W muzyce i sztuce jest wiele tragicznych historii, jest zbyt wiele przedwczesnych śmierci utalentowanych muzyków i artystów i niestety bardzo częsta przyczyną tego stanu rzeczy są narkotyki. Nie ogranicza się to do żadnego gatunku, a nawet do żadnego stulecia - jest to coś co wydaje się nękać artystyczny temperament i co powoduje najpierw entuzjastyczne wyzwolenie a potem… przepaść i samotność.
Chciałbym więc zacząć od napisania paru słów o Michaelu Bernardzie Bloomfieldzie, który zmarł 15 lutego 1981 roku w wieku 37 lat. To heroina zrujnowała karierę Mike’a Bloomfielda i to narkotyki go zabiły. A jak się cofniemy do 1965 roku, Bloomfield był prawdopodobnie najlepszym gitarzystą na świecie, mającym już swój styl, a także grając z wielkim wyczuciem i oddaniem. Grał w The Paul Butterfield Blues Band i budował reputację świetnego muzyka. Zagrał na jednym z największych albumów wszech czasów-”Highway 61 Revisited” Boba Dylana oraz występował wraz z nim na słynnej elektrycznej trasie po Anglii. Ale usłyszymy go również na epickiej płycie „East-West” The Paul Butterfield Blues Band, gdzie połączył muzykę indyjską z jazzem i chicagowskim bluesem.
Aż nadszedł czas na założenie swojego własnego bandu. The Electric Flag, grali nie tylko bluesa, ale wspomagani świetną sekcją dętą umiejętnie połączyli: soul, rhythm and blues i muzykę psychodeliczną w oryginalną całość.
A co to był za skład!
Mike Bloomfield-gitara i wokal, Harvey Brooks-bas, Barry Goldberg-instrumenty klawiszowe, Buddy Miles-perkusja, Nick Gravenites-gitara i wokal, Michael Fonfara-instrumenty klawiszowe, Herb Rich-saksofon barytonowy, Stemsy Hunter-saksofon altowy, Peter Strazza-saksofony i Marcus Doubleday-trąbka. A przynajmniej wszyscy oni pojawiają się na debiutanckim krążku grupy zatytułowanym „A Long Time Comin’”.
Płytę rozpoczyna głos prezydenta Lyndona Johnsona wygłaszającego przemówienie przed Kongresem, a mówiącego o „godności człowieka”, gdy jego przemówienie przerywa ochrypły śmiech, oklaski i dźwięk The Electric Flag prowadzący do porywającego otwieracza „Killing Floor”. Oryginał Howlina Wolfa dotyczył destrukcyjnego związku z kobietą, zespół Mike’a Bloomfielda przedstawia Amerykę jako niszczycielska damę, a tytułową „podłogą śmierci” staje się wojna w Wietnamie. Obecność Bloomfielda jest ugruntowana od samego początku dzięki jego charakterystycznemu brzmieniu i stylowi mocno osadzonemu w chicagowskim bluesie, ale to nie tylko-te dźwięki są takie eleganckie, takie wypełnione dostojeństwem a nawet gdy gra ostro i ochryple, te nuty wznoszą się ponad wszystko. Reszta ekipy żwawo podąża za gitarą i zaglądając w każdy zakamarek wypełnia cały utwór dostatkiem.
Niemal królewski początek utworu „Groovin’ Is Easy” to idealnie zsynchronizowane instrumenty dęte z perkusyjnymi uderzeniami z dramatyczną intensywnością. Gravenites jest tak gładki w tej piosence jak jedwab, dopasowuje swoje frazowanie do przodu i do tyłu, ale zawsze jest uzależniony od rytmu. Piosenka ta oparta jest na jego klawiszach, a ten pop soulowy numer jest majstersztykiem albumu. W „Over-Lovin’ You” wokal bierze Buddy Miles. Piękny ma głos a piosenkę tą śpiewa z cholerną radosną energią. Ale najważniejszą w tym utworze jest gra Brooksa na basie. Mocna, pełna polotu i zadziornej werwy kontrastuje z resztą nagrania. Zresztą podobnie jak w „She Should Have Just”, jego bas jest zachwycająco słyszalny a zagrana w średnim tempie melodia wzbogacona zostaje strunami i pluskami hiszpańskiej gitary.
