ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

14.06.2009

„Chłopaki z Galahad powiedzieli, że nie widzą innej kapeli, z którą mogliby grać w Polsce” – rozmowa z muzykami zespołu Grendel

Podczas bardzo sprawnie przebiegającego 4th Art Rock Festiwalu trudno było znaleźć chwilkę na dłuższą rozmowę. Mimo tego udało się. Tuż po koncercie Grendela i chwilkę przed występem gwiazdy wieczoru – formacji Galahad, udało mi się, za kulisami konińskiego klubu, zamienić kilka słów z muzykami z Białogardu.

Gdy zaproponowałem ten wywiad Sebastianowi Kowgierowi, stwierdził natychmiast, że może to być tylko rozmowa z całym zespołem. I faktycznie, mimo, że na większość pytań odpowiedzi udzielił mi on sam – czytając ten wywiad, zauważycie, że wyraz „zespół” nie jest dla nich tylko pusto brzmiącym słowem. Przy okazji, musicie koniecznie przeczytać, jakie reakcje wywołują w wokaliście i gitarzyście Grendel takie postaci jak Steve Hogarth, Mark Hollis i Andy Latimer. Zapewniam was, że momentami są zaskakujące i… zabawne. Jak zresztą cała atmosfera podczas wywiadu.

ArtRock.Pl: Zacznijmy od dnia dzisiejszego. Jesteście od kilku dni w trasie z zespołem Galahad, co by nie powiedzieć, legendą progresywnego grania. Jakie emocje towarzyszą wam w związku z tą trasą?

Sebastian Kowgier: Mógłbym wymienić dwie – bardzo duże. Emocja „spadku energii”, ponieważ codziennie do piątej rano się bawimy (śmiech). Jest super. Oni są wspaniałymi ludźmi. Tak jak powiedziałeś, to jest legenda i… nagle możesz stanąć obok nich i zagrać. Możesz się z nimi bawić a oni… kochają ciebie. Tak naprawdę nie wiesz, co się dzieje! Wyjście na scenę…, żarty…, to jest coś świetnego, nie do opisania! Dla mnie osobiście jest to spełnienie marzeń.

Wojciech Biliński: Tak, marzenie się spełniło.

A: Rozumiem. Wróćmy zatem do początków grupy. Zaczynaliście praktycznie dwa razy. Za pierwszym razem w 1993 roku. Parę słów na ten temat?

WB: Krótko. We dwójkę z Sebastianem graliśmy sobie przez kilka lat w różnych konfiguracjach personalnych…

SK: Trzeba tu dodać przede wszystkim, że te dwa zespoły łączy tylko nazwa. I od razu oddzielmy je. Stary Grendel to była całkowicie inna muzyka, całkowicie coś innego, ten Grendel… to jest właściwy Grendel i jeżeli możemy się wypowiadać, to praktycznie tylko na temat tego drugiego. W każdym portalu, gdziekolwiek, obcięliśmy swoją historię. Rok 1993 – to było coś innego, teraz jest Grendel.

A: Jasne… ale po drodze była bodajże formacja Mangrel, która chyba była bliżej tego Grendela, przynajmniej jeśli chodzi o czas…

SK: Oj, tu byś się zdziwił… (wybuch śmiechu wśród pozostałych członków zespołu). Akurat jeśli chodzi o Mangrel, mamy nawet tutaj wokalistę (Kowgier wskazuje na siedzącą obok osobę). Skład był całkowicie inny. Zaczynaliśmy od przerabiania kolęd na progrocka. Nie opublikowaliśmy tego nigdy, choć wiele osób chciało żebyśmy to wydali. To jest też rodzaj historii, która jest w sercu i na tym też chcielibyśmy skończyć. Pod koniec istnienia formacji jakoś wyszła rozmowa, w której stwierdziłem, że nie czuję Mangrel, czułem się dziwnie. I dodałem: Grendel – to jest to. Wojtek był przeciwny – stwierdził: to było i koniec. Ale z tą nazwą wiąże się pewnego rodzaju energia. Zawsze, gdy wchodziłem na scenę i ktoś powiedział – Grendel - automatycznie miałem chęć grać. Pod innym szyldem – niekoniecznie. Musiałem wtedy „odgrzać sztukę”. Podobnie było zresztą z Wojtkiem…

WB: Tak, tak…

A: Wskoczmy zatem do XXI wieku, do tego właściwego Grendela. To drugie otwarcie było zarazem pierwszym, profesjonalnym wejściem do studia i nagraniem debiutanckiej płyty. Jak dziś wspominacie ten czas?

