Dokształt koncertowy – semestr piąty.
Wykład szósty.
Nie, redkator Kapała się nie leni, tylko cięzko pracuje, bo jak widać zrecenzował nieziemską kobyłę.
Co jest z tym Fish-Marillion, że ich nagrania koncertowe przez bardzo wielu fanów traktowane są z omalże nabożną czcią? Bo była to jedna z lepszych koncertowych orkiestr lat osiemdziesiątych, absolutna czołówka. Ci, co mieli okazję widzieć ich na żywo w tamtych czasach, na pewno to potwierdzą.
„Early Stages” to wielkie dzieło – ponad sześć godzin muzyki. Nie do przejścia za jednym razem. I też niespecjalnie wdzięczne do recenzowania – to jakby pięć koncertów w jednym. Znaczy pudełku. Dokładnie – pięć koncertów z lat 1982 – 1987 na sześciu płytach. Niekoniecznie zawsze całych, ale zawsze zacnych. Ba! Zacnych. Rewelacyjnych! Spoko, to tylko skrzywienie fanatycznego fana Fish-Marillion. Tak, zdecydowanie jeśli chodzi o tak zwane stare Marillion, to jestem normalnym fanatykiem z ich żylety, sud-kurve, czy z podobnego miejsca, gdzie zwykle na meczach swoich ulubionych drużyn piłkarskich zbierają się piłkarscy ultrasi. To była moja pierwsza muzyczna miłość i raczej mi się taka nie powtórzy. A drugi gdański koncert z 1987 roku jest jednym z najważniejszych moich koncertowych doświadczeń ever. Może jest w tym sporo egzaltacji, ale Marillion w latach osiemdziesiątych było jedną z najlepszych orkiestr koncertowych i naprawdę niewielu innych wykonawców potrafiło im podskoczyć. A „Early Stages” to w jakiś sposób dokumentuje. Chociaż po prawdzie – kto nie widział, to pewnie nie uwierzy. Trudno. Jego problem.
To wydawnictwo jest dla mnie czymś w rodzaju świętego Graala, bo na płycie numer pięć znalazł się koncert z grudnia 1984 roku, który kiedyś trafił na zupełnie nieoficjalny bootleg „Mispalced Childhood Part Three And Four”, a który to bootleg był kiedyś puszczany w Trójce – dokładnie w dwóch piątkowych Zapraszamy do Trójki na początku grudnia 1985 roku (tak, można było wtedy puszczać w radiu również i nieoficjalne nagrania). Nagrałem sobie tylko drugą część, bo podczas emisji pierwszej byłem niestety na zesłaniu w szpitalu. A nagrałem sobie to na szpulę, nawet nie na kasetę. A szpulowiec mi się jakiś czas później rozkraczył… W każdym razie przez długie lata myślałem sobie, że fajnie byłoby się jakoś do tych nagrań dobrać. Próbowałem przez różne znajomości, ale nic z tego nie wyszło. Aż tu pojawiło się „The Early Stages”, a na jednym z krążków bardzo znajoma set-lista i bardzo znajoma data. Jest to o tyle ciekawy koncert, bo Marillion zagrało na nim prawie całą pierwszą część „Mispalced Childhood”. Fish zapowiedział to, jako kompletnie nowy materiał z ich nowej płyty, że będą dwa utwory, pierwszy będzie się nazywał „Strona