ArtRock:PL: Gratuluję „Strong Together”! Piękne wydawnictwo i od tegoż wątku chciałbym zacząć naszą rozmowę. Wasze płyty wydawane przez Rock Serwis zawsze miały ciekawą oprawę – patrz choćby reedycje płyt – ale tym razem wskoczyliście na poziom dostępny nielicznym. Powiedz, czyim pomysłem była taka właśnie, niestandardowa forma tego boksu?
Maciej Meller: Dzięki za miłe słowa pod adresem tego wydawnictwa. Myślę, że wszystkie pochwały, jakie do nas spływają, tak naprawdę powinny być skierowane do całej rzeszy ludzi - często przyjaciół zespołu - którzy ciężko pracując przy różnych aspektach tego „krążka” pozostawili na nim swój talent... Piotr Kosiński, Robert Roszak z ekipą, Rafał „Rufio” Wieczorek, Robert Szydło, Michał Florczak, Marta Tłuszcz, Paweł Młodkowski, Paweł Nawrot, my sami i publiczność – to tylko część - choć ta najważniejsza - osób, którym można gratulować. Jednak jeśli pytasz o samą formę boksu to moim zdaniem Michał Florczak jest „ojcem” tego sukcesu. Przy skromnym wsparciu Piotra Kosińskiego (który dał „zielone światło” dla wszystkich „fanaberii” typu etui, obi etc. i recenzował) i moim (mówiłem co widzę, czasem sugerowałem i recenzowałem). Tak naprawdę to Michał miał decydujące słowo w kwestiach graficznych, a my mu postanowiliśmy zaufać. Doświadczenia związane z pracą przy „Alone Together” pokazały, że warto i tym razem także się nie zawiedliśmy, a efekt końcowy jest fantastyczny.
ArtRock.PL: Zanim porozmawiamy o samej muzyce i zajrzymy do wnętrza pudełeczka, opowiedz proszę o zawartej tu grafice. DVD zdobią prace autorstwa Michała Florczaka, odpowiedzialnego już za okładkę wspomnianego studyjnego krążka „Alone Together”, nawiązujące bezpośrednio do tej okładki. Czy mógłbyś się pokusić o interpretację tych niezwykłych prac (motyw „ściąganych linami krzeseł”). Czy rozmawialiście o jego koncepcji? A może nie wypada o tym mówić i wszystko pozostawić w niedomówieniu?
Maciej Meller: Pozostawić wszystko w niedomówieniu zawsze można, ale ja mogę spróbować opowiedzieć o naszej idei i moich impresjach na temat tej szaty graficznej – jeśli ktoś jest ciekawy (śmiech). Najpierw były burze mózgów, moje i Michała. Spędziliśmy mnóstwo godzin na jednym z komunikatorów debatując nad całością. Jakoś zatrzymaliśmy się przy tytule „Strong Together”, który zaistniał już wcześniej, na plakatach reklamujących ten koncert. Podobał mi się ciekawy kontrapunkt, jaki się pojawił, dlatego myślę, że pod każdym względem warto te płyty rozpatrywać jako pewną całość. „Alone Together” mówił o „samotności razem”, a tym razem chcieliśmy powiedzieć, że są sytuacje, kiedy możemy być „silni razem”. Dla mnie osobiście jedną z takich sytuacji jest... koncert i ten tytuł spodobał nam się także właśnie jako dobre określenie sytuacji scenicznej: kiedy gramy jesteśmy jako zespół „silni razem”, ale to także może oznaczać „silni razem z publicznością”, która uczestniczy, reaguje, wspiera. Bez słuchaczy nie ma dobrego koncertu… Z tego punktu wystartowaliśmy, pojawiły się symbole: woda, krzesła, liny. Kiedy Michał zakończył pracę nad książeczką, okazało się, że nieświadomie (przynajmniej z mojego punktu widzenia) powstała pewna „koncertowa historia”, a raczej „historia koncertu w Koninie”. Facet siedzący na krześle na okładce to publiczność konińska przed i na początku (byłeś tam, więc pewnie pamiętasz, że mimo szczerej sympatii słuchaczy, nie udało nam się zaprosić ich bliżej pod scenę, woleli siedzieć na krzesłach właśnie). Wychodzi zespół i zaczyna grać, zachęcać do większej bliskości, podejścia pod scenę, „do nas”. Te momenty, to ta leżąca lina na drugiej stronie. My grając próbujemy symbolicznie zarzucić ją na krzesła. W miarę trwania koncertu ona coraz bardziej się napręża (ten kolaż fotografii ze stron 4-5), coraz więcej osób gromadzi się pod sceną i aktywniej uczestniczy w koncercie. Wreszcie krzesło się przewraca... Jesteśmy razem w okolicy sceny: zespół na niej, publiczność tuż pod nią. Jesteśmy „Strong Together”. To taka moja wersja zdarzeń (śmiech).
