ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Galás, Diamanda ─ The Litanies of Satan w serwisie ArtRock.pl

Galás, Diamanda — The Litanies of Satan

 
wydawnictwo: Y Records 1982
 
1. The Litanies of Satan [17:50]
2. Wild Women with Steak-Knives [12:04]
 
Całkowity czas: 29:54
skład:
Diamanda Galás – śpiew, taśma (1), elektronika (1)
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 1, ocena: Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
01.09.2015
(Recenzent)

Galás, Diamanda — The Litanies of Satan

One, czyli dwanaście kobiecych głosów na dwanaście miesięcy roku

(albo tuzin laurek urodzinowych dla wspaniałych piosenkarek)

rok I, odsłona III

 

I like to fight, and I love to get in the middle of that shit and insult everybody who lies.

Lubię walczyć, więc uwielbiam wbijać się w sam środek tego gówna i lżyć każdego, kto kłamie.

My voice was given to me as an instrument of inspiration for my friends, and a tool of torture and destruction to my enemies. An instrument of truth.

Obdarzono mnie głosem, który stanowi źródło inspiracji dla moich przyjaciół, a narzędzie tortur i zniszczenia dla mych wrogów. To instrument prawdy.

                                                             Diamanda Galás

 

Równie intrygująca, jak kontrowersyjna, jest Diamanda Galás artystką totalną. Silna i bogata osobowość, twardy charakter, wojownicze i gwałtowne usposobienie, cięty język, jasno skrystalizowany światopogląd czy bez pardonu artykułowane opinie na różnorodne tematy od z górą 30 lat przysparzają jej rzesz przeciwników i krytyków z jednej, a zastępów zwolenników i entuzjastów z drugiej strony. Ja sam zaliczam się do grona tych ostatnich, choć gdy po raz pierwszy usłyszałem o Diamandzie jeszcze w latach 90., kiedy to Ojciec śmiejąc się pokazał mi jeden z popularnych dzienników, w którym pisano o niej jako o „królowej satanistów”, wzdrygnąłem się na myśl, czy przypadkiem do kraju nie zawita jakaś nawiedzona oszołomka. Lecz jak z czasem miałem odkryć, nic z tych rzeczy.

Urodzona 29 sierpnia 1955 roku w San Diego w Południowej Kalifornii w rodzinie greckich emigrantów, jest Diamanda Galás gorąco zaangażowaną w sprawy społeczno-polityczne awangardową artystką, utalentowaną pianistką i kompozytorką, wokalistką i śpiewaczką, malarką i performerką, eseistką i polemistką, niestrudzoną a wierną własnym przekonaniom aktywistką, która, w pełni świadomie i z założenia operując swoim 3,5-oktawowym głosem jak orężem, jak sama mawia – „narzędziem tortur i zniszczenia dla mych wrogów”, w znacznej mierze uczyniła z własnego dzieła (i życia!) pole bitwy z obłudą i parszywościami dzisiejszego i wczorajszego świata. Pewna siebie i wygadana, ostro wypowiada się m.in. na temat otaczającej rzeczywistości bądź kondycji moralnej człowieka, jak w krzywym zwierciadle znajdujących odbicie w jej na wskroś oryginalnej, a zarazem pełnej furii i bólu twórczości, poprzez którą od kilku dekad dokonuje pomsty w imieniu odtrąconych i pokrzywdzonych. Oto za pośrednictwem słowa, recytacji, śpiewu, jęku, szeptu czy krzyku artystka chętnie podnosi przez wielu demonizowane, zakłamywane, wzgardzane, zmilczane lub chętnie puszczane w niepamięć problemy, w istocie zaś ważkie a trudne, żywotnie nurtujące współczesność tematy. Kwestie odrzucenia, wykluczenia i osamotnienia, poniżenia, potępienia, prześladowań i odarcia z godności, protest zarówno wobec tych, jak też wszelkich innych form ludzkiej ignorancji i dyskryminacji, nadto dla przykładu mizantropia, załamanie, rozpacz, choroba, cierpienie fizyczne i psychiczne to jedne z wielu źródeł inspiracji twórczych Diamandy. Warto nadmienić, iż jej prawdziwe imię to Athamandia, od greckiego ἀδάμᾱς (adamas), tj. „nieposkromiony, nieujarzmiony”, po angielsku adamant(ine), jak poetycko pisuje się w języku Shakespeare’a o diamencie i w ogóle czymś niezwykle twardym, nieugiętym, niewzruszonym, niezłomnym czy niezniszczalnym. W rzeczy samej, trudno o trafniejsze imię dla tak odważnej i radykalnej artystki, jak Galás.

