Kolejne Prog – Rockowania w Łódzkim Domu Kultury miały międzynarodowy charakter, bowiem na scenie pojawiła się niemiecka formacja Argos…
Była to już druga wizyta Niemców w Polsce. W ubiegłym roku zagrali podczas festiwalu w Gniewkowie i choć mają już na swoim koncie cztery pełnowymiarowe albumy, trudno mówić w ich przypadku o jakiejś wielkiej popularności nad Wisłą, czy pierwszoligowym statusie w świecie europejskiego progresywnego rocka. A jednak zaprezentowali się bardzo udanie. Zagrali trwający 80 – minut set, na który składało się dziesięć kompozycji reprezentujących każdy z krążków. Zaczęli od dwóch najstarszych – Killer i Black Cat – z debiutu Argos, przypomnianych bonusowo w nowych wersjach na ostatniej płycie A Seasonal Affair. Z tej ostatniej wybrzmiały jeszcze Divergence, Lifeboats i A Seasonal Affair, jednak najbardziej okazale wypadła tytułowa 20 – minutowa suita z wydanego 4 lata temu krążka Cruel Symmetry. Trudno jednoznacznie sklasyfikować ich dźwięki. To z pewnością progresywny rock, do tego czerpiący z dziesiątek stylów i odmian. Nie jest to wszystko może zbyt oryginalne, niemniej umiejętność łączenia różnych inspiracji i wynikający z tego eklektyzm musiały budzić szacunek. Bo dało się usłyszeć i stary Genesis, i Gentle Giant, i Van Der Graaf Generator (wokalnie unosił się gdzieś duch Petera Hammilla), i trochę sceny Canterbury, a z bardziej współczesnych formacji, np. Big Big Train. Choć każdy z muzyków od strony warsztatowej pokazał się świetnie, nie dało się ukryć, że lawinowo koncertów nie grają. Można było zauważyć pewną bojaźliwość i dbałość o to, żeby się „nie wywalić”. Mimo to publiczność przyjęła przesympatycznych Niemców bardzo gorąco, czym oni sami byli chyba mocno zaskoczeni.
A skoro mowa o publiczności. To już moje trzecie Prog – Rockowania i muszę przyznać, że cykl nabiera coraz większego rozmachu. W sobotę do ŁDK-u przybyło naprawdę dużo fanów muzyki, co w połączeniu z komfortową salą, dobrym dźwiękiem i bogatymi światłami stworzyło wydarzenie na wysokim poziomie.
Drugą formacją, która zagrała w sobotni wieczór i która zainstalowała się tuż po naszych zachodnich sąsiadach była łódzka grupa Leafless Tree. Zagrali nie tylko w swoim rodzinnym mieście, ale i w miejscu dla nich ważnym. To tu dokładnie zarejestrowali swoje koncertowe DVD w 2014 roku. Szkoda jednak, że ciągle przesuwa się termin ich pełnowymiarowego debiutu (przypomnę, że artyści mają na koncie EP-kę The First Leaf). Ci jednak, którzy przyszli na ich koncert mogli usłyszeć sporo nowej muzyki z nadchodzącego krążka. Muzyki brzmiącej różnorodnie i czasami zaskakująco. Z zasłyszanych ze sceny słów można było wyłuskać tytuły niektórych z nich: Treasure, Song For Friends… Było balladowo i klimatycznie, ale też i mocno elektronicznie. Setlistę uzupełniły oczywiście ich klasyki, takie jak King Of Town Jungle, The Cave, rozbudowany World Of Wonders, czy zagrana na finał obowiązkowa Matplaneta. Warto odnotować, że łodzianie zaprezentowali się w sześcioosobowym składzie, z nowym basistą Bartoszem Sapotą, znanym z Tenebris i Maze Of Sound, gitarzystą Rafałem Galusem oraz… kompletnie odmienionym ich frontmanem Łukaszem Woszczyńskim. Dali bardzo solidny koncert, choć trzeba przyznać, że zebrani głośniej nagrodzili brawami wcześniej występujących gości.