ArtRock.PL: Nie jest to wasze pierwsze DVD. Były takie płyty dodawane do wznowień starszych albumów – choćby „See Emily Play – Live Bootleg”, no i przede wszystkim katowicki koncert wydany w tym formacie w 2006 roku. Mam jednak wrażenie, że dopiero teraz czujecie, że to jest właśnie to. Mógłbyś odnieść się w tym kontekście, do wydawniczej przeszłości na tym polu?
Maciej Meller: Ostatniego koncertu z Emilią postanowiliśmy nie wydawać, kiedy okazało się, że jakość techniczna jest niesatysfakcjonująca. Okazja i pokusa pojawiły się, kiedy zastanawialiśmy się co można dodać do wznowienia „Pod Niebem Czas” (tylko tej płyty z „emiliowych czasów” brakowało w wersji z bonusami). Uznaliśmy, że przy tej okazji będzie to doskonały dodatek o niezwykłej wartości archiwalnej. Tak to wydawnictwo należy rozpatrywać – w żadnym razie jako oficjalne DVD. Słowo „bootleg” w nazwie wszystko wyjaśnia. Natomiast pełnoprawnym DVD jest kolejny z wymienionych przez ciebie koncertów. Niestety nie mam dobrych skojarzeń związanych z tym wydawnictwem... Może poza tym, że poczuliśmy wtedy, że sami zrobilibyśmy to lepiej (śmiech). Trzy zespoły nagrywające jednego dnia, podporządkowanie wszystkiego komfortowi ekipy telewizyjnej, a nie muzyków, nasz czwarty koncert w tym składzie – to wszystko przełożyło się na niepotrzebny stres, który niestety przeniósł się na „wizję”... Choć to dokument prezentujący zespół w tamtym czasie i do strony muzycznej nie mam większych zastrzeżeń, to sam „obrazek” ogląda się raczej słabo... Nasze sugestie związane z montażem zostały całkowicie zignorowane, mieliśmy wpływ tylko na szatę graficzną i miks audio. Cóż, dzięki tamtym doświadczeniom mogliśmy teraz wydać coś takiego jak „Strong Together” i w tym kontekście warto było skorzystać z tamtego zaproszenia.
ArtRock.PL: Jak dziś, z perspektywy czasu, wspominasz 18 kwietnia 2009. Sam dzień nagrania i samą rejestrację? Był jakiś stres? Mieliście już wszak za sobą, wspomniane przed chwilą, „katowickie” doświadczenia…
Maciej Meller: Tak, było trochę stresu, ale tym razem innego rodzaju. Ja osobiście nie martwiłem się jakoś specjalnie samym koncertem, bo znów byliśmy dobrze przygotowani (mieliśmy za sobą dużo więcej koncertów), ale tym razem cała organizacja była na naszej głowie, sami nagrywaliśmy koncert i załatwialiśmy ekipę filmową. „Rufio” od początku wzbudzał nasze zaufanie, ale kiedy coś się robi pierwszy raz – a my współpracowaliśmy po raz pierwszy – to chyba pojawia się taka nerwowość. Choć generalnie sprzyjała nam bardzo atmosfera: mieliśmy wokół siebie sporo znajomych, przyjaciół, i wszystkich jednoczyła myśl, że oto uczestniczymy w czymś fajnym, co ma szanse jakoś zapisać się, utrwalić na dłużej, że robimy DVD Quidamu!!! To było fantastyczne, kiedy kolejne osoby zaproszone przez nas wchodziły na salę, witaliśmy się, ustalaliśmy co robimy i zabieraliśmy się do pracy. Największy kryzys zmęczenia dopadł nas...przed wyjściem na scenę. To był już drugi dzień pracy i tak jakoś się zebrało, ale adrenalina i fantastyczna publiczność (choć na początku siedząca) bardzo nam pomogły. Dla mnie to były super dwa dni i świetny koncert...
ArtRock.PL: Trudno nazwać „Strong Together” wydawnictwem przekrojowym. Jeśli chodzi o dobór kompozycji, skoncentrowaliście się – poza „Sanktuarium” - na utworach z dwóch ostatnich albumów, powiedzmy… z „bartkowych czasów”? Nie korciło was jednak, aby w ten wieczór sięgnąć głębiej w przeszłość? Może zaprosić Emilię Nazaruk, kiedyś Derkowską?
