ArtRock.pl: Odejście Allana Holdswortha – jednego z najbardziej oryginalnych i, co za tym idzie, wpływowych gitarzystów w świecie muzyki rozrywkowej – było szokiem dla nas wszystkich. Leonardo, może zechcesz podzielić się z naszymi czytelnikami swoimi wspomnieniami o nim?
Leonardo Pavkovič: W 2002 roku wpadłem na zwariowany pomysł, aby zrobić z nim [Allanem Holdsworthem] kilka rzeczy. To wówczas właśnie skrzyknąłem czterech członków Soft Machine z różnych okresów działalności tej kanterberyjskiej grupy. Elton Dean i Hugh Hopper byli moimi znajomymi. Potem spotkałem Johna Marshalla, który w 2002 poznał mnie z Allanem Holdsworthem. Ten ostatni przystał na moją propozycję.
Poznawszy się w 2002 roku, pracowaliśmy odtąd wspólnie nad wieloma projektami. Oczywiście o działalności artystycznej Allana dowiedziałem się znacznie wcześniej. O pełnym zakrętów życiu prywatnym gitarzysty wiedziałem jedynie z opowieści. Miał osobliwy charakter i gdy tylko go poznałem osobiście, byłem nim zachwycony, ponieważ był naprawdę wyjątkową osobą. Nie było go łatwo zrozumieć; miał złożoną osobowość geniusza, którym przecież był.
Wracając jednak do spotkania po latach muzyków Soft Machine i ich dalszej działalności, to trwała ona tylko rok. Odbyliśmy tournée po Japonii, daliśmy kilka koncertów we Włoszech, Meksyku i USA. Allan żył wówczas w dużym stresie – rozwodził się z żoną, mieszkał w Kalifornii, a my w Anglii – i dlatego też ostatecznie rozstał się z zespołem. Zmieniwszy nazwę z Soft Works na Soft Machine Legacy, kontynuowaliśmy prace bez niego. [Kolejny maszynista] John Etheridge – gitarzysta, który zastąpił Allana po jego odejściu z Soft Machine – opuścił macierzystą grupę w 1975 roku.
Kilka lat później [Allan] spytał mnie, czy pomogę mu zorganizować parę koncertów w Japonii, na co chętnie przystałem. Właśnie wtedy rozpoczęliśmy współpracę. Działo się to bardzo spontanicznie, albowiem zawsze byłem zupełnym outsiderem w branży muzycznej. Wszystkiego musiałem nauczyć się sam. Pomogłem paru przyjaciołom, m.in. Eltonowi Deanowi i Hugh Hopperowi, a następnie Allanowi. Zacząłem więc na poważnie pracę w branży muzycznej i jak dotąd mam na swoim koncie ponad 650 rezerwacji/angażów. Mam wyjątkowe przedstawicielstwo artystyczne.
Niestety Allan znany był z pewnych nawyków, choćby takich jak nadużywanie alkoholu. Miał problemy osobiste i w ostatnim czasie nie był czynny zawodowo. Zmarł nagle, co wcale nie było dla nas wielkim wstrząsem. Szokiem było jedynie dla tych, którzy nie znali go dobrze. Odejście Allana było dla mnie po prostu czymś bardzo smutnym, ponieważ był on niezwykłym człowiekiem i nieprzeciętnym artystą. Niewielu było gitarzystów i ludzi takich jak on. Allan był z pewnością jedną z najbardziej niepospolitych osób, jakie w życiu spotkałem.
AR: Pomimo że nie ma go już wśród nas, pamięć o nim trwać będzie dalej.
LP: O tak. Pomimo że Allan nie nagrał niczego nowego od 17 lat, pozostawił po sobie pokaźną schedę muzyczną. Był bardzo kreatywnym i płodnym artystą, ale z powodu niespokojnego usposobienia nie zdobył się przez ostatnie kilkanaście lat na odwagę, by opublikować nowy materiał. Z upływem lat jego niepokój pogłębiał się. Wprawdzie był w posiadaniu mnóstwa autorskich nagrań, którymi mógłby wypełnić cztery bądź pięć płyt, ale brakowało im ostatecznego szlifu. Allan był zadręczającym się geniuszem i zarazem dobrym człowiekiem. Spuścizna po nim trwać będzie wiecznie i pośmiertnie będzie on jeszcze bardziej poważanym niż dotąd artystą, co zawdzięcza niepowtarzalnej karierze i życiu, jakie prowadził, jak również wirtuozerskiej grze na gitarze.
Właściwie wszystko, co wiąże się z Allanem było niesamowite. Prowadził życie, w którym nie było miejsca na kompromis, stąd zaprzepaszczał dawane mu przez los szanse. Gdyby Allan był innego usposobienia, siedziałby pewnie dziś na tej samej gałęzi muzycznego show biznesu, co jemu podobni wirtuozi gitary, tacy jak Pat Metheny, Joe Scofield, John MacLaughlin, Al Di Meola i in. Ale nie był, gdyż zawsze robił rzeczy po swojemu. Pomimo że przerażał go przemysł muzyczny, Allan – genialny, choć uparty – wierzył głęboko w to, co robił. Zapamiętamy go na zawsze jako niespokojnego artystę i geniusza.
Rozmawiał: Tomasz Ostafiński.