SK: Nie chciałbym, aby ktoś nas źle zrozumiał ale kojarzymy to strasznie alkoholicznie (śmiech). W tym momencie wiem, że wiele osób się zdziwi i rozczaruje ale była to walka ze stresem i ze wszystkimi niepowodzeniami. Przyjeżdżasz, wchodzisz do studia, myślisz że jesteś przygotowany, masz fajny sprzęt, wszystko działa i… Nagle w jednym momencie „pstryk” i… nie ma nic! Twoja gitara nie chodzi na sprzęcie, nie można jej nagrać. Czarek ma problemy z jakimś przesterem na basie, Ula gra na czyichś klawiszach…

WB: Ja mam problemy w domu…

SK: Tak. Dokładnie! Ja mam problemy z nim (śmiech) i tak w kółko. Jeśli chodzi o samą „drogę do studia” – była bardziej wesoła. Ktoś może powiedzieć - spełnienie marzenia. Ale to tak naprawdę trwało trzy dni, kiedy padła propozycja od Piotrka Michalskiego z portalu Rock Area z pytaniem, czy mogą objąć patronat nad nami, po usłyszeniu dwóch utworów demo na MySpace. Powiedziałem: fajnie! Ale zapytałem żartem: co rozumiesz pod hasłem patronat? Będziesz nam parasol nosił, czy coś w tym stylu (śmiech)? A on na to: a jak ty to rozumiesz? Odpowiedziałem: pomoc, szukanie czegoś dla zespołu. Nie mówię, że tylko w jedną stronę. Zespół też stara się być aktywny… Po tej rozmowie otrzymaliśmy telefon ze studia i rozpoczęło się ustalanie warunków, ponieważ mieszkamy 700 kilometrów od studia…

A: Wchodziliście do niego z gotowym materiałem?

SK: Tak. Jeśli chodzi o aranżacje partii solowych, nie jestem pamięciowcem. Na przykład dzisiaj pominąłem połowę tekstu, ale to już szczegół (śmiech). Tak samo w studiu – każda solówka była praktycznie improwizowana, zatem jest parę elementów, które powtarzam, ponieważ gdzieś mi wpadły w ucho. A tak poza tym, mówiąc na przykład o nagrywaniu solówek: siedzi sobie Czarek na kanapie – patrzysz na człowieka, który jest zdenerwowany, bo to się nagrywa już jakiś tam czas, grasz i podczas grania mówisz do niego: dobrze? A on odpowiada: graj, graj, dobrze. No i tak to szło wszystko po kolei. Wiesz, chłopaki uwinęli się ze swoimi nagraniami dużo szybciej. Ja jestem przy nich kompletnym amatorem – wielkie pokłony i hołd dla nich.

A: Gdy aranżowaliśmy tę rozmowę, wspomniałeś, że jesteście zespołem i odnoszę wrażenie, że gdy zapytam o to, kto tworzy muzykę, to też powiecie, iż każdy ma w niej swoją cząstkę i wszyscy tę muzykę tworzycie.

SK: To nawet nie jest cząstka. To jest konkretna, wielka praca każdego. Kogokolwiek zapytasz o jakikolwiek utwór, nikt nie powie do końca, że to jest jego rzecz. Tu jest wielka przyjaźń… Czarek robi mnóstwo pracy, Bilas (Wojciech Biliński – przyp. MD) robi mnóstwo pracy, Ula tak samo. Ja staram się też w jakimś stopniu im pomagać, nie przeszkadzać, nie wkurzać (śmiech). Różnie to bywa. Wiesz, czasem walczymy, każdy przynosi jakieś motywy, każdy ma inne inspiracje. Z tego się bierze wielki problem. Przychodzisz na próbę i grając jeden motyw nagle słyszysz, że coś idzie nie po twojej myśli. Ale cóż, każdy jest z innej bajki…

A: …czyli, mimo, że jesteś frontmanem, nie jesteś liderem.

SK: No właśnie. Zaczynam być strasznie monotematyczny. Tylko ja i ja! Nie, absolutnie nie jestem liderem… tak? (tu Kowgier zwrócił się do zespołu)

WB: Gawędziarz…

Grendel: (śmiech)

SK: Nie no…, muszę się spytać, bo teraz coś powiem, a później będzie moje ostatnie piwo.

