ArtRock: Okrągły rok minął od ostatniej naszej rozmowy, podczas której opowiadałeś czytelnikom ArtRock.pl o premierowym wówczas wydawnictwie muzycznym Nick Grey & The Random Orchestra You’re Mine Again. Czy od tamtej pory dokonały się jakieś zmiany w Twoim życiu artystycznym? Jeśli tak, to jakie?
Nick Grey: Oprócz smutnego dla mnie faktu, że się postarzałem, to z powrotem przeprowadziłem się do Niemiec i zamieszkuję teraz w Berlinie razem z moim aktualnym kooperantem muzycznym, Louisem Pontviannem. Obok zamieszania wokół najnowszego albumu [Nick Grey & The Random Orchestra], koncentrujemy się głównie na pracy nad organizacją trasy koncertowej najbliższej jesieni. Będzie to raczej intymne przedsięwzięcie, obliczone na dwie, trzy osoby krzątające się po scenie i promujące najnowszy materiał, jak również starsze kompozycje, a one wszystkie zabrzmią w całkowicie odmiennych aranżacjach. Bardzo mobilizujące jest dla nas, gdy tworzymy muzykę i urządzamy przeprowadzkę. Zresztą zmiana otoczenia zawsze wywierała na mnie pozytywny wpływ, tym samym wywołując u mnie rozbłysk weny twórczej.
AR: Jak bardzo Breaker of Ships różni się od poprzedniczek - Spin Vows Under Arch i You’re Mine… - pod względem konceptualnym?
NG: Na pewno jest mroczniejsza od poprzedniej płyty i posiada mniej cech charakterystycznych dla tzw. koncept-albumu. Choć w słowach piosenek na Breaker of Ships brakuje jednolitych treści pojęciowych, to łączy je, jednocześnie odróżniając od syntezatorowego kontekstu You’re Mine…, sposób, w jaki zostały poczęte. Tym razem na początku była gitara - nie keyboard. Większość nagrań została oparta na brzmieniu gitar akustycznej i elektrycznej, co było dla mnie czymś zupełnie nowym w dotychczasowej mojej pracy w studio. Elektronika jest, owszem, obecna na nowej płycie, pełni rolę aranżacyjną i konsoliduje całość, a nie, jak w przypadku Spin…, wynika z syntezy elektronicznych sampli i zbitek dźwiękowych. You’re Mine…, jak sądzę, była z kolei wypadkową obu tych podejść do aktu tworzenia.
AR: Co tym razem inspirowało Cię podczas nagrywania albumu, będącego w sprzedaży od 27 czerwca br.?
NG: Przede wszystkim ludzie, a zwłaszcza destrukcyjne, przynoszące efekt zgoła odmienny od zamierzonego wzorce zachowań ludzkich, w tym moje własne. Ponadto chore, natrętne, nie dające zasnąć człowiekowi myśli obsesyjnej natury. Połykanie Temesty [tabletki przeciwlękowe i antydepresyjne - przyp. red.] podczas długich podróży samolotem. Muzycznych inspiracji nie było jednak wiele, bowiem rzadko oddawałem się słuchaniu muzyki w ostatnim czasie. Znów pławiłem się jedynie w dźwiękach starych druhów: Niny Simone, Tima Buckleya i Cheta Bakera.
AR: Zauważyłem również nieznaczne odejście od w pełni syntezatorowego tła You’re Mine… ku bardziej swobodnej, progresywnej, post-rockowej formie. W tekstach wyczuwam natomiast pewną dozę oniryzmu, jeśli nie narkotyzmu…?
NG: Oczywiście! Nagrywając poprzedni krążek staraliśmy się trzymać, na tyle, na ile mogliśmy, kompozycji tradycyjnej piosenki, jako że był on przecież koncept-albumem. Zbyt zawiła konstrukcja nagrań zaszkodziłaby i przytłoczyła przekaz zawarty w utworach. Nie sądzę jednak bym kiedykolwiek przejawiał zainteresowanie post-rockiem, tymczasem moje korzenie tkwiące głęboko w progresywnej muzyce są nad wyraz widoczne na Breaker of Ships, chociażby w kompozycji samych piosenek, które często cechuje otwartość i swoboda ekspresji, a każda z nich składa się z kilku wątków istniejących w obrębie jednego głównego motywu muzycznego. W warstwie lirycznej głównym tematem Breaker of Ships jest utrata ambicji i dążności do określonego celu wskutek stagnacji, odwlekania spraw do jutra, oddawania się przyjemnościom bądź przejawów nadmiernej obojętności. Tenże lejtmotyw nie decyduje jednak wcale o tym, że mamy do czynienia z jednoznacznie koncepcyjnym dziełem.
AR: Trzy piosenki na Breaker of Ships, tj. „The Archivist”, „Ghost Train” oraz tytułowa wykorzystują dźwięki przyrody, tworząc niezwykły muzyczny podkład.
NG: Zgadza się. Użyliśmy dobrych kilku nagrań zarejestrowanych w terenie. Rzeczywiście robią spore wrażenie jako tło, choć zwykle korzystamy z nich sporadycznie i z roztropnością wyłącznie wtedy, kiedy pasują do tematu. Niemniej jestem gotów ulec pokusie poeksperymentowania z dźwiękiem, by zrobić krok dalej i - być może - pewnego dnia wydać po prostu instrumentalną płytę z taką właśnie muzyką.
AR: Dziękuję za rozmowę i życzę, aby snute przez Was plany koncertowe doszły w końcu do skutku.
NG: Obiecuję, że w drugiej połowie roku… zagramy.
Rozmawiał: Tomasz Ostafiński