Chociaż debiut Tima Buckleya może nie jest jednym z jego najsłynniejszych dzieł, to z pewnością na tej płycie zostało zasianych wiele nasion, nasion, które rozwinęły się w jedne z najgłębszych utworów muzycznych XX wieku. To prawda, brakuje w nim eksperymentalnych wymiarów późniejszych prac, ale weź pod uwagę, że Tim miał dopiero 19 lat, że to jest jego debiut i jest 1966 rok.
„I Can’t See You” to dość standardowa popowa piosenka z lat 60-tych. Główną cechą, która ją wyróżnia są wokale Buckleya, które prowadzą do zmysłowej i podniecającej wycieczki. Nie robi tu nic niesamowitego, ale jego barwa głosu jest dziwna, szczególnie w porównaniu z innymi artystami tamtych czasów. Zaznaczanie pewnych etapów przez gitarę Underwooda i perkusję Mundiego brzmi prosto ale naprawdę skutecznie. „Wings” ma charakter spokojnej i pięknej ballady z udziałem orkiestry. To jedna z najpiękniejszych piosenek o miłości jakie słyszałem a występ Buckleya jest bardzo słodki i podnoszący na duchu.
Pomimo utworów mających charakter raczej optymistyczny, płyta ta wywołuje mieszane reakcje, odzwierciedla niespokojny okres obfitych społecznych i artystycznych zakłóceń, kiedy nieokiełzana kreatywność codziennie burzy dawno ustalone granice. Zbudowany wokół okrągłych hipnotycznych tonów „Song Of the Magician” jest bardzo piękną piosenką. Występ Underwooda jest bardzo stonowany i tworzy tajemniczy ton, a jak do tego dodamy aranżacje smyczkowe Jacka Nietzschego to wychodzi nam dyskretna atmosfera w tym mglistym świecie. Napisany przez Buckleya i Larry’ego Becketta „Strange Street Affair Under Blue” jest utworem, w którym rytm narasta wraz z postępem trwania numeru. To piosenka, która brzmi jak rosyjska melodia i która przypomina mi film „Grek Zorba” z jego szybkimi i powolnymi tańcami. Z głośników wyzwala się tak dużo energii, że całość jest bardzo zaraźliwa. Słyszymy Buckleya jak bawi się wschodnimi melodiami w swoim wokalnym wykonaniu przy akompaniamencie gitary Underwooda. Jego nonkonformizm wokalny sprawia, że słuchanie utworów jest niesamowicie przyjemne. Kolejnym ciekawym występem wokalnym na płycie jest „Valentine Melody”. Istotna rolę odgrywa tu namiętny wokal będący wtopieniem się w wyjątkowy klimat całości.
Różnorodność album zawdzięcza kolejnej piosence zatytułowanej „Aren’t You The Girl”. Połyskujący klawesyn Van Dyke Parksa tworzy podkład pozwalający Buckleyowi na pokazanie się z wielu stron. Inspiracje Frankiem Sinatrą, Bobem Dylanem czy Odettą są widoczne ale nie determinują płyty.
Ciekawe perkusyjne barwy znajdziemy w numerze „Song Slowly Song” o orientalnym smaku, gdy wibratto Buckleya zdobi nastrojowe obrazy a delikatne gitarowe akordy podniecają wrażliwe basy Jima Fieldera. Wychodzi z tego delikatna psychodeliczna piosenka mogąca z powodzeniem spełnić rolę singla.
Będący wykonywany bezbłędnie folk rock brzmi gdzieś pomiędzy The Byrds i Love, tak jak to usłyszysz w „Song For Jainie” i „She Is”. „Song For Jainie” to kolejna piosenka o charakterze osobistym, ale tym razem jest to piosenka skierowana do ukochanej Tima, Jainie.
Cudownie wykorzystana orkiestra z pięknymi aranżami skrzypiec i dobrym rytmem to „It Happens Every Time”, utwór, który ma przyjemne, soczyste i romantyczne brzmienie. „Grief in My Soul” byłby typowym bluesowym numerem, gdyby nie naprawdę zabawne przedstawienie Buckleya. Jest naprawdę zabawny w swoim występie i słychać, jak się naciska, co jest trendem w jego późniejszych płytach. Występ gitarzysty Lee Underwooda jest bardzo energiczny co brzmi ciekawie gdy używa kolorowych akordów do akompaniamentu poszczególnym zwrotkom. Nic zbyt dzikiego, tylko po prostu fajny numer.
Ale Buckley powoli otwiera się na przyszłość. W „Understand Your Man” ćwiczy wściekłość, która już niebawem, a mianowicie na „Greetings From L.A.” będzie jego spowiednikiem i da wyraz świadectwa tego dokąd dąży w swej karierze. Gitara Bayou naciska z góry zaraźliwie dopingując wokalistę.
Ogólnie jak pisałem nie jest to niesamowity album, ale jest fajny i zawsze to wspaniale jest usłyszeć, jak zaczynali twoi ulubieni artyści. Jak na 19-latka kompozycje robią wrażenie, nie są banalne a wokalnie wychodzą na przód. W miarę postępów Buckley rozwija te talenty i uczy się kompletnie analizować muzykę rockową, tworząc zupełnie nowy świat dźwięków. Ale tu to dopiero początek.