ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 10.10 - Łódź
- 11.10 - Kraków
- 11.10 - Lublin
- 18.10 - Warszawa
- 19.10 - Chojnice
- 20.10 - Toruń
- 25.10 - Wrocław
- 26.10 - Wschowa
- 11.10 - Warszawa
- 11.10 - Olsztyn
- 12.10 - Warszawa
- 13.10 - Łomża
- 17.10 - Kołobrzeg
- 18.10 - Szczecin
- 11.10 - Warszawa
- 12.10 - Kraków
- 19.10 - Poznań
- 12.10 - Wrocław
- 13.10 - Warszawa
- 14.10 - Gdańsk
- 15.10 - Warszawa
- 16.10 - Poznań
- 15.10 - Kraków
- 16.10 - Warszawa
- 17.10 - Gdańsk
- 18.10 - Warszawa
- 19.10 - Kraków
- 17.10 - Katowice
- 19.10 - Wrocław
- 20.10 - Warszawa
- 21.10 - Kraków
- 22.10 - Gdańsk
- 19.10 - Łódź
- 20.10 - Kraków
- 23.10 - Gdańsk
- 21.10 - Warszawa
- 23.10 - Warszawa
- 24.10 - Gdańsk
- 25.10 - Łódź
- 26.10 - Kraków
 

wywiady

31.12.2020

Różne kolory i smaki – rozmowa z Mariuszem Dudą

Różne kolory i smaki – rozmowa z Mariuszem Dudą Dla Mariusza Dudy pandemiczny 2020 rok był bardzo pracowity. Piosenki podskórne, solowy album „Lockdown Spaces”, koncertowe wydawnictwa Riverside i wreszcie nowa płyta Lunatic Soul, która stała się głównym tematem naszej rozmowy z artystą…

Mariusz Danielak: Gratuluję świetnej płyty. „Through Shaded Woods” zbiera praktycznie same entuzjastyczne recenzje, jest też wysoko na wielu listach sprzedaży płyt. Czy spotkałeś się może z jakąś krytyczną opinią na temat najnowszego albumu?

Mariusz Duda: Z pewnością istnieje niejedna. Ale do moich uszu i oczu dotarły raczej głównie te pozytywne. Jedno wiem na pewno, że płyta przyjęła się lepiej niż kontrowersyjne „Fractured”, które trochę podzieliło fanów Lunatic Soul.

A jakie znaczenie mają dla ciebie recenzje? Traktujesz je po prostu jako dobrą promocję twojej muzyki, czy też na swój sposób pozwalają ci czasami spojrzeć inaczej na płytę?

Recenzje z pewnością przydają się do promocji płyty, jeśli oczywiście są dobre (śmiech). Wiesz, ja wychodzę z założenia, że recenzjami nie należy się do końca przejmować, ale nie należy ich też ignorować, bo z pewnością są jakimś wyznacznikiem. Np. pokazują pewien punkt widzenia osób w muzykę danego artysty zaangażowanych. W moim przypadku nie da się ukryć, że recenzje piszą przeważnie osoby, które na co dzień nie są „krytykami muzycznymi” tylko muzycznymi pasjonatami, hobbystycznie piszącymi dla portali czy wydawnictw takich to a takich, udzielający się na swoich blogach czy kanałach, w mediach społecznościowych. To są też osoby, które chodzą, albo raczej chodziły, na moje koncerty. Warto znać ich głos.

Czy spotkałeś się do tej pory z jakąś opinią na temat „Through Shaded Woods”, która kompletnie cię zaskoczyła?

Spotkałem się z opiniami, że ta nowa płyta jest „riversajdowa”, ale ja się z tym nie zgadzam. „Through Shaded Woods” pokazuje przede wszystkim istotę tego czym jest Lunatic Soul. A jeśli komuś coś się kojarzy z Riverside, to przypomnę, że Mariusz Duda ma swój specyficzny styl komponowania i brzmienie instrumentów, które wykorzystuje zarówno w Riverside jak i Lunatic Soul. Dodatkowo Studio Serakos, w którym nagrywane są płyty Riverside i Lunatic Soul również ma swoje specyficzne i charakterystyczne brzmienie. I jak się spróbuje te elementy odstawić na bok, i spojrzeć na wszystko z góry, to ten nowy Lunatic jest raczej typowo „lunaticowy”.

Zawsze dokładnie planujesz swoje działania, także i ten album wpisany jest w dawno wymyślony koncept. Ale ciekawi mnie, czy ta płyta byłaby jednak inna, gdyby nie powstawała w trochę przerażających czasach pandemii i izolacji?

