Muzyczna kariera Micka Pointera świętującego właśnie 20-to lecie zespołu Arena nie przebiegała prostą drogą.

 Pod koniec lat 70-ch XX wieku powołał do życia zespół Silmarillion, który wkrótce już jako Marillion zaczął odnosić spore sukcesy. Niestety Mick nie miał okazji tymi sukcesami długo się cieszyć. Po oszałamiających koncertach w Hammersmith Odeon 17 i 18.04.1983r. został usunięty z zespołu i na długie lata musiał żyć z piętnem „tego kiepskiego perkusisty marillion” W żadnej ze znanych mi biografii Marillion nie znalazłem zbyt wielu informacji jak to rozstanie wyglądało, no i czym było dla Micka. Muzycy Marillion (Steve Rothery i Pete Trewavas), których wypytywałem o okoliczności usunięcia Micka z zespołu konsekwentnie unikali szczerej odpowiedzi. (http://artrock.pl/wywiady/755/marillion_jestesmy_szczesciarzami.html). Od dłuższego zatem czasu zabiegałem o możliwość porozmawiania o tym z Mickiem.  Ten wywiad świadomie poświęcony jest wyłącznie relacji Micka Pointera z marillion. Pierwotnie miał nosić tytuł Script for a stolen dream (przepis na skradziony sen, a właściwie skradzione marzenie). Kiedy prawie rok temu prosiłem go o spotkanie, od początku zastrzegałem, że nie chcę rozmawiać o Arenie, że interesuje mnie tylko to, jak historia jego rozstania z marillion wyglądała z jego perspektywy. Mick Pointer wyraził zgodę na taką formułę. Dlatego w poniższym zapisie naszej rozmowy niewiele się znajdzie słów na temat aktualnej muzycznej działalności Micka. Celebrowanie 20-to lecia zespołu Arena pozostawiam innym. Ja chciałem rzucić światło na mroczny, zwykle zdawkowo traktowany moment w historii znanego zespołu. Zawsze czułem niedosyt informacji na ten temat, bo przecież Mick Pointer nie był po prostu perkusistą marillion. Był założycielem zespołu. Rzadko się zdarza, by ktoś kto tworzy zespół został z niego usunięty przez ludzi, których do zespołu przyjmował. Chciałem dać głos człowiekowi, któremu słusznie, czy nie (nie mnie oceniać) skradziono jego marzenia. Skradziono jak się okazało dość brutalnie. Ta historia ma na szczęście swój happy end. Poniżej przedstawiam zapis rozmowy z dnia 11.04.2015r.

PK: Witaj Michael. Zacznę od podstawowego pytania…czy irytują Cię pytania o Marillion?

MP: No cóż…nie ucieknę od tego, choć to trochę jak wypytywanie o byłą żonę. Wiadomo, że zwykle nie ma się ochoty za wiele rozmawiać o byłej żonie.

PK: Steve Hogarth…znasz go?...

MP: No tak..wiem kto to Steve Hogarth…

PK: Steve Hogarth użył dokładnie tego samego porównania co Ty, gdy zadawano mu pytania o Fisha.

MP: Możesz mnie śmiało pytać o Marillion. Po prostu zapytałeś mnie, czy mam coś przeciwko i mówię jak jest, ale dziś możesz pytać o co chcesz. Prawda jest taka, że z reguły nie mam ochoty rozmawiać  o którymkolwiek z nich, ale jest też prawdą i faktem, że to ja założyłem Marillion i ten zespół fascynuje ludzi. W tym kontekście to właśnie jest jak rozmawianie o byłej żonie (tak a propos…nie mam byłej żony…mam stale tę samą jedną żonę). Jestem z tym zespołem powiązany, czy tego chcę, czy nie i muszę się liczyć z koniecznością rozmawiania o nim.

PK: No dobra… zatem… czy masz jakikolwiek kontakt z Dougiem Irvine (pierwszy basista/wokalista Marillion nim dołączył Fish)?

MP: Nie…najmniejszego. Ostatni raz rozmawiałem z nim w 1979r. Od tego czasu zupełnie nie wiem co się z nim dzieje. Ktoś mi kiedyś mówił, że mieszka w okolicy Buckinghamshire, ale szczerze mówiąc wątpię, by miał ochotę na rozmowę z kimkolwiek z nas.

PK: Jest taka plotka, że zabrał taśmę z nagraniami Silmarillion… Jestem ciekaw, czy kiedykolwiek ujrzą one światło dzienne.

