ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

06.07.2009

"Nigdy nie ukrywaliśmy tego, że zespół powstał na silnej podstawie przyjaźni i koleżeństwa" - wywiad z Maverickiem, wokalistą i gitarzystą Underground Fly

Mają już na swoim koncie trzy płyty – dwie studyjne i jedną koncertową. I właśnie w związku z premierą "Between Fiction and Reality - Acoustic Live" przepytaliśmy Mavericka. Nie wszystkie jednak pytania dotyczyły wspomnianej płyty…

ArtRock.Pl: Rozmawiamy przy okazji niedawnej premiery waszej trzeciej płyty „Between Fiction and Reality – Acoustic Live”; powiedz jednak, tak na dobry początek, coś o genezie formacji. Jak doszło do powstania Underground Fly?

Maverick: Oficjalna data powstania zespołu to 2002 rok, jednak wspólne granie miało początek o wiele wcześniej. Nigdy nie ukrywaliśmy tego, że zespół powstał na silnej podstawie przyjaźni i koleżeństwa. Ja z Bossem i Jar-o znamy się od urodzenia, natomiast Ratusza i Seemoona poznaliśmy w szkole średniej. Najpierw czuliśmy się dobrze w swoim towarzystwie a potem - bardzo naturalnie założyliśmy zespół. Zresztą bardzo cieszy nas fakt, że nigdy nie robiliśmy żadnych „castingów” do zespołu. Wszystko zawsze kręciło się wokół 5 osób. Owszem, bywały przetasowania – Seemoon grał na basie, a Boss na gitarze, był okres kiedy w zespole było 5 osób i był też okres kiedy w zespole były 3 osoby.... Po 2-3 latach eksperymentów zaczęło się poważne granie i tu się zaczyna historia Underground Fly.

ArtRock.Pl: Nie ukrywam, że zaskakuje mnie fakt waszej niezwykle prężnej działalności. W tak krótkim czasie udało wam się wydać trzy pełnowymiarowe płyty. I to w czasach, w których zaistnienie w sieci nie jest problemem, ale pozostawienie po sobie śladu w postaci profesjonalnie nagranej płyty (nie mówiąc już o trzech!) nie jest wcale takie proste. Jak ty to widzisz?

Maverick: Aby zespół dobrze funkcjonował potrzebne jest zaangażowanie wszystkich członków i jasno określone cele. Jesteśmy osobami, które świadomie wstrzymują tzw. karierę zawodową na rzecz muzyki. Przy zgodnym działaniu wszystko jest możliwe. Nie ukrywamy, że przy wydaniu płyt bardzo pomogła nam wytwórnia oraz nasz wielki przyjaciel ze Szwajcarii Jean-Daniel Favrod-Coune. Captive pomogło nam w całości nagrać i wydać pierwszą płytę. Duży wkład miał tutaj Tony Hoult (właściciel wytwórni oraz producent), który spędził z nami sporo czasu na próbach i „oszlifował” nas jako zespół. Byliśmy trochę przerażeni, kiedy zaczął „przerzedzać” naszą muzykę. Powyrzucał niepotrzebne partie gitar syntezatorów, uprościł sekcję rytmiczną... Ciągle powtarzał: „dajcie więcej oddechu” – tak powstał „Fly Rock”. W przypadku drugiej i trzeciej płyty nieoceniona była pomoc Jeana-Daniela, którego poznaliśmy podczas naszego pierwszego festiwalu w Szwajcarii. To wielki entuzjasta muzyki, „stary rockman”, który bardzo wierzy w to, co robimy i wyraża to poprzez pomoc organizacyjną i finansową. Ktoś powie - mają szczęście. Prawda, ale szczęściu trzeba dopomóc. Nie poznalibyśmy tych dwóch osób, gdyby nie nasza praca marketingowa, setki czy nawet tysiące maili i dziesiątki telefonów. Jest jeszcze inna kwestia. Zespół musi być dojrzały do nagrywania płyt. Trzeba mieć coś do powiedzenia i trzeba mieć wizję muzycznej drogi, którą chce się podążać. Nie jest sztuką stworzyć 2-3 fajne kawałki, a resztę płyty wypełnić „papką”. My bardzo dojrzeliśmy podczas pierwszych lat działalności i nie był to rok, a cztery lata pracy. I choć nam się wydawało, że już wtedy byliśmy gotowi na nagranie płyty – to jednak, kiedy wracamy do starych nagrań wiemy, że byłby to wielki falstart. Myślę, że sporo zespołów popełnia taki błąd.

