Z Agnieszką Świtą i Clivem Nolanem - O Caamorze i nie tylko.
ArtRock: Na samym początku chciałbym pogratulować Wam świetnego koncertu!
Caamora: Dziękujemy.
AR: Po tym, co usłyszeliśmy dzisiaj, a wcześniej przeczytaliśmy w prasie Caamora wydaje się bardzo ambitnym projektem. Clive, jesteś przygotowany stworzyć swoje muzyczne „magnum opus”, podobnie jak „Ca Ira” Rogera Watersa?
Clive Nolan: Bardzo możliwe. To był pomysł, który od dawna zaprzątał mi myśli; coś co bardzo chciałem zrobić. Na pewno Caamora różni się od moich wcześniejszych dokonań w zespołach Pendragon, Arena, Strangers On A Train, czy Shadowland. Chciałem skomponować operę rockową, ale dopiero pojawienie się Agnieszki sprawiło, że poczułem że nadszedł właściwy czas. Całkiem możliwe, że będzie to największa rzecz, jaką w życiu zrobiłem.
AR: Steven Wilson powiedział w jednym z wywiadów, że najbardziej satysfakcjonujące efekty osiągnął ze współpracy z Anją Garbarek (polskiego pochodzenia). Czy możesz powiedzieć to samo o Agnieszce?
CN: Inspiracja przychodzi różnymi drogami i w różnych momentach życia. W różnych okolicznościach może pobudzić cię do stworzenia prawdziwego artystycznego arcydzieła. Oczywiście spotkanie Agnieszki było kluczowym momentem dla projektu SHE. Od samego początku Agnieszka była częścią tego przedsięwzięcia. Nasze spotkanie było impulsem, by wykorzystać moje wcześniejsze pomysły, które rozniecały się we mnie od dawna. Ostateczny kształt projektu został stworzony wraz z chwilą spotkania i muszę przyznać, że Agnieszka jest jego centralną inspiracją. Kiedy po raz pierwszy na nią spojrzałem, pomyślałem „ciekawe czy umie śpiewać”. Po prostu wygladała tak, jak wyobrażałem sobie She- who- must- be- obeyed- tytułową bohaterkę rock opery. Tego samego wieczora zaczeliśmy wspólne granie i okazało się, że potrafi. Teraz przyszedł czas, by zademonstrować wspólne osiągnięcie.
AR: Nie obawiasz się, czy wszyscy zaangażowani w Caamorze podołają wyzwaniu i wypełnią Twoją początkową wizję?
CN: W pełni ufam wszystkim osobom zaangażowanym w projekt i wierze w ich moźliwości. Do pewnego stopnia ostateczny kształt jest niewiadomą. Rozmieszczenie wokalistów, chóru, muzyków to kwestia odpowiedniego rozplanowania sceny. Właściwe nagłośnienie, oświetlenie, scenografia, rejestracja koncertu…Każdy szczegół musi być dopracowany. To ogromne przedsięwziecie zarówno od strony technicznej jak i artystycznej.
AR: „She” opowiada intrygującą historię. Kto zadbał o warstwę tekstową materiału?
Agnieszka Świta: Cały materiał, włącznie z wszystkimi tekstami i muzyką, został napisany przez Clive’a.
AR: Ale Clive nie był już pewnie odpowiedzialny za polskojęzyczny utwór Grunwald, wykonany dzisiejszego wieczoru?
AŚ: Nie. Ta kompozycja jest w pełni moją własną, zarówno muzyka, jak i słowa. Czasami zdarza mi się coś napisać.
AR: W jednym z wywiadów zostałaś zapytana o muzyczne inspiracje, ale nie chciałaś ich zdradzić. Czy to znaczy, że nie jesteś silnie zakorzeniona w żadnym określonym rodzaju muzyki?
AŚ: Powiem tak: tego typu pytanie „jaką muzyką się inspirujesz”, niekoniecznie jest moim ulubionym pytaniem. W momencie, gdy powiem: „Słucham Franka Sinatry” może raptem się okazać, że coraz więcej osób słyszy w moim głosie właśnie Franka Sinatrę. Co byłoby absurdem. Nie moge powiedzieć, że mam jakiś jeden ulubiony rodzaj muzyki, słucham wielu rzeczy. Jeżeli coś mi się podoba, nie zwracam uwagi na gatunek – wszystko mi jedno. Traktuję kwalifikacje z przymrużeniem oka. Unikam deklaracji typu:„Uwielbiam Britney Spears” czy „Kocham Pink Floyd”.
