ArtRock.pl: W latach 60. gra Jimiego Hendrixa na gitarze była rewolucyjna i nowatorska. I tak jest odbierana dziś. Zastanawiam się, dlaczego postanowiłeś oddać artystyczny hołd temu znakomitemu wirtuozowi gitary? Co Ci przyświecało, Michel?
Michel Delville: Któregoś dnia, gdy słuchałem muzyki na cześć Coltrane’a autorstwa Tony’ego Bianco i Paula Dunmalla, nagle pomyślałem sobie, że powinniśmy [tj. Machine Mass] stworzyć coś podobnego, aby upamiętnić Hendrixa. Zadzwoniłem do Tony’ego i zgodził się, iż jest to świetny pomysł. Zaczęły się dyskusje co do listy utworów, jakie powinniśmy opracować i załączyć do albumu. Postanowiliśmy również poprosić klawiszowca Antoine’a Gueneta (The Wrong Object, Univers Zero), aby dołączył do nas. I był to optymalny wybór, jako że wkomponowanie brzmienia fortepianu i syntezatora w nagrania od razu sprawiło, że to, co wydawało się znajome dla uszu miłośników Hendrixa nabrało cech obcości.
AR: Zarejestrowałeś Machine Mass Plays Hendrix podczas trwającej jeden dzień sesji, czyli migiem. Czy opracowanie partytury poprzedziło wejście do studia nagrań, a może wszystko działo się w wyniku szeroko pojętej improwizacji?
MD: Tak, MMPH nagraliśmy w jeden dzień. Do studia weszliśmy z podstawowym zapisem nutowym granych wówczas utworów mistrza gitary, odpowiednio wcześniej wspólnie przeanalizowanym i przedyskutowanym. Tydzień poprzedzający oficjalną rejestrację nagrań do albumu spędziliśmy kilkukrotnie koncertując i próbując różne warianty. Pierwotne kawałki zostały w rzeczywistości podzielone na części, które były odgrywane w różnej kolejności i na różne sposoby, aby nadać sesji sens. Improwizacja dopełniła reszty.
AR: Co jest najlepsze w graniu numerów Hendrixa?
MD: Muzyka Hendrixa charakteryzuje się niespotykanym połączeniem samokontroli i popuszczania cugli. Czysta energia i temperament nieodparcie cechują jego twórczość. Jego utwory są złożone i niepowierzchowne, nigdy jednak nie brzmią żałośnie czy nieszczerze. Dają one artyście swobodę wypowiedzi – snucia opowieści muzycznych zrodzonych w trakcie duchowych wędrówek i zatracania się w meandrach upojnych melodii i harmonii. Czego więcej może chcieć muzyk i kompozytor?
AR: Szczególnie upodobałem sobie te fragmenty albumu MMPH, w których psychodeliczne efekty dźwiękowe przepajają Twe interpretacje dzieł Hendrixa. Jak tego dokonałeś?
MD: Akurat było to jednym z celów, jaki sobie postawiłem. Nigdy nie interesowało nas odgrywanie kowerów. Poświęciliśmy dużo czasu eksperymentując z dźwiękiem, z jego autentycznym zapisem. Skończyło się na tym, że postanowiliśmy użyć wielu różnych efektów dźwiękowych. Antoine korzystał z pięciu bądź sześciu różnych keyboardów, począwszy od klasycznego fortepianu po analogowy syntezator marki MiniBrute. Sam użyłem mojego Rolanda (guitar-synth) do manipulowania dźwiękiem. Na albumie znajdziesz też solo na stylofonie [miniaturowy instrument klawiszowy, na którym gra się rysikiem marki Stylus - przyp. red.], z którego jestem bardzo dumny.
AR: Odkładając na bok Twą wrodzoną skromność, jak i pozytywne recenzje MMPH, czy nie oczekujesz, że Twoje dzieło zyska z czasem status ikony, podobnie jak nagrania Hendrixa?
MD: Nie, gdyż nie jest to płyta z kowerami Hendrixa, lecz złożona mu szczera i tkliwa cześć. Cieszy mnie, że krążek zbiera pochlebne recenzje. Za każdym razem, gdy przymierzam się do nowego projektu, nieważne, czy opiera się na improwizacji, czy też rozpisany został od A do Z, jest on próbą stworzenia czegoś zupełnie innego od tego, co było wcześniej moim udziałem. Nie musi stać się kultowy, wystarczy – i to mnie przede wszystkim cieszy – że w grę wchodzi muzyka.
AR: Życzę więc samych pomyślnych projektów muzycznych i żywię nadzieję, że pewnego dnia wystąpisz także w Polsce.
MD: Też mam taką nadzieję.
Rozmawiał: Tomasz Ostafiński
Zdjęcia: Elisabeth Waltregny