ArtRock.Pl: Jesteście zespołem, który – przynajmniej jak na razie – bardziej wiąże swoją artystyczną drogę z rynkiem zachodnim, a nie polskim. Wydaje was brytyjska Captive Recordings, podpisaliście umowę z agencją promującą was na rynku holenderskim, wspomniany krążek ukazał się do tej pory tylko na Zachodzie a w planach koncertowych widzę koncerty we wspomnianej Holandii. To przypadek czy świadomy wybór?

Maverick: To świadomy wybór. Niestety na rynku polskim spotkaliśmy się z murem. Już na samym początku, zanim jeszcze doszło do współpracy, pojawiło się sporo „propozycji nie do odrzucenia”, których nie mogliśmy zaakceptować jako zespół. To, czego oczekiwaliśmy od wytwórni – to wolność artystyczna. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że niezależna wytwórnia nie jest w stanie zaoferować nam wiele i że ogrom pracy marketingowej musi wykonać sam zespół. Jednak kształtowanie stylu zespołu, drogi którą chce podążać było i jest dla nas najważniejsze – tak więc nie było tu miejsca na ingerencję ze strony „kreatywnych” rożnej maści. Poza tym, rynek wytwórni niezależnych na zachodzie jest bardzo mocno rozwinięty i dobrze zorganizowany – stąd był to jedyny naturalny kierunek. Jest jeszcze coś – nazwaliśmy to tzw. „kulturą muzyczną”. Podczas kiedy w Polsce królują pikniki i festyny z udziałem „dinozaurów” to w samej tylko Holandii ma miejsce setki festiwali z udziałem „młodych” zespołów. Zatarty jest podział na gwiazdę i support. Kiedy graliśmy na festiwalu w Danii to koncerty odbywały się wahadłowo na dwóch scenach. Mieliśmy małą "obsuwkę" i jeden z największych duńskich zespołów - D.A.D. - poczekał, aż my skończymy koncert i dopiero wtedy zaczął grać. A teraz z innej beczki. Na jednym z koncertów plenerowych w Polsce, podczas kiedy grał jeden z supportów, przyjechał zasłużony zespół „X”. Nie mogli zaparkować swojego samochodu przy namiocie, więc zespół, który był w połowie koncertu musiał zrobić „przerwę techniczną”, aby przestawić swój samochód... To chyba pokazuje różnicę.

ArtRock.Pl: Porozmawiajmy chwilę o waszej muzyce. Pewnie macie już dosyć wypominania wam The Doors czy U2, tym bardziej, że na płycie akustycznej zapuściliście się w naprawdę zaskakujące rewiry. Co was dziś muzycznie inspiruje?

Maverick: Porównanie do takich gwiazd to dla nas duży komplement, ale nie największy. Jeszcze parę lat temu nas to „ruszało”, ale teraz wiemy, że ludzie potrzebują porównań. Jeśli w ten sposób komuś jest łatwiej określić nasz styl to proszę bardzo. My wiemy, że stylowo jesteśmy coraz dalej od tych, których wspomniałeś. W jednej z recenzji płyty „Awakenings”, która ukazała się w Holandii napisano: „to nie jest pop, to nie jest rock, to jest Underground Fly”. I to jest dla nas największy komplement. Jeśli chodzi o inspiracje to słuchamy wszyscy podobnej muzyki, którą można ogólnie zaklasyfikować do rocka, ale każdy ma jakieś „odchyły”. Ja lubię Sepulturę, Boss z kolei Bjork, Ratusz Feel'a, a Seemoon ostatnio słucha japońskiego zespołu Mono.