Maciej Meller: Nie traktowaliśmy tego koncertu jako jakiegoś historycznego podsumowania. Zagraliśmy sporo koncertów promując „Alone Together” i właśnie wtedy poczuliśmy jak dobrze nam wychodzi wspólne granie, że zespół już naprawdę się dotarł. I jeśli coś chcieliśmy podsumować, to właśnie czas promowania tej płyty, chcieliśmy utrwalić atmosferę koncertu Quidam właśnie w tym czasie, z tymi coverami i przy pomocy naszych gości. Chłopacy, którzy dołączyli po odejściu Emilii niezbyt dobrze czują się w tamtym repertuarze, a szczególnie jest to trudne dla Bartka. Doskonale to rozumiem, bo ja sam miałbym kłopot, żeby grać niektóre z naszych starszych numerów... Może kiedyś nastąpią bardziej sprzyjające okoliczności, aby sięgnąć po coś z tamtych czasów? Wydaje mi się, że na koncercie słychać wyraźnie, że kiedy zaczynamy „Sanktuarium”, to jakby trochę inny zespół grał – takie przynajmniej mam wrażenie. Zbliża się 20-lecie powstania zespołu i może to będzie dobra okazja, żeby powspominać stare dzieje, zagrać coś z Emilią, Ewą, Radkiem czy Rafałem?
ArtRock.PL: Skoro poruszyłem już wątek Quidamu sprzed lat. Chcąc, czy nie chcąc, wpisaliście się na listę zespołów (Genesis, Marillion – niezłe towarzystwo, nieprawdaż?), które zmieniając wokalistę rozpaliły fanów i… dyskusje, na temat, która wersja zespołu jest lepsza? Jak dziś patrzysz na to? Bawi cię to, trochę śmieszy? A może już kompletnie nie interesuje?
Maciej Meller: Ani mnie to bawi, ani śmieszy, ale zawsze interesuje mnie co się mówi, czy pisze o Quidamie – to w końcu zespół, w którym gram.. Każdy ma swoje prawo do formułowania takich ocen i wszyscy mogą z tego dobrodziejstwa korzystać. Ja natomiast zupełnie nie rozpatruję tego w kategorii: „która wersja jest lepsza?”, bo żadna nie jest... Dla mnie Quidam robi wciąż to samo: tworzy, gra koncerty, nagrywa itd. - tylko inne osoby w tym uczestniczą. Dla mnie ta podróż trwa: ktoś wysiadł, ktoś wsiadł. Wszyscy oczywiście mówią w tym kontekście o Emilii, ale dla nas każda z tych osób była ważna, z każdą byliśmy związani, każda miała udział w sukcesach. Naprawdę byłoby szkoda naszej energii na tego typu analizy, bo dla nas liczy się teraźniejszość, już nawet nie myślimy zbyt wiele o „Alone Together”...
ArtRock:PL: Wróćmy do gości podczas tego koncertu, a konkretnie do skrzypaczki Tyldy Ciołkosz? W jaki sposób doszło do jej udziału w tym przedsięwzięciu? I przy okazji: czy daliście jej zupełnie wolną rękę w przygotowywaniu partii tego instrumentu?
Maciej Meller: Tyldę miałem przyjemność poznać „mailowo”, kiedy 2 lata temu proponowała udział Cashmere przed jednym z koncertów Quidam. Wtedy niestety nie doszło to do skutku, ale bardzo luźny kontakt pozostał. Kiedy postanowiliśmy ubarwić koncert koniński udziałem gości, zwróciłem się do Piotrka Kosińskiego o jakieś sugestie, propozycje. Wybór Piotrka Rogóża był naturalny – zagrał na płycie i ćwiczy dwie sale obok naszej. Naszym drugim marzeniem była osoba grająca na skrzypcach, które od dłuższego czasu chcieliśmy wykorzystać w naszej muzyce. Kiedy padła nazwa instrumentu, „Kosiak” natychmiast zaproponował Tyldę. Odkopałem stare maile z numerem telefonu, zadzwoniłem i nieśmiało zaproponowałem udział w nagraniu DVD. Z ochotą przystała na propozycję, co bardzo nas ucieszyło. Wysłałem jej mailem kilka fragmentów do wypełnienia, jeden nawet dorobiliśmy specjalnie z myślą o jej instrumencie („surREvival”), a w jeszcze innym, Tylda sama zaproponowała, że zagra („We are Alone Together”). Wyszło pięknie, a my jesteśmy przeszczęśliwi, że mogliśmy pograć z takimi muzykami jak Tylda czy Piotruś. Zresztą powtórzyliśmy koncert z Tyldą na festiwalu „Love Never Dies” w Sanoku i wygląda na to, że to nie koniec tej współpracy – mamy przynajmniej wielką nadzieję!
ArtRock:PL: Padła już w tym wywiadzie nazwa „Sanktuarium” – utworu, któremu zresztą Tylda dodała kolorytu. To utwór niezwykły, można powiedzieć, że już swego rodzaju „hymn polskiego progrocka”? Słuchając twojej solówki w tej kompozycji, tylko utwierdziłem się w tej konstatacji. Pamiętasz jeszcze jak zrodził się ten numer?