Grendel: (śmiech)

WB: Ja myślę, że wszystko opiera się na tym, że Sebastian jest gitarzystą oraz wokalistą i na scenie uwaga skupia się na nim.

SK: Każde ustawienie jest takie, że muszę stać z przodu. Nieraz, gdy miałem słabe dni, mówiłem do Wojtka: może dzisiaj ustawimy perkusję z przodu? (śmiech)

WB: Możemy, jestem za.

SK: Trzymam cię za słowo (śmiech). To jest jednak odpowiedzialność. Mam wrażenie, że jak coś spierdzielisz, a jesteś z przodu, każdy cię widzi. Myślisz sobie, że „zrąbałeś” pracę wszystkim. Oni zagrali super, ciężko pracując na to a ty, mając jakąś rolę do odegrania, robisz błędy. Źle się z tym czuję ale powiem ci, co nam dała trasa z Galahadem w tym aspekcie. Coś, co zmieniło pewien sposób myślenia w zespole. Oni wychodzą na scenę i już nie ma uwag w stylu: tu słuchajcie, tam uważajcie, tu starajcie się nie pomylić. Jednym słowem, wychodzimy jako przyjaciele zrobić show. Co będzie, to będzie. Jak była pomyłka pierwszy raz, nie było krzywego spojrzenia tylko był śmiech. To jest coś wspaniałego, co przejęliśmy od tego zespołu. Oni grają ponad trzydzieści lat, zatem dużo, jeśli chodzi o atmosferę, im zawdzięczamy.

A: Rozmawiając o waszym zespole, trudno pominąć nazwę Marillion, choćby ze względu na nazwę. Obiecuję, że nie będę już o nią was pytał ale znalazłem gdzieś informację, że sam bardzo lubisz Marillion, niekoniecznie ten „grendelowski”, ale ten już z okresu Hogartha. Graliście ponoć swego czasu podczas koncertów piękną kompozycję „Fallin’ From The Moon”. Tak na marginesie, po cichu liczyłem, że może dzisiaj ją usłyszę…

SK: Kocham Rothery’ego, kocham Hogartha i… cóż mogę jeszcze powiedzieć. Ciężko przyswajam rożne inne gatunki muzyczne ale to właśnie wielka praca reszty zespołu, że mi zawsze coś tam w głowę wciskają: słuchaj, spróbuj inaczej. Jeeezu! Ile ja mam wtedy nerwów: nie rozmawiam dzisiaj z wami (śmiech). Powiem ci coś śmiesznego – cieszyłem się, że czasem porównywano mnie do Hogartha. Fajnie, „polski Hogarth”… ale w większości reakcji… Wojtek! Do kogo zostałem porównywany?

WB: Do Marka Hollisa z Talk Talk…

SK: … co mnie zdziwiło, bo ja Talk Talk w ogóle nie słuchałem. Nie wiedziałem kto to jest! Później okazało się, że Hogarth też go słuchał, co mnie podbudowało. No i mamy takie kółko. Tak, kocham Hogartha i kocham Rothery’ego.

A: To ja może jeszcze coś dorzucę do tych podobieństw. Dzisiaj, gdy patrzyłem, jak wijesz się wraz z gitarą podczas powtórki „Main” zagranej na bis, zobaczyłem w tobie Latimera…

SK: (śmiech) Wiesz, to jest niekontrolowane…

A: Ale czy sam Latimer jest dla ciebie inspiracją?

SK: Tu ci odpowie Czarek.

Czarek Świder: On nie wie kto to jest (wybuch śmiechu całego zespołu).

SK: Zdziwiony?

A: Bardzo.

SK: Już teraz wiem, ale jakieś pół roku temu nie wiedziałem! Wręcz wkurzałem się, gdy Czarek mi mówił, że ruszam się, zachowuję i gram jak Latimer. Mówię: k…! Kto to jest? (śmiech). A on mówi: chłopie, taka historia! Cóż, ja tak czuję po prostu, nie udaję…

CŚ: Ale posłuchałeś i przekonałeś się.

SK: Tak, tak… czasem mnie wkurza, bo gościu mnie kopiuje ewidentnie (wybuch śmiechu całego zespołu)

A: Będę powoli zmierzał do końca rozmowy zatem powiedzmy słów parę o przyszłości. Przede wszystkim mam nadzieję, że ta trasa bardziej uaktywni was koncertowo. Czy moja nadzieja jest faktycznie podbudowana realiami?