MP: A ty miałeś z nim kiedyś jakiś kontakt?

PK: Nie, nie…żadnych szans.

MP: No właśnie nikt nie ma. I nie wydaje mi się, by jakieś niepublikowane wcześniej nagrania kiedykolwiek się pojawiły. Wydaje mi się, że on po prostu całkowicie porzucił muzykę i tyle.

PK: Michael…

MP: Mick!!!

PK: Mick.. jak to było, gdy Fish dołączył do zespołu? Czy miałeś wtedy jakieś wątpliwości, czy obawy, czy też czułeś, że to jakiś szczęśliwy, ważny moment w Twojej karierze?

MP: No cóż…na początku nigdy nie wiesz jaka jest dana osoba. To przecież zupełnie niemożliwe. Trzeba trochę czasu, by się lepiej poznać… i wtedy wychodzą na jaw pewne cechy. W ogłoszeniu, które dałem poszukiwałem śpiewającego basisty, bo Doug Irvine był właśnie takim basistą wokalistą. Nie szukałem dwóch osób, no ale ostatecznie on (Fish) się pojawił z Dizem Minnittem, który był basistą… no i tak zostało.

PK: A kiedy zaczynaliście współpracę to czy Fish zdradzał już cechy „gwiazdy” no wiesz… kogoś ważnego?

MP: Nie…wcale nie. Był po prostu wokalistą. On zresztą wcale nie przedstawił się jako Fish... Jego nazwisko to Derek Dick i nim się posługiwał. Fish to pseudonim, który później sobie wynalazł.

PK: A kiedy zaczęły się ruchy kadrowe w zespole… no wiesz… Brian, Diz… czy to była inicjatywa całego zespołu, czy raczej Fisha?

MP: Tak..to była jego inicjatywa Cóż dość szybko objawiło się jego prawdziwe oblicze. Wiesz jak to jest. Na początku zawsze pokazujemy się z jak najlepszej strony, a potem wychodzi prawdziwy charakter. Tak…jego osobowość ujawniła się relatywnie bardzo szybko. Historia mówi sama za siebie. Wywalił z zespołu swojego najlepszego kumpla (Diza). Uznał Marillion za wehikuł do swej osobistej kariery. Ale to on dołączył do mojego zespołu. MOJEGO. Nie ja do jego, tylko on do mojego. A potem wywalił mnie z mojego własnego zespołu!!!

PK: To jest właśnie powód, dla którego zależało mi na naszej rozmowie. Powiedz, czy kiedy Fish wyrzucił Diza poczułeś niepokój?

MP: Tak. Zacząłem już wtedy wspominać, że robi takie posunięcia, jakby chciał zostać solistą. Moje ówczesne zdanie było takie…że nie ma wystarczająco dużo talentu, by zostać artystą solowym. I nadal go nie ma. Wiadomo jak potoczyła się jego kariera. Szybciutko bardzo się skurczyła i nigdy jej nie odbudował. No ale ciągle są ludzie, żyjący złudzeniami, że to najbardziej utalentowany gość na świecie. Ale on dużo lepiej sprawdził się w zespole, niż jako solista. I to dlatego największe sukcesy odniósł z Marillion. To naprawdę działało w piątkę, gdy każdy z członków zespołu wnosił coś od siebie, najlepszego co miał. To co z tego powstało miało szczególną wartość. To naprawdę działało. Ta piątka doprowadziła do nagrania muzyki, która znalazła się na pierwszej płycie.

PK: Hmm to ciągle jedna z moich najbardziej ulubionych płyt.

MP: Taaa.. i nie jesteś odosobnionym przypadkiem. To nadal druga pod względem sprzedaży płyta Marillion. Zrobiliśmy coś naprawdę dobrego.. ale on chciał zmian.

PK: Czy w czasie nagrywanie Script for a Jester’s tear był między wami otwarty konflikt?

MP: Może nie otwarły konflikt, ale zaczął mieć zastrzeżenia do mojej gry i stale chciał wszystko zmieniać. A jak masz przepis na ciasto, to postępujesz zgodnie z tym przepisem by zrobić konkretne ciasto. Jak coś zmienisz w przepisie..to wychodzi zupełnie inne ciasto. A on tego nie widział. Przestał doceniać wkład innych osób. Liczyło się tylko to co on chciał. Taka metoda się sprawdza, jak ktoś jest bardzo utalentowany. Ale on nie był.