Maciej Meller: Do dziś mam przed oczyma scenę w Aleksandrowie Kujawskim, a na niej zespół Rivendell wykonujący ten utwór (śmiech). Naprawdę nie pamiętam zbyt wiele szczegółów z okresu pracy nad tym utworem, ale na pewno nie była to historia z cyklu „ta melodia przyśniła mi się w nocy, obudziłem się, wziąłem dyktafon spod poduszki i szybko nagrałem, żeby nie zapomnieć” (śmiech). Pracowaliśmy dobrych kilka, może kilkanaście prób, Emilia przerabiała nieznacznie tekst, stopniowo dochodziły pomysły na wykorzystanie wiolonczeli, wymyśliłem główny temat, który potem klasycznie przetwarzaliśmy: a to w dur, a to w moll itd. A w studio doszły jeszcze inne smaczki: obój i gitary 12-strunowe. Naprawdę niewiele pamiętam, to było 15 lat temu, a to także ponad połowę mojego życia temu! (śmiech).
ArtRock: PL: Nie mogę oczywiście nie zapytać o covery, których jest na tym wydawnictwie sporo. Pink Floyd, King Crimson, Deep Purple, The Doors. Kiedyś grywaliście Camela i Genesis… Zapytam retorycznie - kochacie klasykę?
Maciej Meller: Oczywiście! Uwielbiamy to robić, wplatać te wszystkie cytaty, a słuchacze przeważnie kochają „coś, co już słyszeli” (śmiech). Koncert to dla mnie święto, a świętem w tym święcie jest zagrać te kilka znanych fragmentów. To taki ciekawy oddech na koncercie a także pokłon muzyce, która nas inspiruje, której sporo zawdzięczamy. Oczywiście gramy swoje rzeczy, po swojemu i tak, jak chcemy. Quidam ma swój styl, ale wiemy „skąd przyszliśmy” (śmiech). Niektórzy mówią o swoich inspiracjach tylko w wywiadach, a my do tego „opowiadamy” o tym na koncertach.
ArtRock:PL: Nietypowo zakończyliście zasadniczą część koncertu, siadając w ciszy na scenie po przejmującym „We Are Alone Together”. Skąd pomysł na taką formę?
Maciej Meller: Zrobiliśmy to jedyny raz na koncercie w Inowrocławiu 2 lata temu i w Koninie postanowiliśmy to powtórzyć. Pierwotnie pomysł zrodził się trochę z chęci przełamania takiego koncertowego dość popularnego schematu: podczas ostatniego utworu muzycy kolejno opuszczają scenę, by za kulisami oczekiwać na ewentualny bis. „We are Alone Together” nadaje się do tego idealnie i sami często w ten sposób kończymy zasadniczą część występu. Tym razem postanowiliśmy zostać na scenie do końca, spojrzeć raz jeszcze na ludzi przy scenie, podziękować i pożegnać się z publicznością. Dla mnie osobiście ten gest jest także znów kontrą do treści „We Are Alone Together”, a właściwie „dopisaniem” takiej kody, wyrażającej jednak nadzieję...
ArtRock.PL: Box już jest. Teraz trasa go promująca. Wiem, że będą goście? Powiedz kilka słów na temat zbliżającego się „Progressive Spring Tour 2010”.
Maciej Meller: Marek z Electrum Production, a także koleżanka i koledzy z Acute Mind zaprosili nas do wspólnego muzykowania na wspomnianej przez ciebie trasie, na co z ochotą przystaliśmy. Acute Mind będzie promować swój bardzo dobry debiut, a my będziemy mieli jeszcze raz okazję przypomnieć sobie jak było w Koninie, a przy tym spróbujemy pokazać – choćby w małym skrawku - czym się aktualnie zajmujemy na próbach (śmiech). Naszym gościem na całej trasie będzie znów Tylda i już nie możemy doczekać się tych koncertów! Z tego co wiem, dodatkowo na kilku koncertach dołączy do nas Dianoya, więc zapowiada się naprawdę super spotkanie i dużo dobrych dźwięków!
ArtRock.PL: A nowa płyta? Możemy na nią liczyć jeszcze w tym roku?
Maciej Meller: U nas nigdy nic nie wiadomo, nie mamy biznes planu, a już szczególnie w kwestiach nowej muzyki działamy raczej intuicyjnie. Mamy już całkiem sporo pomysłów, ogrywamy je na próbach próbując uzyskać satysfakcjonujący rezultat. Mamy pomysł, żeby tym razem zaprosić do współpracy producenta i marzy nam się, żeby płytę wydać jeszcze w tym roku. Ale u nas nigdy nic nie wiadomo...