SK: Do tej pory nie zawsze była to nasza wina. Nie mieliśmy możliwości, nie mieliśmy żadnego ruchu. To wszystko spadło na nas przez Wojtka, który miał grać z Believe. Może zresztą ty Wojtek powiesz, jak cała historia wyglądała, że się w ogóle tu znaleźliśmy. Bo od tego zaczęła się cała seria koncertów…

WB: Znaleźliśmy się tu przez przypadek. Miałem zastąpić perkusistę Believe. Akurat potem tak się złożyło, że to nie wypaliło całkowicie i Believe się wycofał z tego koncertu. Mirek Gil (lider Believe – przyp. MD) polecił nas Oskarowi, żebyśmy weszli na ich miejsce…

SK: …oczywiście nie znając naszej muzyki.

WB: I tak oto tutaj jesteśmy.

A: Ale czy tych koncertów będzie więcej?

SK: Będą. W każdym wywiadzie podkreślamy, iż czekamy na propozycje. Jeżeli są jakieś realne – nie jesteśmy gwiazdami, nie jesteśmy super drodzy - ale… musi być jakiś sens tego grania. Kochamy muzykę, zagramy wszędzie, będzie padał deszcz, ja mogę grać na zewnątrz, byleby tylko ktoś zasłonił mi gitarę, aby nie zardzewiała. Tak, mamy wielką chęć na granie. Na przykład wczoraj – możemy się pochwalić – chłopaki z Galahad powiedzieli, że nie widzą innej kapeli, z którą mogliby grać w Polsce. Wcześniej grali z innymi grupami, chwalili je bardzo ale dziś rano, będąc „martwymi”, powiedzieli, że to jest „amazing”, to co się dzieje. Może odchodzę w tych odpowiedziach i błądzę jak dobry polityk, gdzieś tam szukam czegoś… ale chcemy grać!

WB: W lato będą koncerty: Gniewkowo, Reda i… być może Gdynia, jeśli uda się załatwić, gdyż jest to na tym etapie. Zatem są te trzy.

SK: Wiesz, nie mamy menadżera, nie mamy osoby, która zajęłaby się tym a nie pchamy tego sami. Nie jesteśmy upierdliwi, żeby wydzwaniać do kogoś. Jeśli ktoś ma taką ochotę – proszę bardzo. Może to nas zmarnuje kiedyś, ale trudno. Padają fajne propozycje podczas tej trasy. Jest mnóstwo osób zainteresowanych…

A: A co z nową muzyką, z nowymi kompozycjami? Czy już się tworzą?

SK: Każdy myśli, że już jesteśmy tak daleko po płycie, że mamy przygotowaną drugą. No i tu przychodzi małe rozczarowanie. Czarek? Chyba ze 100 motywów masz w domu? Ja mam jakieś 70, Bilas ma z 250 pomysłów ale złożonego materiału nie ma. I to z bardzo prostego powodu. Jest teraz zbyt fajna atmosfera, żeby to wszystko psuć (śmiech). Także bierzemy to na zimę i jesień, żeby to zgonić na wpływ pogody: depresja, nerwy… Jeśli chodzi o tworzenie nowego albumu, w tym momencie mamy już doświadczenie. Na pewno mamy je jeśli chodzi o studio, gdyż polegliśmy tam całkowicie. Wiemy teraz, czego nie wolno nam robić albo co przygotować, żeby szybciej w studiu to zrealizować. To po pierwsze. Po drugie, wiemy już, że nie należy na siłę czegoś wymagać od drugiej osoby. Jesteśmy naprawdę zespołem, a oprócz tego czujemy się jak rodzina. Spędzamy wiele czasu ze sobą i to ułatwia autentycznie wszystko. Każdy ma jakieś swoje życie prywatne, musi cokolwiek robić, co niekoniecznie musi innych fascynować. Ale gdy spotykamy się na próbach…, to jest coś fenomenalnego. Tyle mogę powiedzieć. A jeśli chodzi o nowy materiał – sam nie wiem jaki jeszcze będzie...  ale coś tam z Hogartha wcisnę.

Grendel: Nie! Zapomnij! Nie ma takiej opcji! (śmiech)

A: I tym „optymistycznym” akcentem bardzo dziękuję za rozmowę. *

[rozmawiał Mariusz Danielak]

* - zdjęcia Grendel pochodzą z koncertu formacji podczas 4th Art Rock Festiwalu w Koninie

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.