Oddająca doskonale ducha zabawy „Wine” kopie w tyłek już od pierwszych taktów. Tu jest fantastyczna praca Bloomfielda. Ta rozdarte solo idzie w górę, w dół, oplata całą przestrzeń i długo jeszcze tkwi w moich uszach. Te niewiarygodne dźwięki są nagrodą słuchania, są nagrodą umieszczenie tej płyty w swoich zbiorach.
Dęciaki prowadzą swoje kolory, gitara kąśliwie podbarwia linie a Buddy Miles śpiewnie wypełnia środki w „Texas”, bluesowo rockowym killerze. Cudownie uwodzicielska gitara utwierdza tylko w mnie w przekonaniu, że Bloomfielda to ja mogę słuchać bardzo często, zdecydowanie jego dźwięki wtapiają się w mój umysł i dobrze tam się czują. Rozpoczynająca się grzmotem i ciągłym deszczem „Sittin’ in Circles” jest zdecydowanym klimatem San Francisco i epoki Flower Power. Forma ballady z delikatnym soulowym puchem wypełnia nastrój radości i optymizmu. I pomimo pojawiających się ostrych zniekształceń gitarowych zabójczych dla nastroju to nadal jest mocna psychodeliczna ballada. A „You Don’t Realize” to znowuż bardziej zwarta i spójna ballada o czystym soulu. Świetny wokal Buddy’ego Milesa ładnie współgra z resztą kompozycji a sekcja dęciaków mile buja w tym duchowym klimacie.
Pod całą kwiecistą patyną epoki hipisów w Stanach pojawiła się równie silna obawa i odraza, ogólny niepokój. Polaryzacja w społeczeństwie amerykańskim osiągnęła nowe skrajności. Nagrany jeszcze przed ofensywą Tet i dwoma zabójstwami popularnych polityków „Another Country” okazuje się zarówno pouczający, jak i proroczy.
„Znajdź najbezpieczniejszy pokój, jaki możesz znaleźć/ I zamknij drzwi/ Znajdź sobie inny kraj/ Gdybym mógł przegrać, wszystkie moje problemy/ Uciekając/ Nie, nie zostałbym tam”.
Utwór rozpoczyna się od sprzężenia zwrotnego, które przekształca się w zawodząca syrenę. Pojawia się cały zespół, po zdyscyplinowanej aranżacji wezwań i odpowiedzi, w których Bloomfield wyrywa te same trzy nuty na gitarze, a dęciaki odpowiadają kombinacją dźwięków poza linią bazową. Gravenites dostarcza zwrotki w wokalu i tak do 2:25 gdy aranżacja zostaje zdmuchnięta przez kakofonię sprzężenia zwrotnego, ryku klaksonów i odległego dźwięku Lyndona Johnsona, który wykręcił się z przemówienia, które rozpoczął na początku albumu. Dźwięki w sekcji kakofonicznej obejmują szaloną mieszankę recitali wokalnych, a trąbki nabierają smaku psychodelicznych mariachi. W końcu docieramy do sola Bloomfielda. Zaczyna się w odpowiedzi na kołyszący się rytm napędzany przez kastaniety i hiszpańską gitarę, w tej sekcji nuty Bloomfielda brzmią jak spadające kwiaty w ciepłej, wiosennej bryzie, słodkie i och, jak piękne!
Pod koniec tego segmentu, Bloomfield brzmi tak jakbyś podążał od podstaw za płynnymi liniami kwitnących liliowców, lawiną nut kończącą się bluesowym riffem, który daje zespołowi wskazówkę, aby się dostroić. Dęciaki reagują, a po kilku kolejnych taktach tempo przechodzi na szybszy blues rock, w którym gitarzysta wykonuje oszałamiający bieg jeden po drugim. I tak do kolejnego przejścia z powrotem do zwrotki i uspokojenia.
„A Long Time Comin’” kończy trwający niespełna minutę „Easy Rider”, który brzmi jak Mike Bloomfield grający bluesa w nieszczelnej piwnicy.
Och, jakże bym chciał, żeby ten mały kawałek trwał dziesięć razy dłużej!
I jakże żałuję, że Mike Bloomfield spotkał na swojej drodze pieprzoną heroinę.