PK: A wiesz, że w 2012r kilka razy wykonał w całości Grendel choć przez lata zastrzegał się, że nigdy już nie zaśpiewa tego „gówna”

MP: Tak wiem… bardzo mnie to rozbawiło. Uznałem to za niewiarygodnie zabawne. Sposób, w jaki się przez lata wypowiadał o tej muzyce….a potem uległ nawoływaniom fanów i to zrobił. To było zabawne. Gdy ktoś mówi takie rzeczy, a potem po latach robi coś zupełnie innego sam sobie wystawia świadectwo.

 

PK: Czy w czasie sesji do Script słyszałeś pogłoski, że EMI chce usunąć Ciebie i Stevena Rothery?

MP: Tak..tak. Pewnie, że słyszałem.

PK: A wiesz czemu były takie plany?

MP: No bo to znów ta sama sytuacja…ktoś z zewnątrz (tym razem z wytwórni) uznał, że on wie lepiej. Są ludzie, którzy zamiast cieszyć się tym co mają koniecznie muszą wtrącać swe trzy grosze.
A przecież to co my robiliśmy w sposób oczywisty działało. Działało, co łatwo było dostrzec obserwując publiczność. No ale zawsze musi się znaleźć ktoś, kto uważa, że on wie lepiej. Byłem bardzo tego świadomy. Steve Rothery, z którym mieszkałem jeszcze od czasów grania razem z Dougiem zaczął drążyć ten temat. Ze Steve jest trochę tak jak ze mną..nawet dziś są ludzie, którzy mówią o nim bardzo dobrze i tacy, co mówią źle. Szczerze mówiąc ja się już tym zupełnie nie przejmuję.

PK: Taaa, jest takie (nawet całkiem oficjalne) nagranie z grudnia 1982r. gdzie Fish przedstawia Ciebie jako „niezastąpionego”…a raptem kilka miesięcy później….

MP: No tak…to także charakterystyczna dla niego cecha. Jak jesteś w zespole to zawsze musisz znaleźć kogoś, na kim się skupisz i robisz sobie z niego obiekt do zabawy, lub czepiania się. Ja właśnie zostałem kimś takim…no i skończyło się jak się skończyło.

PK: To najważniejsze pytanie: kogo obwiniasz za swe odejście? Tylko Fisha, czy wszystkich?

MP: Nikogo nie obwiniam. Uważam ich wszystkich za jednakowo równych palantów. Nie interesuje mnie co kto powiedział, kto kogo napuszczał…prawda jest taka, że wywalili mnie z mojego własnego zespołu. Uważałem, że na równi ze wszystkimi pracowałem na sukces zespołu, a ostatecznie osobiście nie odniosłem żadnego sukcesu. Nagle zostałem z niczym. Musiałem jednak żyć nadal…i proszę o to dziś jestem tu gdzie jestem (czyli kilka godzin przed jubileuszowym koncertem Areny w Poznaniu przyp. PK).

PK: Ja jednak chciałbym się dowiedzieć jak to wszystko wyglądało, bo pamiętam Ciebie z VHS/DVD Recital Of The Script rozbawionego i chyba szczęśliwego w Hammersmith Odeon, a już chwilę później Twój świat się zawalił.