pierwsza”, a drugi – „Strona druga”. A potem poleciało – od „Zawinięty w bezpieczeństwo kimona ze sztucznego jedwabiu” po „Facet w lustrze miał smutne oczy”. Ale nie tak dokładnie jak w ostatecznej wersji – nie ma „Lavender”, a „Kayleigh” ma nieco inny tekst. Słychać, że prace nad dziełem były bardzo zaawansowane, żeby nie powiedzieć zbliżały się do szczęśliwego końca – przynajmniej tak można sadzić, po stanie zaawansowania pierwszej części „Pomylonego Dzieciństwa”. Dlatego meczy mnie pewien dysonans poznawczy – niedawno w Teraz Rocku ukazał się artykuł poświęcony „Misplaced Childhood” i wyczytałem w nim, że właściwie jeszcze w marcu 1985 roku, kiedy już siedzieli w berlińskim Hansa Studios, mieli zaledwie ledwie luźne zarysy całej opowieści. Szczerze mówiąc, sądząc po tym co zagrali kilka miesięcy wcześniej w Hammersmith Odeon, komuś się coś pozajączkowało – albo autorowi artykułu, albo muzykowi, który tamte czasy wspominał. Mniejsza z tym. Prawdopodobnie jest to premierowe wykonanie fragmentów „Misplaced Childhood” i chociażby z tego powodu warto tego posłuchać. Ale nie tylko. Bo właściwie nie jest to najlepszy fragment tego koncertu (chociaż i tak bardzo dobry). Starsze, dużo bardziej ograne numery wypadają jeszcze lepiej. Zresztą czego się można spodziewać – dwie pierwsze płyty zawierały same killery, które odpowiednio wykonane miały bardzo dużą siłę rażenia. Zresztą wystarczy na set listę popatrzeć – tu było czym sponiewierać publiczność. Chyba najlepsze są wykonania „Incubus” i „Fugazi”, ale ten „Assassing” i „Garden Party” – trudno sobie wymarzyć lepszy początek koncertu. Co mnie cieszy, jest też „Chelsea Monday”, bo to mój ulubiony numer ze „Script…” i „Cinderella Search, bo jeden z moich ulubionych tekstów Fisha. Piąty krążek moim zdaniem jest najlepszy z tego zestawu.
Co do innych – fajnie słychać jak zespół zmieniał sprzęt na coraz lepszy – pierwszy krążek i koncert z września 1982 roku – no to bida z nyndzą. Szczególnie klawisze to na razie takie kiepsko brzmiące plumkadła, reszta ekwipunku, też raczej nie była z najwyższej półki, bo cały zespół brzmi niespecjalnie. Już lepiej jest na następnych dwóch krążkach – tutaj mamy cały koncert, zagrany w ramach Christmas Gigs ‘82. Potem są już nagrania z lat 1983 – 1987, no to wiadomo, że grupa, która sprzedaje setki tysięcy płyt nie może grać na jakimś szrocie i wszystko brzmi tak jak trzeba. Specjalnie nie piszę, że grupa rozwinęła się jakoś bardziej warsztatowo. Okrzepli, nabrali jeszcze większej pewności siebie – tak. Ale oni od początku byli bardzo dobrzy, zanim jeszcze podpisali kontrakt z EMI, które wzięło ich dlatego, że wcześniej dorobili się sporej grupy fanów, właśnie dzięki występom na żywo.