AR: Wiem, co masz na myśli. Wszystkie, tak zwane, zespoły neo-progresywne, które były polem dotychczasowej działalności Clive’a, bywają oskarżane o powielanie motywów z dokonań Genesis, czy chociażby wspomnianego Pink Floyd. Zgadzacie się z tymi oskarżeniami?
CN: Nie widzę wielu podobieństw pomiędzy Areną i Genesis.
AR: Miałem na myśli raczej Pendragon. Floydowski motyw pojawia się na przykład w intrze do The Walls Of Babylon.
CN: W muzyce Areny i Pendragona można usłyszeć róźne muzyczne wpływy. Być może również Pink Floyd.
AŚ: Problem polega na tym, że wszystko w muzyce zostało już odkryte. Nieważne jak bardzo będziesz się starać, zawsze może sie okazać, że ktoś przed tobą – Vivaldi, Puccini, czy ktokolwiek inny – zagrał już te dwa takty. Nie ma mowy o celowym powielaniu, po prostu czasami może to być zwykły przypadek. Wszystko to, co kiedyś usłyszeliśmy, miało na nas wpływ. Zwłaszcza w przypadku Cliva, ktory jest przecież muzykiem z wykształcenia. Nie widzę nic złego w czerpaniu z historii muzyki. Moim zdaniem jest to w pełni pozytywne zjawisko.
AR: Clive, Twoje obecne inspiracje różnią się trochę od poprzednich. Nie uważasz, że obecność chóru i orkiestry popchnie Twoją muzykę w kierunku rocka symfonicznego?
CN: Tworząc „She” nie miałem konkretnego założenia. SHE będzie tym czym będzie, klasyfikacje i podziały pozostawiam innym. Chciałbym wierzyć, że wyjdziemy poza granice uproszczonego kategorializmu, a naszej muzyki ludzie będą po prostu słuchać. Jeżeli komuś podoba się „Upiór w Operze”, słucha Dragon Force czy Bethovena może również polubić album „She”. „She” to melodyjne dźwięki, klasyka, czysty rock… Nie wiem do końca jak będą wyglądać końcowe aranżacje, jeszcze się za nie nie zabrałem. Wiem, że zabrzmią zróżnicowanie.
AR: Właśnie chciałem zapytać o „Upiora w Operze”. Dostrzegam pewne podobieństwa pomiędzy tym musicalem a albumem Areny „The Visitor”. (Agnieszka się śmieje) Spotkałem się z podobnymi porównaniami w internetowych dyskusjach...
CN: Pierwsze słyszę takie porównanie. „Upiór w Operze” nie mógł mnie zainspirować do napisania „Visitora“, bo usłyszałem go długo po skończeniu pracy nad tą płytą. Uważam „Upiora“ za najlepszy musical, jaki kiedykolwiek powstał. Jednak, w momencie pisania muzyki dla Areny znałem co najwyżej jego tytułowy utwór. Jako całość nie mógł wpłynąć wtedy na moją muzykę. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby tak było. Uważam „Visitora” i „Upiora” za równie dobre pozycje muzyczne.
AR: Zgadzam się! Jeśli „Upiór” nie wywarł wpływu na Twoją wcześniejszą muzykę, może w pewnym stopniu zainspirował Cię do wprowadzenia teatru do projektu „She”? Słyszałem, że wydawnictwo ma zawierać materiały video.
CN: Wybieramy się do Katowic pod koniec roku, aby zagrać koncert. Właśnie tam zobaczycie Caamorę z ukończonym dziełem. Zamierzamy sfilmować wówczas nasz występ, którego zapis wejdzie później w skład albumu dostępnego już w listopadzie. Dostaniecie dwupłytowe wydawnictwo plus dodatkowy krążek DVD z zarejestrowanym koncertem.
AR: W ten sposób album może być bardzo drogi. Nie obawiacie się, że niektórzy będą woleli nielegalnie ściągnąć album z sieci?
CN: Prawdopodobnie będzie drogi. Z drugiej strony koszty produkcji też są niebagatelne. Nie możemy jednak powstrzymać ludzi przed ściąganiem naszej muzyki nielegalnie, chociaż nie powinni tego robić! Jest kilka argumentów przemawiających za kupnem oryginalnej „She”. Album to nie tylko muzyka, to również wyjatkowy artwork. Poza tym, nawet jeśli internautom uda się ściągnąć cały zapis audio-wizualny, pobierania będzie bardzo dużo... Jeżeli mimo tego zdecydują się posłuchać nas w ten sposób, to tylko ich sprawa – nie jesteśmy w stanie ich powstrzymać. Doradzam jednak kupno oryginału, aby cieszyć się książeczką, która będzie działem znakomitego artysty [dla niektórych, chwała im za to, to nadal bardzo ważny element wydawnictwa – przyp. red.]. Chcę więc powiedzieć polskim fanom, by kupili album, jak już się ukaże. A byłbym jeszcze szczęśliwszy, gdyby przybyli także na nasz koncert do Katowic.
AR: Jak o opakowaniach mowa, to zauważyłem na okładce EPki pewien błąd. Jest tam napisane AgnEIszka, co z punktu widzenia polskiej gramatyki wydaje się dziwne. Czy to zamierzony zabieg?
AŚ: Na początku, gdy przyjechałam do Anglii, muzycy, których spotykałam, wymawiali moje imię Agneiszka. Stwierdziliśmy więc, że tak będzie łatwiej. Potem okazało się, że i tak każdy miał swoją wersję. Nie tylko nikt nie wiedział jak się nazywam, ale każdy wymawiał moje imię we właściwy sobie jedynie sposób. Taki zapis na okładce nie jest pomyłką, zrobiliśmy to celowo. Ostatecznie stwierdziliśmy, że należy się trzymać polskiej wersji, a każdy niech robi z tym, co chce. W tym czasie EP już się tłoczyło, więc było za późno na zmiany. I tak na stronach internetowych, zdaje się, są nawet dwie, czy trzy różne wersje. Nazywam się Agnieszka Świta i to jest moje polskie imię. (uśmiecha się)
AR: Śpiewanie w Caamorze uważasz za epizod w Twoim życiu, czy zamierzasz zostać w tym muzycznym świecie na dłużej?
AŚ: Ja jestem w tym muzycznym świecie od 10 miesiąca życia (śmiech). Nie, nie! To był żart... Caamora jest tym, co zawsze chciałam robić. Jest treścią mojego życia, a nie żadnym epizodem. Koniec, kropka. Każdy kiedyś chciał w życiu kimś zostać. Małe dzieci mówią: „Jak będę duży to będę śmieciarzem, piratem, lekarzem..”. Ja zawsze chciałam być piosenkarką. (śmiech) Można powiedzieć, ze od momentu, gdy zaczęłam mówić, śpiewałam.
AR: Skoro od dziecka Twoim marzeniem było profesjonalne śpiewanie, może doskonaliłaś się w tym kierunku poprzez jakieś lekcje muzyczne?
AŚ: Moja muzyczna edukacja nie zaczęła się tak wcześnie. Spotkałam Clive’a prawie dwa lata temu i zdecydowaliśmy się stworzyć Caamorę . Pasja i wrodzona umiejętność to za mało. Wokalista powinien umieć kontrolować głos, oddech, stres, wiedzieć czego unikać przed koncertem, a nawet co jeść. Zaczęłam chodzić na lekcję śpiewu i czytać literaturę na ten temat
kilka miesięcy po naszym spotkaniu. To długofalowa inwestycja i ciężka praca. Nikt mi nie kazał, był to mój wybór. Wiem, że słuszny.
AR: Muszę zapytać Cię, Clive, o Twoją pozostałą twórczość. Odkąd Caamora jest centrum uwagi znajdujesz jeszcze czas na prace nad innymi projektami? Pojawiły się pogłoski o zbliżającej się dacie nowego wydawnictwa Areny.
CN: Zaczynamy pisać materiał na album Areny. Powstały pewne główne pomysły, ale szczerze mówiąc, nie mogę powiedzieć, żebyśmy dużo zrobili. Myślę, że na przestrzeni roku zabierzemy się za realizację. Uwierzcie mi – w Arenie jest więcej zajętych ludzi, nie tylko ja. Zebranie całej ekipy w jednym miejscu okazuje się ostatnio nie takie proste. Ale w gruncie rzeczy to tylko kwestia organizacji i myślę, że uda nam się to jakoś pozbierać.
AR: Co z innymi zespołami?
CN: Jeśli chodzi o Pendragon, to Nick pisze materiał na nowy album. Są już konkretne daty koncertów – nie pamiętam kiedy... Zagramy na festiwalu i zaprezentujemy parę fragmentów z nowego materiału w ciągu tego roku. Zobaczymy, ile czasu będziemy na to potrzebować. Przypuszczam, że Nick chciałby zacząć nagrywanie nowego krążka pod koniec roku, z czego wynika, że ukaże się on dopiero w 2008. Jeśli chodzi o Arenę… ten album również może być gotowy na rok 2008. Chcielibyśmy uniknąć wydania tych dwóch płyt w tym samym czasie. Wszystko zależy od tego, jak dużo czasu zajmą nam poszczególne przedsięwzięcia. Jeśli chodzi o Neo, na zmiksowanie czeka zapis koncertu, który ma wkrótce ukazać się na DVD. Znowu nie mogę powiedzieć, kiedy skończymy prace nad tym w studio. Nie mam pojęcia czy w związku z tym wydawnictwem można spodziewać się jakiś koncertów. Nie wszystko zależy ode mnie i zobaczymy, jak sprawy się potoczą.
AR: Krąży plotka o Twojej współpracy z RPWL? Czy możesz potwierdzić te pogłoski?
CN: Rzeczywiście to tylko plotka. Nie pracuję z RPWL, ale z jednym z muzyków, Kalle. Nagrywałem wokale byłego wokalisty Areny, Paula. Dodałem również swój głos w background vocals, czyli tzw. chórkach. To wszystko jeśli chodzi o mój wkład artystyczny.
AR: Niemniej jednak, jesteś bardzo zajętym człowiekiem. Z pewnością masz jeszcze tysiące innych pomysłów...
CN: Jeszcze się nie skończyłem! (śmieje się) Tak, to prawda, mam wiele pomysłów. Jedyną rzeczą, którą nigdy nie będę ostatecznie nasycony jest muzyka. Mogę sie obejść bez wszystkiego ale nie bez muzyki. Muzyka to ja, dlatego chciałbym myśleć, że na tym polu będę miał jeszcze wiele do powiedzenia w przyszłości. Niektórzy mówią, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni utwór. Coś w tym jest.
AR: Nigdy nie jesteś w pełni syty, jeśli chodzi o muzykę – podobnie fani nie będą syci Twoimi dotychczasowymi dokonaniami...
CN: Jeżeli tak jest, to dobry objaw. Będę pisać tak długo, jak chcą mnie słuchać.
AR: Jestem pewny, że długo będą chcieli.
Na koniec chciałbym zapytać Was czy w ubiegłym roku 2006 znaleźliście coś specjalnie interesującego na rynku muzycznym?
AŚ: Nic takiego nie przychodzi mi teraz do głowy.
CN: Nie pamiętam, żebym kupił jakąkolwiek płytę w ubiegłym roku. Spędzam tak dużo czasu, pracując nad muzyką, że nawet nie myślę o kupowaniu Cd-ków, czy chodzeniu na koncerty, żeby posłuchać czegoś nowego. Ostatnio najbardziej ekscytujący materiał to muzyka filmowa.
AŚ: „Piraci z Karaibów” chociażby.
CN: Hans Zimmer wykonał kawał solidnej roboty.
AR: Słuchacie jakiś polskich artrockowych grup?
CN: Znam kilka: Quidam, Collage, Riverside. Mają charakterystyczne brzmienie i są doceniane przez fanów.
AR: Dziękuję za wywiad! Mam nadzieję, że przyjemnie spędziliście czas w Gdyni.
AŚ: Kocham morze. Najwyraźniej z wzajemnością, bo koncert w Gdyni był bardzo udany. Świetna publicznośc i piękne miejsce.
AR: W takim razie życzę Wam jak najwięcej takich doświadczeń i wielu sukcesów. Czekamy aż ponownie przyjedziecie dla nas zagrać.