Po raz pierwszy do Polski przyjechał ukraiński muzyk i wokalista Antony Kaługin i trzeba przyznać, że ta inauguracyjna wizyta wypadła całkiem okazale…
Koncerty w piekarskiej Andaluzji mają dosyć specyficzny klimat, niespotykany raczej w innych koncertowych miejscach. Sala z firanami w przestronnych oknach, zasłony na scenie, rzędy krzeseł z kolorowymi obiciami zwiastujące bardziej jakiś inauguracyjny wykład, niż rockowe wydarzenie. Do tego rzucający się w oczy zegar tuż obok sceny odmierzający każdą minutę upływającego koncertu i… publiczność, bardziej w marynarkach i gustownych swetrach, niż rockowych T-shirtach i bluzach. Nie zachwyca też nagłośnienie, choć akurat tego wieczoru było całkiem przyzwoite.
A jednak koncerty nabierają tu zwykle urokliwego charakteru. Zapowiadane przez prawdziwego pasjonata, dyrektora ośrodka Piotra Zalewskiego, są takimi niszowymi, muzycznymi perełkami, podczas których bariera między artystą, a publicznością praktycznie nie istnieje. Po raz pierwszy uczestniczyłem w występie, podczas którego w ramach przerwy muzycy zeszli ze sceny i… sprzedawali płyty oraz rozmawiali z fanami.
Antony Kaługin to prawdziwe zjawisko na ukraińskiej scenie muzycznej. Człowiek instytucja mający na swoim koncie już kilkadziesiąt płyt z takimi projektami, jak Karfagen, Sunchild, Hoggwash, czy AKP. Wokalista, klawiszowiec, prowadzący też własną wytwórnię. Na ten rok - w związku z 10 – leciem jego dwóch projektów – Karfagen i Sunchild - zaplanował rocznicową trasę po Europie. I pierwszy jej przystanek, poza Ukrainą, miał miejsce właśnie w Polsce, w Piekarach Śląskich. Kaługin przyjechał jeszcze z pięcioma muzykami, w tym z dwiema uroczymi paniami: blondowłosą wokalistką grająca także na klawiszach (Olga Rostowskaja) oraz rudowłosą wokalistką i gitarzystką odpowiadającą także za różne perkusjonalia (Olga Wodolażskaja).
Przyznam, że choć przebogata studyjna dyskografia Kaługina jakoś w większości mnie nie intryguje i tylko kilka płyt według mnie zasługuje na większą uwagę, to na żywo jego kompozycje bronią się świetnie. Zwykle długie, rozbudowane, wielowątkowe, nabierające rozmachu w miarę rozwoju kompozycji. Do tego bogato zaaranżowane i z dużą ilością smaczków oraz ciekawych melodii, nie tylko w gustownych solówkach gitarowych Maksima Wieliczko, ale też w partiach wokalnych. W tych ostatnich prym wiodła wspomniana Wodolażskaja, chwilami przypominająca Kate Bush.
Koncert zdominowały oczywiście utwory Karfagen i Sunchild wybrane z różnych płyt. Zainteresowanych odsyłam do jednego ze zdjęć pokazujących setlistę. Całość, rozpoczęta kilka chwil po 19, zakończyła się prawie wpół do dziesiątej wieczorem. Muzyki było zatem sporo, choć warto pamiętać o wspomnianej przerwie. Ci, których ona nie usatysfakcjonowała, mieli zespół tuż po koncercie, przy stoliku z ogromną ilością płyt rozchodzących się jak świeże bułeczki (w tym z rocznicową, 80 – minutową kompilacją zawierającą wybrane kompozycje wykonane podczas koncertu), koszulką, kubkiem, magnesami i kartkami promocyjnymi do podpisów. Było tak sympatycznie, że nie mogłem sobie odmówić… historycznej na swój sposób fotki z całym tym rocznicowym składem, którą nieskromnie do załączonych zdjęć dodałem. Kto nie był (a naprawdę było warto) ma jeszcze szanse za dwa tygodnie w Koninie, do którego artyści zjadą nagrać DVD. Bo potem okazja może się już nie trafić…