Muzycznie – jak wspomniałem – w 1982 roku już grać umieli i mieli co. A Fish rządził na scenie. Utwory z niewydanego jeszcze debiutu są już praktycznie dopracowane, a od wersji studyjnych różnią się tylko aranżacyjnymi drobiazgami. Chyba tylko „He Knows, You Know” jakoś bardziej odstaje – inny wstęp, trochę różnic w środku. Za to „She Cameleon” zupełnie nie przypomina tego, co znalazło się na „Fugazi” – ostał się chyba tylko tekst i też pozmieniany. Bo muzycznie są to dwa zupełnie różne utwory. Koncert z Marquee, który odbył się kilka miesięcy później, pod koniec grudnia 1982, jest dosyć podobny – tyle, że Kelly chyba ma trochę lepsze syntezatory, a zespół gra chyba wszystko co ma na składzie – całe „Script…”, całą EPkę „Market Squere Heroes”, do tego „Margaret”. I „He Knows You Know” już całkiem jak to z płyty. No oczywiście koncert świetny. A publiczność też nieprzypadkowa, bo już teksty utworów zna (kilka miesięcy przed wydaniem debiutu!) – kiedy Fish w „Garden Party” śpiewa „Chleję, osuwam się…”, to publika rycząc uzupełnia – „…i pierdolę!” Czwarta płyta z zestawu to koncert nagrany dla potrzeb BBC 1 i jego Friday Rock Show w czasie Reading Festival. Jeszcze jest „Grendel”, prawdopodobnie ostatnie koncertowe wykonanie (nie znalazłem późniejszych) i już jest „Assassing”. Piąty krążek to mój święty Graal z Hammersmith Odeon, a szósty, to ciężko pracujące Marillion w trakcie wielomiesięcznego tournee promującego „Clutching at Straws” – set lista bardzo podobna do tej z polskich koncertów, które odbyły się kilka miesięcy wcześniej. I co ciekawe, jeśli do poprzednich krążków z „Early Stages” nie mam żadnych zastrzeżeń, to ten… czegoś mi tu brakuje. Może akurat grupa nie była w aż tak dobrej formie, jak na przykład w Loreley, może zaczynało dawać o sobie zmęczenia materiału? A może mi się tylko tak wydaje, bo wszystko było w porządku?
„Stare” Marillion doczekało się kilku naprawdę fajnych wydawnictw koncertowych – z obrazkami i bez, ale „Early Stages” świetnie je uzupełnia. Mógłby się ktoś zastanawiać, a po kiego grzyba komu tyle koncertówek składu, który działał raptem kilka lat i wydał cztery płyty studyjne. Ale tu znowu wracamy do jakże zasłużonej renomy grupy, jako wybornego wymiatacza koncertowego, fenomenu muzycznego lat osiemdziesiątych, który właśnie setkami koncertów dosłownie wyrąbał sobie drogę do kontraktu płytowego, a potem do ścisłej czołówki brytyjskiego rocka tamtych czasów. Może i nie zawsze te kolejne wykonania tych samych utworów wnoszą coś nowego, ale zawsze są po prostu bardzo dobre i cokolwiek inne, bo na przykład Fish ubarwi je kolejną opowiastkę o kobiecej przewrotności. I jest sporo numerów singlowych, które na żaden long-play nie trafiły, do tego w mocno rozbudowanych, wydłużonych wersjach. Poza tym te nagrania dużo lepiej oddają atmosferę koncertów Marillion niż wydane w latach osiemdziesiątych „The Thieving Magpie” i „Real to Reel”(*). Ten box to dla starych fanów rodzaj sentymentalnej wycieczki w przeszłość, a i też przypomnienie, dlaczego i za co Fish-Marillion się po prostu kochało, dla młodszych – żeby próbowali zrozumieć dlaczego ci starsi mają takiego pierdolca na punkcie tego okresu działalności grupy, a dla wszystkich – sześć godzin z hakiem wyśmienitej muzyki z oklaskami.
No dycha i to bez gadania.
Takie techniczne sprawy: Obecnie „Early Stages” w swojej pełnej wersji jest out of print i można to kupić tylko z drugiej ręki. Dostępne jest tylko dwupłytowe wydanie – „Early Stages – Highlights”, co ciekawe jest tam dołożone jedno nagranie, którego nie ma w pełnej wersji.
(*) – po opublikowaniu recenzji „Real to Reel” dostałem list od czytelnika, który napisał, że właściwie nie ma się czym podniecać, bo większość tego materiału trzeba było dobrze „podszlifować” w studiu, żeby się nadawał do publikacji. Pewnie tak, ale na podstawie lektury wielu, wielu nagrań koncertowych, których na pewno nie poprawiano w studiu, a także na podstawie własnych doświadczeń, mogę z cała pewnością stwierdzić, że to była rekonstrukcja, a nie upiększanie i słyszymy mniej więcej dokładnie to, co faktycznie zespół wtedy zagrał. Dlatego „Real to Reel” dalej będę polecał.
I pytania: