ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 22.11 - Żnin
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 22.11 - Bydgoszcz
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 22.11 - Poznań
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 22.11 - Olsztyn
- 23.11 - Gdańsk
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Kraków
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
 

wywiady

30.12.2009

GAVIN HARRISON o trasie Porcupine Tree

Wrocław, 28.10.2009

ArtRock: Witaj Gavin! Chciałbym ci zadać kilka pytań dotyczących tegorocznej trasy koncertowej i nowego albumu Porcupine Tree.

Gavin Harrison: Cześć! Z przyjemnością odpowiem.

AR: Nowy album, kolejna trasa – nowe emocje, czy po tylu latach to już rutyna?

GH: To zawsze ekscytujące, kiedy występujemy na żywo. Jasne, masz racje. Po trzydziestu koncertach pod rząd nie ma tych emocji, co na początku, ale muszę przyznać, że trasę zaczynaliśmy naprawdę z werwą. W końcu przed październikiem nie byliśmy w trasie przez dwa lata. Ale mówiąc szczerze, to teraz bardziej mnie trasa męczy, niż podnieca. Tym bardziej, że wiem, że czeka mnie jeszcze tyle samo koncertów, ile już zagrałem.

AR: Czyli przez ostatnie dwa miesiące raczej ciężko pracowałeś, niż dobrze się bawiłeś?

GH: Jedno i drugie. Ta trasa nie różni się od tego, co robiliśmy dwa, trzy lata temu. Musisz się wkręcić z powrotem w ten sam flow. Sprawdzasz codziennie dźwięk i lecisz panie. Z czasem mechanizm okazuje się na tyle prosty, że a.) wreszcie się dobrze bawisz, b.) już cię to nuży. A w stanie znużenia, to nawet taka rozmowa, jak nasza – z uśmiechniętym koleżką, przy gorącej zupce grzybowej z grzankami (w średnio, co prawda, wygodnym fotelu) - wydaje ci się harówą i masz tego dość.

AR: A jak jest po koncercie – zabawa trwa, czy zwijacie manatki i następnego dnia do roboty?


GH: Normalnie jakieś dwie godziny po koncercie zwijamy się ze wszystkim. Czasem popijemy sobie z przyjaciółmi, ale zazwyczaj torby do autokaru i jazda.

AR: Jeździcie nocą?


GH: Tak, śpimy w autokarze. I powiem ci, że niektóre drogi są tak przyjemne, że...

AR: W Niemczech drogi powinny być ok.


GH: Tak, ale jest jedna taka droga w Niemczech, która prowadzi do Polski i nią właśnie przyjechaliśmy do Wrocławia. Człowieku, nie przypominaj mi o tym, bo jeszcze mi w głowie buczy. Lecisz w górę i w dół, bum bum bum.

AR: Kiedy macie czas tylko dla siebie spędzacie go razem?


GH: Oglądamy razem filmy. Jest super, bardzo dobrze się dogadujemy, ale jak już docieramy do jakiegoś miasta najczęściej się rozdzielamy. Ja zazwyczaj wskakuje na rower, który mam w autokarze i lecę na przejażdżkę.

AR: Ludzie poznają cię na ulicach?


GH: Tak

AR: Jak reagujesz?


GH: Nic mi to nie przeszkadza. Zazwyczaj jestem zadowolony, jak ktoś chce mi tylko powiedzieć „cześć, idę na koncert, powodzenia”, etc. Inaczej to wygląda, kiedy jestem w domu, w Anglii. Idę do supermarketu po tuńczyka, a tu ktoś do mnie krzyczy: „Część Gavin! Ja cię znam. Widzę, że masz tuńczyka”.

AR: To bardzo miłe [uśmiech].


GH: Odesłałbym faceta do stu tysięcy diabłów, ale, tak, może to ma być miłe.

AR: Jeździłeś na rowerze po Wrocławiu?


GH: Nie. Z Colinem wzięliśmy rano gablotę, a i tak mam spękane wargi od zimna. Fajnie zobaczyć lokalne miejsca. Inaczej robi się bardzo monotonnie, o czym już wspominałem. A my chcemy, żeby towarzyszyła nam jakaś zmiana. Zwiedzamy, podziwiamy krajobraz.

AR: Dobrze trafiliście, Wrocław jest piękny.


GH: Ludzie mówili, że jest pięknie, więc się wybraliśmy na małą przejażdżkę, mimo nocy na tej pamiętnej bum-bum-drodze. Nie wszyscy dali rade, Stevena jeszcze pewnie w łóżku zastaniesz.

AR: Myślałem, że jest wśród was ktoś, kto organizuje wspólne wyjścia, imprezy, posiłki – tak, że większość czasu spędzacie razem.


GH: Prawie w ogóle nie wychodzimy wszyscy razem. Steve lubi spać do drugiej, trzeciej. Richard wstaje wcześnie. Czasem nie ma nawet czasu, żeby się gdzieś wspólnie wybrać, czekają nas wywiady, soundchecki, etc.

AR: Co do tej pory myślisz o trasie?


GH: Wszystko jest większe, niż wcześniej – więcej ludzi przychodzi, sceny są większe. Bardzo mnie to podbudowuje. W końcu to chyba świadczy o tym, że się rozwijamy, że wszystko zmierza ku lepszemu. Potem może być mniej przyjemnie, jak się okaże, że następna trasa zostanie zrealizowana bez takiego rozmachu, jak zacznie nam maleć publika, etc. Na razie jednak tendencja wydaje się pozytywna i nie ma sygnałów do obawy.

AR: Będzie jakieś DVD z tej trasy?


GH: Na razie nie ma planów.

AR: Nagrywacie swoje koncerty?


GH: Dałoby radę to zrobić. Łatwo się dzisiaj rejestruje występy takim małym urządzeniem podłączonym do stołu inżyniera dźwięku. Diabelstwo nagrywa wszystko. Duży hard-drive się pod to podpina i wszystko siedzi, każde kaszlnięcie Colina można odtwarzać do snu. W zeszłym roku korzystaliśmy z tej technologii, na tej trasie już nie. Chociaż, kiedy graliśmy z King Crimson każdy koncert został tak zarejestrowany.

AR: Jak się czujesz podczas rejestrowanego koncertu? Większy stres, palce drżą, pałeczki się ślizgają w dłoniach?

GH: Dziwnie. Dużo kamer i świadomość nagrywania... Wiesz, że wszystko będzie nagrane i że kosztuje cię to fortunę, więc musi być bezbłędnie. Dlatego ostatnim razem jak nagrywaliśmy DVD z Tilburga, robiliśmy to na przestrzeni dwóch nocy i potem poskładaliśmy w jedną całość. Drugiej nocy czujesz się bardziej zrelaksowany. Większość kawałków na DVD pochodzi właśnie z drugiego koncertu. Ilekroć próbowaliśmy rejestrować materiał do DVD na raz, efekt był marny. Teraz właśnie zajmujemy się miksowaniem tego zapisu z Tilburga.

AR: Kiedy się ukaże?


GH: Na wiosnę przyszłego roku, mam nadzieję... Na pewno nie będziemy pracować nad tym teraz przed Świętami. Mamy parę planów na początku nowego roku, więc wtedy też się nie uda. A musimy mieć trochę czasu, żeby przy tym wideo pogrzebać i zrobić to z klasą.

AR: Pamiętasz jakieś rozczarowania z tej trasy?


GH: Nie ma chyba nic takiego.

AR: Nie masz takiego uczucia, że kolejny rok grania w tym samym zespole, oznacza kolejne stadium perfekcji, kolejny koncert, kolejne doświadczenie, etc. I z czasem okazuje się, że nie potrzebujesz już dużo czasu, żeby przygotować wyśmienite widowisko, zaczyna brakować motywacji, kurczy się pole rozwoju...

GH: O tak! Myslę o tym przy okazji każdego koncertu. [śmiech]

AR: Zmieniacie repertuar z koncertu na koncert?


GH: W drugiej części zmieniamy, pierwsza część to nowy album w całości.

AR: Są takie utwory, które absolutnie muszą zabrzmieć na każdym koncercie?


GH: Nie, raczej nie. Wybieramy piosenki, które bardzo lubimy, wybieramy potem takie kawałki, które wydaje nam się, że nie zostały ostatnio zbyt wyeksploatowane i na końcu wybieramy te utwory, które publiczność lubi, na które żywiołowo i pozytywnie reaguje. Zawsze się znajda niezadowoleni, bo usłyszą jakieś kawałki, których usłyszeć nie chcieli i tym samym stracili pięć minut z dwuipółgodzinnego koncertu. Ale nie można przygotowywać repertuaru dla dwóch, trzech osób. Gramy często „The Sound of Muzak”, które – ktoś powie – zostało już zagrane tyle razy, że wychodzi uszami. Niemniej zawsze utwór spotyka się z radosną odpowiedzią tłumu, więc kontynuujemy praktykę umieszczania go w repertuarze. Trzeba pamiętać, że na koncerty przychodzą ludzie, którzy nas nie widzieli wcześniej. Pierwsze doświadczenie może zadecydować o tym, czy przyjdą po raz kolejny. „The Sound of Muzak” na razie zawsze się sprawdzało, więc i nowym gościom może przypaść do gustu szybciej, niż bardziej niszowe numery z "Voyage 34". Próbujemy balansować repertuar i jednocześnie go odświeżać, żeby ktoś, kto przychodzi po raz drugi na koncert, nie myślał: „hej, już kiedyś byłem na tym samym koncercie” .

AR: Ostatnim razem, jak Porcupine Tree przyjeżdzało do Polski, zagraliście więcej koncertów, niż teraz. Dlaczego tylko Wrocław?


GH: Nie wiem.

AR: To nie wasz wybór?


GH: Nasz agent ustawia koncerty, tyle że miasta muszą najpierw zaproponować organizacje takiego wydarzenia. Cały ten system to koszmar. Nie możemy zagrać koncertu na Sycylii, na samym południu Włoch, a następnego dnia przyjechać do Paryża; potem jeszcze do Glasgow i Krakowa. Wszystko musi mieć jakiś sens, inaczej jest za drogo.

AR: Macie jeden sprzęt, czy drugi już może czeka rozstawiony w Niemczech?


GH: Nie, mamy tylko jeden zestaw i jeździmy zawsze z całym sprzętem. Korzystnie z dwóch, podwoiłoby koszty, podwoiłoby obsługę, podwoiłoby wszystko. Wyszłoby zbyt drogo, żebyśmy się na to mogli zdecydować – chociażby dla wygody. Moglibyśmy koncertować z podwójnym sprzętem, gdybyśmy byli takim zespołem, jak Rolling Stones. Nie osiągnęliśmy jeszcze tego poziomu. Dużo ludzi pisze: „dlaczego nie wpadniecie do Rio de Janeiro?”. Bardzo byśmy chcieli wpaść do Rio de Janeiro, ale nie możemy tam polecieć, żeby zagrać jeden koncert. Każdy show musi być elementem ściśle zaplanowanej trasy. Tę planowaliśmy od sześciu do dziewięciu miesięcy wstecz, żeby wybrać najbardziej optymalne rozwiązania. To, gdzie gramy, nie jest decyzją zespołu. Dlatego przykro mi, że tylko Wrocław w Polsce, ale sami nic nie mogliśmy w tej kwestii zmienić.

AR: Powiedz mi proszę co nieco o Rose Kemp. Kto wybrał taki support?


GH: To decyzja agenta i menadżerów. Oczywiście moglibyśmy wziąć zespół zaprzyjaźniony, ale to również trudna organizacyjnie decyzja. Trzeba ustalić kto kiedy jest wolny, gdzie może dołączyć, etc. Cały problem supportu to naprawdę trudna polityczna decyzja. Znalezienie dobrego zespołu okazuje się równie skomplikowane, jak rezerwowanie koncertu. Nie mamy tego samego supportu wszędzie. Grał z nami najpierw Robert Fripp, Engineers, i jeszcze jeden zespół, którego nazwy nie pamiętam, Tony Levin i jeszcze ktoś potem.

AR: Jest jakiś polski zespół, który by mógł potencjalnie przed wami zagrać?


GH: Nie mam pojęcia, naprawdę. Jest wiele zespołów, które ja bym wybrał na supoport, potem jest tyle samo zespołów, które wybrałby Steve, Colin i Richard, etc. Wiele zespołów pisze do nas z propozycją, że chcą z nami zagrać. Jesteśmy w Mediolanie i dostajemy ofertę od jakiś mediolańczyków, którzy mogą przed nami zagrać. Fajnie, ale potrzebujemy też jakiegoś rozeznania w terenie, czego sami nie jesteśmy w stanie osiągnąć. Po pierwsze nie wiadomo, czy tajemniczy mediolańczycy okażą się kompatybilni z nasza muzyka. A może nasi mediolańscy fani nienawidzą supportującej nas grupy z powodu jakiegoś skandalu. Poza tym, support też przyciąga ludzi, dlatego warto postawić na nazwisko lub nazwę dobrze kojarzone w konkretnym miejscu.

AR: Może jest jeszcze coś, o co ja nie zapytałem, a ty chciałbyś to przekazać naszym czytelnikom? Coś o nowym albumie, trasie?


GH: To najdłuższa trasa i wbrew wszystkim narzekaniom, które przeczytaliście wcześniej, jest naprawdę wspaniale. Otacza nas tylu ludzi! Bardzo nas to podbudowuje. Kiedyś grałem taki koncert, że podczas pierwszego kawałka zgasiliśmy wszystkie światła. Wchodzimy po cichu na scenę, gramy spokojnie, wprowadzając słuchaczy w dobry nastrój. Drugi utwór zaczyna się potężnym kopem, zapalają się światła, a tam nikogo na sali. Poszliśmy do domu. Dobrze, że teraz mi się to nie zdarza.

AR: Dziękuję i pozdrawiam!


GH: Czołem!

[Rozmawiał: Krzysztof Krakowski]

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.