ArtRock.Pl: W jaki sposób zrodziła się koncepcja albumu akustycznego? Zapytam prowokacyjnie – ulegliście jakiejś modzie?

Maverick: Nie wiedzieliśmy nawet, że nastała taka moda...To wyszło bardzo naturalnie. W zeszłym roku mieliśmy zaplanowany koncert akustyczny w zielonogórskim „Kawonie” w ramach cyklu „Kawon akustycznie”. Już na początku przygotowań postanowiliśmy się dobrze przy tym bawić, nie spinać i uciec od typowej „balladowo-świecowej” stylistyki koncertów unplugged. Zaprosiliśmy do udziału chór kameralny tow. im. H. Wieniawskiego, a także wokalistkę - Natalię Fiedorczuk i zaczęliśmy przewracać nasze utwory do góry nogami. Efekt tych działań przerósł nasze najśmielsze oczekiwania i ktoś z nas rzucił mimochodem, że przydałoby się wydać z tego płytę. Okazało się, że nie trzeba było długo czekać, bo dostaliśmy ponowne zaproszenie do wzięcia udziału w tym cyklu. No i tak powstała ta płyta.

ArtRock.Pl: Liczba gości na malutkiej scenie „Kawonu” może zaimponować. Pianista, wokalistka, skrzypaczka no i… chór! Pewnie kosztowało was to wszystko sporo pracy i stresu podczas przygotowań?

Maverick: Nie możemy zdradzać tajemnic warsztatu (śmiech)... Poza tym, jeśli bym powiedział, że mieliśmy pięć prób w tym jedną z chórem to i tak nikt by nie uwierzył... Powiem szczerze, że wszystko wyszło bardzo naturalnie. W chórze śpiewa moja mama i mama Bossa – tak więc pomysł współpracy chodził nam po głowach już od dawna. Jar-o - brat bliźniak Bossa - był z nami od początku, potem nasze drogi się rozeszły, ale od roku wspomaga nas na koncertach i być może Underground Fly powróci do 5-osobowego składu. A reszta gości to pomysł naszego managera – Kamila Sahaja. 

ArtRock.Pl: Koncert kończycie swoją wersją klasycznej kompozycji Depeche Mode, „Personal Jesus”. Dlaczego wybraliście właśnie ten numer?

Maverick: Bardzo cenimy DM za styl i ciągły rozwój. Zespół o tak ugruntowanej pozycji mógłby stanąć w miejscu i „odcinać kupony”. Ale nie DM. Poza tym ich koncerty to magia... Ale nie pytaj jak doszło do tego, że zagraliśmy go na koncercie (śmiech).

ArtRock.Pl: Myślicie już o materiale na kolejny studyjny krążek? Czy są już w tym zakresie jakieś plany?

Maverick: Powiem więcej – są już nowe utwory. Obecnie nasz system pracy wygląda tak, że każdy w domu nagrywa kawałki na komputerze a na próbach zajmujemy się już tylko tymi wybranymi. Dzięki temu utwory na płycie to wynik selekcji z około 40 utworów. A reszta też kiedyś może się przydać... Wstępnie planujemy wydać czwartą płytę w przyszłym roku. Ale trzeba jeszcze trochę poczekać. Płyta akustyczna wchodzi do sklepów od września, na jesień będzie trasa po klubach w Polsce i w Holandii. Myślę, że dopiero potem zaczniemy działać z czwartą płytą. 

ArtRock.Pl: Dziękuję za wywiad.

[wywiad przeprowadził Mariusz Danielak]

* -  fotografie pochodzące z koncertu w Piwnicy Artystycznej Kawon – Jacek Walczak 
** -  pozostałe zdjęcia zespołu – archiwum Underground Fly

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.