We wrześniu tego roku, po wielu latach powróci z koncertami do Polski King Crimson. Jednak już w miniony weekend fani karmazynowej muzyki mieli swoistą przygrywkę do tych wydarzeń. We Wrocławiu i w Warszawie zagrał Adrian Belew, wieloletni muzyk King Crimson, którego w zespole niestety już nie ma…
To miało być prawdziwe święto wyjątkowej muzyki, niezwykłego instrumentalisty i wokalisty. I z pewnością dla wielu było. Nie mogę jednak przejść obojętnie – i niech mi wielbiciele Belew wybaczą – obok okoliczności, w jakich wydarzył się ten koncert. Bo dosłownie kilka godzin przed tym występem pojawiła się informacja o śmierci Piotra Grudzińskiego, gitarzysty Riverside. Warszawskiego muzyka tak silnie związanego z klubem, w którym odbywał się koncert. To w nim (choć nie w tym samym budynku) rozpoczynał swą długą muzyczną przygodę z Riverside i to w nim dzień wcześniej oglądał koncert The Winery Dogs. Czy miał w planach obejrzenie Adriana Belew i jego Power Trio? Nie wiem, w każdym razie nagła śmierć nie pozwoliła mu już w nim uczestniczyć… Tego wieczoru na wielu twarzach osób, które znały Piotra, dało się zauważyć smutek, nie do końca pozwalający się cieszyć z pięknej muzyki, która wybrzmiewała ze sceny. Wybaczcie mi zatem dosyć lakoniczny wyraz tej relacji. Relacji z koncertu, który zawsze kojarzyć mi się będzie z tą koszmarną informacją…
Adrian Belew wraz z tworzącymi Power Trio Julie Slick na basie oraz Tobiasem Ralphem na perkusji wyszli kilka chwil przed planowaną 21. Belew w czarnym, jednoczęściowym kombinezonie oraz w doskonałym nastroju i świetnej formie zaprezentował ponad półtoragodzinny set podzielony na dwie części ze swoją solową muzyką oraz oczywiście z kompozycjami King Crimson. Jak wyglądała setlista, odsyłam nieco niżej. Warto jednak zauważyć, jak niecodziennym artystą jest Belew. Jak wiele jest w tym co robi nowatorstwa, eksperymentu, oryginalności… Już choćby jego zabawa z gitarą imitującą śmiech musiała robić wrażenie. A były i chwile kapitalnego, gitarowo – perkusyjnego „przekomarzania się”. Pamiętajmy też, że niektóre z utworów, które wybrzmiały tego wieczoru w Warszawie, oryginalnie zaaranżowane zostały na więcej instrumentów, mimo to trójce muzyków udało się oddać wyjątkowego ducha tych kompozycji. Cóż, wszystko można napisać, ale i tak najbardziej przejmująco wypadło tej niedzieli Krimsonowskie One Time z wyśpiewanym wersem… in one breath we're dying.
Przed Adrian Belew Power Trio wystąpiło… też trio. Co ciekawe, francuski LizZard również ma w swoich szeregach kobietę – grającą na perkusji Katy Elwell. Widziałem ich już w zeszłym roku, gdy we Wrocławiu poprzedzali występ Soen. W Warszawie wypadli jeszcze lepiej i choć ich Toolowy, eksperymentalny metal średnio pasował do gwiazdy wieczoru, przyjęci zostali bardzo ciepło.
Część 1
The Momur, Big Electric Cat, Men in Helicopters, The Lone Rhinoceros, Dinosaur, One Time, Three of a Perfect Pair, B, Frame by Frame, Beat Box Guitar.
Część 2
Heartbeat, Walking on Air, Ampersand, Young Lions, Of Bow and Drum, Neurotica, Futurevision, E, Indiscipline