MP: Taaaa. Nie wydaje mi się, by to było zaraz następnego dnia po ostatnim koncercie w Hammy, ale dwa dni po. Dostałem telefon od managera Johna Arnisona, że chce mnie odwiedzić. No i przyjechał z Peterem Trewavasem, Markiem Kelly i Derekiem Dickiem. Nie było Stevena Rothery. Nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Byliśmy przyjaciółmi. Jak się jest czyimś przyjacielem to raczej nie chce się uczestniczyć w czymś takim. Choć z drugiej strony od tego dnia NIGDY ze sobą już nie rozmawialiśmy. No więc przyjechali do mojego domu i poinformowali mnie, że zostałem usunięty z zespołu, podawali jakieś powody, ale one przecież nie miały żadnego znaczenia…nie pamiętam już co mi zarzucali. I wyszli. I nie widziałem żadnego z nich, aż do czasów, gdy zacząłem grać z Areną. Mniej więcej tydzień później John Arnison znów do mnie przyjechał, by mnie poinformować, że odbierają mi nazwę Marillion (już ją na siebie zarejestrowali), a to ja ją wymyśliłem. Że nie dostanę ani grosza za Script jeśli nie podpiszę warunków zwolnienia. Byłem w totalnym szoku. Potrzebowałem kilku tygodni by wyjść z domu i zacząć rozglądać się za prawnikami, którzy by mnie reprezentowali.  Zostałem bez pieniędzy. Pod koniec współpracy z Marillion zarabiałem tygodniowo około 60 funtów co było całkiem niezłą kwotą. I nagle z dnia na dzień zostałem bez niczego. Powiedziano mi, że nie dostanę nic, nim nie sfinalizujemy prawnych kwestii mojego odejścia (czyli do momentu, kiedy nie podpiszę im wszystkiego co chcieli). Zajęło mi to ok. 18 miesięcy. I do tego czasu nie dostałem ani grosza. Byłem współautorem i jednym z wykonawców Script for a Jester’s tear, a na długie miesiące zostałem bezrobotnym bez środków do życia. Pierwsze pieniądze z EMI dostałem po półtora roku od mojego odejścia. W międzyczasie musiałem zaakceptować fakt, że nazwę Marillion oni zarejestrowali na siebie. Dano mi do zrozumienia, że będzie dla mnie lepiej jeśli nie będę dochodził swoich praw, bo mnie zniszczą. Łaskawie powiedziano mi, że to w moim interesie, bo jak oni będą sprzedawać więcej płyt, to pośrednio i ja na tym zarobię. Wtedy jeszcze tak bardzo nie zdawałem sobie sprawy z tego, co dziś jest dla mnie oczywiste, że kradnąc mi nazwę zabrali szyld niczym Coca Cola czy Pepsi. Używając tej nazwy gdziekolwiek nie pojadą, cokolwiek nie zrobią zawsze sprzedadzą bilety. A ja autor tej nazwy nie mam z tego NIC.

PK: Gdy już znalazłeś się poza zespołem, to myślałeś o stworzeniu nowego zespołu?

MP: Nie. To byłaby ostatnia myśl jaka przyszłaby mi do głowy. Ostatnią rzeczą jaką kiedykolwiek, KIEDYKOLWIEK chciałem zrobić to znów zaangażować się w przemysł muzyczny. Cóż nie jestem jedyny, któremu coś takiego się przytrafiło. Takich jak ja było wielu, bo właśnie tak działa ta branża. Zajęło mi to ponad 10 lat, bym znów mógł zacząć myśleć o jakichś związkach z muzyką, muzykami i wytwórniami.

PK: A zachowałeś chociaż w domu swój zestaw perkusyjny... ot tak, by sobie pograć dla własnej przyjemności?

MP: Nie…nie, nie, nie. Zerwałem z muzyką całkowicie, definitywnie, totalnie.

PK: No to gdy ruszał Twój projekt Arena musiałeś się dużo uczyć?

MP: Eee to trochę jak z jazdą na rowerze. Może i nie będziesz jeździł na rowerze tak jakbyś mógł, gdybyś stale ćwiczył…no ale nigdy nie zapomnisz jak się jeździ. Nie musisz się uczyć jazdy od zera. Cóż rozwinąłem z czasem swą grę, mam kupę radości z grania z ludźmi z Areny i to takiej radości, jakiej nigdy nie poczułem z Marillion. Jest dużo więcej zabawy, ludzie są dużo fajniejsi. Wszędzie znajdą się palanty…oczywiście wyrzucałem ludzi z Areny. To prawda, ale generalnie jest dużo lepiej. Wszystko się zmienia na świecie i po prostu trzeba iść za tymi zmianami i robić swoje. Takie jest przecież życie, prawda?

PK: Nawet ignoranci mówią, że Twoja gra w Arenie jest dużo lepsza niż w Marillion…

MP: Jest INNA. Nauczyłem się czegoś innego i rozwinąłem swą grę.

PK: Cóż.. ja zawsze lubiłem Twój sposób grania na Script. Może i nie było w tym wirtuozerii, ale dla mnie każde Twoje uderzenie było tam na właściwym miejscu. Mnie tam się podoba. Żaden z utworów ze Scripts w wykonaniu innych perkusistów (nawet tych, których bardzo cenię) nie brzmi tak dobrze jak w wersji oryginalnej. Czasami „mniej” naprawdę znaczy „więcej”

MP: Tak…w niektórych przypadkach tak właśnie jest. Derek Dick nigdy nie potrafił tego docenić. Koniecznie chciał zmian. No i Marillion poszedł w innym kierunku, nigdy  już  nie nagrał czegoś takiego jak Script (czego ja akurat nigdy nie żałowałem, przeciwnie, gdyby mMarillion nagrywał n razy album w stylu scripts byłoby to dla mnie nudne  - osobisty komentarz PK)

Jestem dumny z tego co nagrałem na Script. Ludzie też to lubią. Milion. Do teraz Script sprzedał się w nakładzie miliona…to jednak trochę jest, prawda?