Byłaby dokładnie taka sama. Miałaby tylko inny wydźwięk. Skomponowałem ją już w 2019 zanim zaczęła się pandemia i wszystkie lockdowny świata. W 2020 tylko ją „wykańczałem” i „dopieszczałem”. Chyba właśnie dlatego, że odpowiednio wcześnie planuję swoje wydawnictwa, to potem mogę je kończyć bez względu na różne wydarzenia i czynniki zewnętrzne. To trochę jak zbieranie puszek z fasolą do schronu atomowego. Wydarza się koniec świata, a ty masz zapasy na kilka miesięcy przetrwania.

Dlaczego po raz pierwszy zdecydowałeś się nagrać album bez jakichkolwiek gości?

Chciałem mieć taki album w swojej dyskografii. Zawsze o tym marzyłem - nagrać album prawdziwie solowy. Samemu wymyślić koncept, samemu skomponować muzykę, samemu napisać teksty, zaśpiewać, zagrać na wszystkich instrumentach - to jest wyzwanie. Jeśli zapraszasz gości zawsze jest łatwiej, raźniej. Tutaj jesteś nagi. Chciałem temu sprostać.

Dlaczego las? Dlaczego to on stał się swoistym symbolem tej płyty?

Powód banalny - kolor okładki. Był czarno-biały, był niebieski, był czerwony, czas na zieleń. Od tego się zaczęło. Początkowo myślałem, żeby nazwać ten album „Greenwater” i tzw. „ponowne narodziny” kojarzyć raczej z taką zieloną wodą, a nie lasem. Ale bałem się, że wyjdzie mi jakiś lunatikowy „Kształt Wody”. Las był mi jednak bliższy, bo bardziej kojarzył się z muzyką, którą miałem zamiar na tym nowym albumie stworzyć - czyli moją własną wersją „ścieżki dźwiękowej do Wiedźmina”. Poza tym nawiązywał do moich rodzinnych terenów, z których pochodzę.

No właśnie, wydany dwa lata temu album Riverside Wasteland i teraz Through Shaded Woods pokazują twoją słabość do takiego śpiewnego folku słowiańskiego, ale też folku skandynawskiego? Skąd ta fascynacja?

W folkowo-orientalnej melodyce zawsze coś mnie ruszało. Myślę, że tego typu śpiewanie pasuje też do mojego głosu. Pamiętam, jak podczas sesji  „Wasteland”, nagrywający skrzypce Michał Jelonek powiedział mi, że w moim głosie i melodiach zawsze słychać te „polskie płaczące wierzby”. Może i coś w tym jest. Największy przebój Riverside czyli „The Depth od Self - Delusion” też miał już w sobie taką słowiańską melodykę.

Zawsze podkreślasz, jak świetnie ci się pracuje w Studio Serakos wraz z Magdą i Robertem Srzednickimi. Czy można powiedzieć, że czasami ich spojrzenie ma wpływ na przygotowaną przez ciebie wizję płyty, bądź pojedyncze pomysły?

No tak, Magda i Robert to moi główni konsultanci, takie szanowne jury moich pomysłów (śmiech). Wiesz, jesteśmy przyjaciółmi, mamy te same zamiłowania, podobny światopogląd, Ci sami artyści muzyczni nas kręcą, w studiu rozumiemy się bez słów.

Przyznaję, że nie przepadam do końca za siedzeniem samemu przy kompie.  Nie lubię nagrywać demówek, szkoda mi na nie czasu. Wolę nagrać zwykłe szkice na dyktafon i od razu iść z tym do studia, żeby móc to dalej rozwijać „na poważnie”, korzystając z pomocy osób, które na nagrywaniu znają się lepiej ode mnie. Magda i Robert się znają i kiedy odwiedzam ich w studiu z nową propozycją, zawsze są bardzo otwarci na współpracę i pomagają mi jak najlepiej zrealizować moją wizję. To między innymi główny powód, dla którego Serakos stał się przez te wszystkie lata takim moim „domowym studiem”, w którym powstało około 15 naszych wspólnych płyt.

Przy okazji podkreślę jedną rzecz - Magda z Robertem, to nie są tylko realizatorzy dźwięku. Bardzo dużo produkują. Głównie innych wykonawców. Często odgrywają rolę autorów widmo. Nakierowują artystów, którzy nie wiedzą co ze sobą zrobić, pomagają im ukształtować płyty, grają u nich na instrumentach, tworzą na nowo aranżacje, poprawiają. Dzięki temu inni mogą podpisać się swoim nazwiskiem z o wiele większą pewnością siebie.

W przypadku moich produkcji akurat na szczęście sam jestem sobie producentem merytoryczno-twórczym, sam wymyślam styl i temat swoich płyt, ich charakter i instrumentarium. Sam je też aranżuję, gram na większości instrumentów, jeśli nie na wszystkich. Jeśli jednak chodzi o używane podczas nagrań efekty, sposób podłączenia instrumentów, późniejszy miks i master, to tutaj oddaję pole do popisu Magdzie i Robertowi często zdając się na ich sugestie. Dzięki którym płyty np. Lunatic Soul brzmią tak dobrze.

