami gitary Grudnia, klawiszy Michała i głosu Mariusza daje fantastyczne efekty - cudowną Muzykę.
Co do supportujących Riverside zespołów to... Lavender we Wrocławiu dał bardzo dobry koncert - zrobili postępy od czasu, kiedy widziałam ich po raz ostatni... Kilka nowych utworów. Zdecydowanie bardziej podeszły mi te instrumentalne... Jakieś większe minusy? Momentami nierówno. Słabo nagłośniony bas (następnym razem więcej basu!). I publika zawiodła - stali wszyscy jak kołki... Do tej pory nie doświadczyłam takiego widoku podczas lavenderowych występów. Tak czy owak - w listopadzie zagrają przed Raz, Dwa, Trzy w Gliwicach... Gratulacje! :)
W Bochni i Krakowie Anamor. Olśnienie. Nie słyszałam wielu pochlebnych opinii po pierwszej części Progressive Tour II, majowy koncert we Wrocławiu pamiętam jak przez mgłę (czyli nic specjalnego), a tutaj? Bardzo pozytywne zaskoczenie. Granie na wysokim poziomie i myślę, że gdyby nie polskie teksty, to byłaby szansa na wybicie się dalej w świat...
Co czuję po takiej wycieczce? Zmęczenie. Szczęście.
...jest szmaragdowo...