PK: No miałem okazję być na Twoim koncercie na trasie Script for a Jester’s Tour i to nawet przez chwilę na scenie jako ofiara bestii Grendel i muszę powiedzieć, że zrobiło to na mnie wielkie wrażanie. Wiesz…byłem nastolatkiem, gdy po raz pierwszy zobaczyłem Recital of the Script, więc kiedy Brian (Cummins – odgrywał rolę Fisha na tej trasie przyp. PK) spojrzał na mnie z bliska przez maskę, tak, że widziałem jego oczy tuż przed sobą naprawdę miałem gęsią skórkę.

MP: Tak…ludzie naprawdę chcą tego słuchać. I to mnie bardzo cieszy. Kto wie, może jeszcze kiedyś do tego wrócimy, choć na razie zupełnie o tym nie myślę. Teraz mamy 20-lecie Areny i na tym się koncentruję. (Nim rozpoczęliśmy wywiad podzieliłem się z Mickiem ciekawym spostrzeżeniem…wywiad odbywał się w parku przed Zamkiem – dawnym pałacem cesarskim w Poznaniu, w bezpośrednim sąsiedztwie Collegium Maius poznańskiego UAM. Tam właśnie 20 lat temu po raz pierwszy słyszałem o powrocie Micka Pointera do muzyki. Był rok 1995. Rozmawiałem z Mickiem mając w zasięgu wzroku swą dawną uczelnię i w pamięci wspomnienie pierwszych dźwięków z kasety Songs From The Lions Cage).

PK: No właśnie…jedno pytanie związanie z Areną i Stevenem Rothery. Mówiłeś, że nie rozmawialiście ze sobą od 1983r., ale jednak zagrał na Waszej debiutanckiej płycie. Jak do tego doszło i czy to zmieniło cokolwiek w waszych relacjach?

MP: To nie był mój pomysł. To był pomysł Clive Nolana mojego partnera z Areny. To on stwierdził, że jeśli mamy odbić się od dna trzeba Arenę powiązać z Marillion bo ludzie będą o tym mówić. Długo o tym rozmawialiśmy. Ja naprawdę nie chciałem mieć z nimi i z nim NIC wspólnego. Ale dałem się przekonać i uznałem, że może coś w tym jest bym użył ich dla osiągnięcia jakichś własnych korzyści. Ostatecznie Steve Rothery został poproszony o to, by zagrał solo na naszym debiutanckim albumie. Po to, by ludziom uświadomić skąd wzięła się Arena, oraz to, że ja wróciłem z niebytu do muzyki. On był naprawdę szczęśliwy, że może to dla mnie zrobić. No i musiałem szczerzyć do niego zęby i rozmawiać, choć zawsze deklarowałem, że NIE CHCĘ MIEĆ Z NIMI NIC WSPÓLNEGO. Uznałem, że to konieczne dla mojej własnej kariery. Że zasługuję na to. Ale nie wpłynęło to w żaden sposób na nasze relacje. Nie utrzymujemy ze sobą kontaktu. Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego i nadal nie chcę. Z żadnym z nich.  

 

PK: W sumie to jestem ciekaw jak dziś widziałbyś możliwość jakiejś współpracy z nimi.

MP: Coż., gdyby ktoś do mnie przyszedł i powiedział „Mick dostaniesz milion funtów, ale zagraj z Marillion w składzie ze Script” (co nigdy się nie zdarzy) mógłbym to rozważyć. Ale taka propozycja nie padnie.

PK: No ale na przykład jakiś gościnny występ z okazji jakiegoś wydarzenia. Właśnie wróciłem z kolejnej edycji imprezy o nazwie Marillion weekend. Tam dzieją się takie różne nietypowe zdarzenia. Zgodziłbyś się zagrać, gdyby Cię zaprosili.

MP: Nie. A po co miałbym to robić?

PK: No bo w jakiś sposób jesteś częścią ich historii.