Podoba mi się to, że w ramach tak bardzo jednorodnej i spójnej formy, jaką jest „Through Shaded Woods”, potrafisz zestawić tak skrajne brzmienia jak metalowy ciężar i brud w „The Passage” i na przykład urzekające partie wokalne w „Oblivion”. Czy to twój pomysł na „progresywność” w muzyce?

Eklektyzm jest jednym z głównych wyznaczników mojej twórczości. Zawsze staram się dobierać do siebie różne kolory i smaki i mieszać je ze sobą tak, żeby wychodziła z tego spójna i zjadliwa potrawa. Robię te rzeczy zarówno w skali mikro, czyli w obrębie jednej kompozycji, np. „A Thousand Shards of Heaven” czy „The Passage”, jak w skali makro, tworząc np. styl Lunatic Soul oscylujący między rockiem, folkiem, orientalizmami, ambientem, muzyką filmową i muzyką elektroniczną. Myślę, że eklektyzm muzyczny będę rozwijał też pod szyldem Mariusz Duda. Przy czym nie mam ochoty na eksplorację wszystkich muzycznych stylów jakie tylko znam. Ukochałem sobie głównie rock, metal, pop, muzykę elektroniczną i muzykę folkową i głównie to te style ze sobą łączę.

Uwielbiam kończący album, przynoszący nadzieję, The Fountain, który jest dla mnie jedną z najpiękniejszych stworzonych przez ciebie piosenek. Opowiedz jak powstawała ta kompozycja?

Potrzebowałem oczyszczenia na płycie. Czegoś, co będzie przestrzenne, wzruszające i pozostawiające nadzieję. Nie mogłem tu za bardzo poszaleć z folkiem, zrobiłem więc taką klasyczną „dudową balladę”. Kompozycja powstała w mojej sypialni, gdzie czasem przed spaniem biorę do ręki akustyka i coś plumkam. A jak mi się spodoba, to szybko nagrywam na dyktafon. Pewnego wieczoru po prostu ją „wyplumkałem”.

A w jaki sposób zrodził się pomysł na Transition II, najdłuższą w historii Lunatic Soul kompozycję?

Pozwól, że użyję pewnego porównania. Z nagrywaniem płyty jest jak z przeprowadzaniem wywiadów. Najprzyjemniejszą częścią jest ta kiedy go przeprowadzasz. Najmniej przyjemna ta kiedy musisz potem go spisać z dyktafonu, wyedytować i jeszcze potem wysłać do autoryzacji i się co chwilę dopominać o przesłanie (śmiech).

Coś o tym wiem (śmiech).

No widzisz. Przyznam się bez bicia, że gdybym mógł, tworzyłbym i wydawał tylko wersje demo swojej muzyki, bo to co w tworzeniu jest dla mnie najważniejsze, to właśnie ten pierwszy moment, ten „flow”, ta chwila, kiedy tworzysz coś z niczego, kiedy wszystko zaczyna się kształtować i kiedy powoli dopełnia się cały obraz płyty. Wtedy przychodzi spełnienie i satysfakcja. Niestety na tym często nie jest koniec. Od tego momentu artysta zmienia się w rzemieślnika i zaczyna się proces „spisywania i edycji”, a więc nagrywamy niektóre instrumenty jeszcze raz, tylko lepiej i bardziej poprawnie, zamieniamy język norweski na angielski, robimy dodatki. To i to zostawiamy z demo, ale to i to śpiewamy na poważnie. Niestety, proces twórczy już nie jest na takim satysfakcjonującym etapie jak ten pierwszy.

I kiedy tak kolejną sesję walczyłem z utworami z głównej, podstawowej płyty, pewnego dnia powiedziałem Magdzie i Robertowi - dość. Nie mogę. Zróbmy dzisiaj coś innego. Niech to będzie takie „Eye of The Soundscape” tylko w wersji Lunatic Soul. Jakieś lejące się plamy, cokolwiek. Wykorzystamy sample z poprzednich płyt, nazwiemy to „Transition II” i umieścimy to na drugim dysku potem. Co wy na to? Dobra - powiedzieli. No i zaczęliśmy. Pierwotnie zakładałem, że będzie to miało około 12 minut, niestety… podczas kolejnych sesji się wkręciłem za bardzo i zrozumiałem, że raczej szybko się to nie skończy. I tak oto moja oldfieldowa kompozycja przedstawiającą Lunatic Soul z lotu ptaka zatrzymała się na prawie 28 minutach. I dzięki temu pobiłem rekord  najdłuższej kompozycji, należący do tej pory do „Second Life Syndrome” Riverside.