MP: To błędny sposób myślenia i sugeruję Ci, byś tak nie myślał. Ani Ty ani ten milion ludzi którzy kupili Script for a jester’s tear. Ja uważam, że oni dawno przestali dbać o to co myślą ich fani, a jedynie chcą zarobić na ludziach myślących tak jak ty (nie podzielam tego poglądu Micka Pointera PK) Nie mam najmniejszego zamiaru w jakikolwiek sposób pomóc zarobić im choćby jednego dodatkowego grosza (jeśli moja obecność na jednej scenie z nimi miała się do tego przyczynić). Znów powołam się na casus byłej żony. Zresztą oni ze mną też nie chcą mieć nic wspólnego. To działa w obie strony.

PK: No to jeszcze jedno interesujące mnie pytanie. Podobno nigdy nie lubiłeś klasycznego logo Marillion. To prawda?

MP: To prawda. Nigdy nie lubiłem. Była taka czekolada w Anglii w latach 70-tych. Nazywała się Old Jamaica lub Old Jamaican (jakoś tak….nie pamiętam już teraz za dobrze) i liternictwo było tam IDENTYCZNE jak w naszym logo. Nie lubiłem go i nadal nie lubię. Ale trzeba przyznać, że w tamtych czasach spełniło swoją rolę. Jako znak handlowy. Nie musiało to mieć żadnego przełożenia na muzykę. Ale naprawdę działało. Derek Dick do dziś używa swego znaku handlowego (mówiąc szczerze mocno oldschoolowego) bo to działa. Arena też od 20 lat ma to samo logo. To stanowi przecież o jakiejś rozpoznawalności, tożsamości. Ludzie to lubią.

PK: Zauważyłem, że nigdy nie mówisz Fish tylko zawsze Derek Dick.

MP: No bo tak się nazywa. Dick by the name and Dick by the nature (przytaczam oryginalną wersję słów Micka Pointera, bo samo tłumaczenie nie dla każdego mogłoby być oczywiste: kutas z nazwiska i kutas z charakteru)

PK: He, He…Pete Trewavas powiedział mi kiedyś, że Fisha przezywali w szkole Broken Dick (złamany kutas)

MP: Złamany kutas…ha ha ha ja bym powiedział mały kutas. Można być wielkim facetem ale mieć małego….A co do Fisha…wiesz skąd się to wzięło? Znasz Chrisa Squire’a z Yes? On miał taki pseudonim i Derek Dick go zwyczajnie zwędził od niego. Potem zwykł opowiadać te gówniane historyjki o piciu jak ryba albo o przesiadywaniu we wannie. Ale to BZDURA. Zwędził ksywkę Fish od Chrisa Squire’a. Ludzie lubią to co mają. On nie jest żadnym wielkim wokalistą, ja nie jestem wielkim perkusistą, a Steve Rothery nie jest najlepszym gitarzystą świata. Ale to działało (jak ten przepis na dobre ciasto). No a jak się w tym cos zmienia…to bywa różnie. Kariera marillion spadała na łeb. Mieli naprawdę dobre lata 80-te. Jak Fish odszedł kompletnie załamało to karierę i jego i zespołu.

PK: No tak szczerze mówiąc to Marillion ma się dziś naprawdę bardzo dobrze.

MP: Tak uważasz? I co? Każdego wieczoru grają dla tych samych ludzi? Mają jakąś nową publiczność?

PK: No zdziwiłbyś się. Bardzo byś się zdziwił. Przedział wiekowy dzisiejszej publiczności Marillion jest bardzo szeroki. Słuchają ich ludzie starsi ale i niemal dzieci. I to naprawdę bardzo oddani fani. Oj bardzo byś się zdziwił.

MP: To co?…myślisz, że Marillion powróci (do poziomu z lat 80)?

PK: Nie.. to już raczej niemożliwe… ale i zupełnie im niepotrzebne. 2 tygodnie temu widziałem ludzi z 52 krajów na konwencji w Holandii… i to było naprawdę niesamowite.

MP: Nie no…wiadomo, że mają grupę oddanych fanów…no ale ilu ich tam było w Holandii. 3 tys.? 4 tys.?

PK: 4 tys.

MP: No właśnie! Co to jest 4 tys.?

PK: No w porównaniu do tego co mieli w połowie lat 80-tych to niewiele, ale…

MP: Ale właśnie o to mi chodzi. Zobacz…dopiero co grał u Was Queen, i to właściwie tylko dwóch członków zespołu i przyszły na nich dziesiątki tysięcy ludzi.

PK: To prawda, no ale Queen zawsze działał na zupełnie innym poziomie niż Marillion. Nawet w czasach wspólnej trasy Marillion był tylko zespołem towarzyszącym. Inna liga.

MP: Tak..ale o to mi właśnie chodzi, mówiąc, że kariera zespołu załamała się. Nie jeżdżą w jakieś wielkie tourne nie brylują w mediach. Nie twierdzę przecież, że musieli całkowicie zginąć.

PK: Ale jednak nieprzerwanie grają, nagrywają i to naprawdę dobre albumy…

MP: No i ok…zarabiają na tym. Robią te swoje weekendy i mają z tego na pewno konkretne zyski. Ostatecznie nadal jest tam pięć osób, które z czegoś muszą żyć, a przecież opłacają też ekipę, ponoszą koszty. No coś muszą robić.

PK: Ale tak jak mówiłem wcześniej… nie sposób zignorować oddania ich fanów no i tego niesamowicie szerokiego przedziału wiekowego. Mają mnóstwo nowych młodych fanów. Takich, którzy rodzili się wiele lat po tym jak odszedł Fish.

MP: Arena też ma młodą publiczność. Wczoraj w Warszawie byłem w szoku jak wiele dziewczyn było wśród publiczności!!!

PK: No dobra… a jaka była Twoja reakcja gdy dowiedziałeś się, że Fish odszedł z Marillion?

MP: Przez dwa dni z rzędu nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Uznałem to za najzabawniejszą od lat informację. Śmiałem się, bo wiedziałem, że to już dla nich koniec.

PK: Cóż… ja to chyba płakałem.

MP: A ja się śmiałem. To było FANTASTYCZNE!!! Naprawdę super wiadomość. No przecież to było z jego strony naiwne do bólu. Wydawało mu się, że jest Peterem Gabrielem. Ale nim nie jest i nigdy nie był. Ani nie potrafi tak śpiewać, ani nie umie tak pisać jak Pete Gabriel. Był naiwniakiem sądząc, że może być kimś takim jak on. Jego głos jest dzisiaj beznadziejny!!!! Oj tak ubawiłem się wtedy. A teraz słyszę, że już planuje emeryturę!!! Taaaa, akurat!!! Gada tak, by ściągnąć jak najwięcej ludzi. „Przyjdźcie mnie zobaczyć, bo to być może ostatnia okazja” Zakładam się o każde pieniądze, że nie będzie jeszcze żadnej emerytury!!!

PK: No w sumie Ci wierzę. Teraz koncertuje z Misplaced Childhood.

MP: Znowu!!!! Znowu! No właśnie. Po co gada takie bzdury? Powód jest tylko jeden: dla kasy. By zrobić wokół siebie szum. No i ok., nie on jeden to robi, ja akurat to akceptuję. Wiadomo, że musi zarabiać, ale niech to robi uczciwie. Dlaczego nie potrafi być w tym szczery? Po co te głupie zabiegi. Prawda jest taka, że on nie potrafi sam przed sobą się przyznać, że nie jest taki wspaniały, na jakiego próbował się kreować. „Odchodzę na emeryturę!!!” Już to widzę.

PK. Za to Marillion rzadko sięga do dawnych utworów. Miałem nadzieję, że z okazji 30-sto lecia Misplaced Childhood zagrają coś więcej ze starego materiału… i nic z tego.

MP: No w końcu Steve Hogarth jest z nimi prawie 30 lat. Mają wystarczająco dużo swojego wspólnego materiału, nie muszą grać staroci. Prawda jest taka, że Derek Dick ma raptem 4 albumy… ja mam jeden, a on 4. Te tzw klasyczne albumy.

PK: A ludzie ciągle krzyczą GRENDEL! GRENDEL!

MP: Tak. I jestem z tego dumny. Też go wykonywałem na trasach Areny. Koncertowałem też ze starym materiałem na trasie Script for a Jester’s tour

PK: Kurcze.. to były dobre występy. Naprawdę.

MP: Dzięki. Ja byłem z tym uczciwy. Głośno i otwarcie mówiłem, po co to robię.