Przyszły rok to jak rozumiem już rok Riverside. Ale i końcówka roku nie pozwala zapomnieć o zespole, wszak zdecydowaliście się wydać materiał koncertowy LostnFound - Live in Tilburg. Skąd pomysł na ponowne wydanie tego tytułu? Pojawił się on wszak już w 2017 roku.

Chcieliśmy z nim dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Do tej pory wydawnictwo dostępne było tylko na polskich i europejskich koncertach, a że koncertów na razie jeszcze nie gramy, stało się de facto zamrożone. Niemniej jednak takim fanom ze Stanów Zjednoczonych pozostawał głównie e-bay, Dodatkowo pojawiła się możliwość dodania płyty DVD, która zaważyła na całym pomyśle. Dzięki temu ostatnia trasa z Grudniem ma w końcu należytą pamiątkę.

Przygotowaliście też dla określonej grupy fanów niezwykle atrakcyjny box. Powiedz proszę coś więcej o tym pomyśle i samym wydawnictwie.

Finałowe polskie koncerty naszej trasy „Wasteland Tour 2020” zostały wyprzedane. Kiedy nastała pandemia przełożyliśmy je z kwietnia na czerwiec, ale poczuliśmy też, że istnieje ryzyko przekładania ich w nieskończoność.  Jesień nie wydała nam nie dobrą opcją, stwierdziliśmy więc, że zamiast zwrotu pieniędzy lub środków za bilet powinna pojawić się również inna alternatywa - wymiana biletu na… box koncertowy. Dzięki temu moglibyśmy sprawić przyjemność fanom i np. móc opłacić naszą ekipę koncertową, która straciła pracę. Mieliśmy nagranych około stu koncertów z lat 2018-2020, zrobiliśmy „the best of”. Z tego co wiemy pomysł się spodobał i trafił pod wiele choinek podczas tegorocznych świąt. Tych, którzy się nie załapali na ten pomysł informujemy, że za jakiś czas wydawnictwo będzie również dostępne w naszym fanklubie.

Możesz uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić jak wygląda twój „riversajdowy plan” na przyszły rok?

W połowie stycznia spotykamy się w sali prób. Plan z pewnością będzie zahaczał o tworzenie nowego materiału, bo już czas. A skoro w lutym pojawi się reedycja „Out of Myself” na winylu, to pewnie i w Riverside powrócimy z muzyką do korzeni.

Ten fatalny, mijający 2020 rok, był dla ciebie niezwykle pracowity. Pierwsze piosenki podskórne sygnowane twoim imieniem i nazwiskiem, solowy album „Lockdown Spaces, nowy Lunatic Soul. Która z tych aktywności sprawiła ci najwięcej satysfakcji?

Chyba nagrywanie „Lockdown Spaces” i „Transition II”, bo tutaj nic nie musiałem. Przy okazji - „Lockdown Spaces” powstało w taki sam sposób jak Transition II, tutaj też nudziłem się na sesji (śmiech). Podczas tych nagrań zdałem sobie sprawę jak dobrze czuję się w takiej właśnie instrumentalnej konwencji. W Riverside, owszem, pojawiło się eksperymentalne „Eye of The Soundscape”, a Lunatic Soul ma na swoim koncie takie albumy jak „Impressions” czy „Under The Fragmented Sky”, ale ilość takich albumów jakoś mało jest adekwatna w stosunku do tego, jak bardzo mam ochotę tworzyć taką muzykę. Myślę, że w następnym roku trochę to ponadrabiam.

Na koniec nieco żartobliwie. Twoja duża aktywność w sieci pokazała ostatnio jakże inne talenty tkwiące w tobie. Okazałeś się świetnym aktorem odnajdującym płytę w lesie, przy okazji parodiując Sensacje XX wieku, byłeś też dziennikarzem przeprowadzającym wywiad z Maciejem  Mellerem. Prowadziłeś też audycję radiową. Masz coś jeszcze w zanadrzu? (śmiech)

Lockdown zaburzył schematy. Artyści muszą być dzisiaj bardziej kreatywni niż kiedykolwiek wcześniej. Samo nagrywanie płyt i tworzenie muzyki okazuje się być niewystarczające na obecność w mediach. Kto wie, może kiedyś trzeba będzie rozwinąć swoją działalność o aktorstwo i dziennikarstwo? (śmiech). A tak poważnie to z pewnością chciałbym czymś jeszcze zaskoczyć. Rok 2020 pokazał, że można wyrwać się z riversajdowo-lunatycznego schematu, myślę, że w jakiś sposób będę to kontynuował.

Rozmawiał: Mariusz Danielak
Zdjęcie: Radek Zawadzki

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.