PK: Tak się akurat złożyło, że raptem dwa dni po Twoim występie w Progresji Marillion grał w Warszawie koncert z trasy Happiness is the road.  Może i zabrzmi to jak podlizywanie się ale uczciwie Ci powiem, że wtedy Twój występ bardziej mi się spodobał. Oglądałem Recital of the scripts jedynie na ekranie telewizora jako nastolatek i nagle znalazłem się w samym środku tego przedstawienia. Naprawdę był to dla mnie fantastyczny wieczór.

MP: No właśnie. Ja stawiałem sprawę uczciwie. Była 25-ta rocznica wydania albumu, z którego jestem bardzo dumny. Nigdy nie dano mi szansy by zagrać ten materiał poza Anglią…więc korzystam z okazji i robię tę trasę. Mówiłem też uczciwie, że chcę na tym trochę zarobić. Gdy tylko zacząłem znów grać… z Areną… od samego początku spotykałem ludzi, którzy mówili mniej więcej to co Ty. Że dorastali z tą muzyką ale nie mieli szans by zobaczyć ją na żywo. Ale stawiałem sprawę uczciwie. Mówiłem: mam tu ze sobą świetny zespół, mam świetny materiał… kupcie bilety i przyjdźcie, a ja Wam dam naprawdę magiczny wieczór.

PK: No był magiczny. Oj był.

MP: Każdego dnia, po każdym z koncertów Areny podchodzili do mnie ludzie dając do podpisu płyty i single z okresu Script i zadając pytania w stylu „kiedy zagramy Grendel’ „kiedy zagramy Script”… Tak było naprawdę KAŻDEGO dnia. Więc powiedziałem tak: naprawdę chcecie tego posłuchać? OK. zbiorę zespół i zagramy. Ale nie myśl sobie, że to takie proste. Trzeba było dobrać właściwych, trzeba było wyćwiczyć ten materiał. To była naprawdę ciężka praca. Musieliśmy sami siebie przekonać, że naprawdę damy ludziom to czego od nas oczekują. Ostatecznie zrobiłem to, przyszło sporo ludzi przekonując mnie, że warto to powtórzyć. Wiadomo, że robiłem to też dla pieniędzy. Tak, wiem… są i tacy, dla których pieniądze nie mają znaczenia, ale dla mnie mają.  I mówię o tym otwarcie. No i to jednak jest jakaś część mojego życia. Ta moja „była małżonka”

Powiem Ci tak…jak przyjdziesz i mi powiesz „Mick, mam salę i 500 osób, które chciałby Cię zobaczyć z tym materiałem i za to odpowiednio zapłacą” odpowiem Ci…OK. Spoko. Możemy zagrać.

To banalnie prosta biznesowa transakcja. I play you pay (ja gram wy płacicie…po polsku nie brzmi to tak fajnie – komentarz PK). Mam coś co mogę Wam dać…jak możecie mi za to zapłacić…możemy zrobić wspólny interes i spędzić miło czas. Jestem muzykiem. Żyje z grania. Ludzie widzą tylko te 2 godziny na scenie. A to przecież ciężka robota.  Mam 59 lat. Spędzam sporo czasu w autokarze. W tym klubie nie ma natrysków (na widok mojej miny: Spoko…jest ok. Gramy tu nie pierwszy raz i znamy warunki). Jeśli spędza się gdzieś sporo czasu to dostęp do porządnej garderoby, prysznica czy toalet ma znaczenie. Nigdy nie jest tak, by nie mogło być lepiej, prawda?

PK: Michael dziękuję za spotkanie.

MP: Mick. Wolę MICK.

PK: Dzięki. Naprawdę uważałem, że warto było poznać i przedstawić Twoje spojrzenie na te sprawy, że zasługujesz na….

MP: Zasługuję na kupę kasy, wakacje na Barbados, drinka na plaży i piękne kobiety dookoła (śmiech)

Cóż..trzeba brać życie takie jakim jest, cieszyć się tym co się ma i zawsze dostrzegać jasne strony. Tak staram się podchodzić do życia. Zamiast się zadręczać przeszłością po prostu iść do przodu, rozwiązywać problemy i robić swoje. A tak przy okazji dlaczego nie masz na sobie koszulki Areny, tylko Marillion (śmiech)?

PK: Sorry musisz mi to wybaczyć. Tę sam sobie zrobiłem i ją lubię. Jeszcze raz bardzo dziękuję za rozmowę. Życzę udanego koncertu i wesołego świętowania jubileuszu Areny.

MP: Do zobaczenia.

Poznań, dnia 11.04.2015r. Z Mickiem Pointerem rozmawiał Paweł Korbacz.