Swoją właściwą karierę, zresztą nie mniej burzliwą i buntowniczą od okresu jej młodości, istnego Sturm und Drang, Diamanda rozpoczęła u schyłku lat 70. w Europie, debiutując na Festiwalu Teatralnym w Awinionie w 1979 roku. To wtedy występując jako główna wykonawczyni w opartej na faktach sztuce Vinko Globokara Un Jour comme un autre („Dzień jak co dzień”) symbolicznie ujęła się za „kozłami ofiarnymi” i zaprotestowała przeciw niesprawiedliwości i prześladowaniu, pohańbieniu i cierpieniu, które to kwestie do dziś należą do motywów przewodnich jej twórczości. Później występowała jeszcze w takich miejscach, jak np. Teatro Olimpico w Vicenzy, Centre Georges Pompidou w Paryżu, Théâtre Gérard-Philipe w Saint-Denis, jak również, już po powrocie do Stanów Zjednoczonych, w New Kitchen w Nowym Jorku oraz podczas festiwalu New Music America w 1981 roku w San Francisco. W tamtym czasie Galás zdecydowała się także na dokonanie pierwszych nagrań solowych oraz ich oficjalną publikację.

Debiut płytowy Diamandy to prezentowane The Litanies of Satan, wydane nakładem Y Records w 1982 roku jako 12-calowy minialbum na 45 obrotów. Pierwotnie okładkę tego wydawnictwa ozdobiła oślepiająca intensywnością barw fotografia autorstwa Willa Gullette’a, na której ujęta w dynamicznej pozie performerka jawi się wyjątkowo drapieżnie i złowieszczo, wręcz demonicznie, co poniekąd należycie koresponduje z zawartością krążka i dobrze oddaje wizerunek sceniczny Galás. Na albumie znalazły się dwa długie utwory, tedy The Litanies of Satan[1] oraz Wild Women with Steak-Knives (z podtytułem The Homicidal Love Song for Solo Scream)[2]. Ten ostatni w dłuższej wersji i pod mianem Eyes Without Blood: Wild Women with Steaknives trafił wraz z numerem Tragouthia Apo to Aima Exoun Fonos - Song from the Blood of Those Murdered (potem zamieszczonym na albumie Diamanda Galás vel Panoptikon) na wypuszczoną mniej więcej w tym samym czasie niezatytułowaną kasetę z materiałem live.

W maju 1989 roku po raz pierwszy płytę wznowiła wytwórnia Mute Records, tłocząc ją i na winylu, i na kompakcie. Jednocześnie zmieniono okładkę z piekielnie jaskrawej, drapieżnej i ekspresyjnej na bardziej stonowaną, mroczną i posępną, można by napisać (także w nawiązaniu do tytułu i zawartości krążka), że „(czarno)mszalną”, z pogrążoną w modlitewnym skupieniu Diamandą na froncie. Dodano również francuski tekst Baudelaire’owskiego wiersza i jego przekład na angielski pióra Joanny Richardson. Niestety, w niektórych wydaniach niepoprawnie opisano utwory. Zwykle w takim przypadku Wild Women with Steak-Knives pojawiają się jako pierwsze i oznaczone są jako The Litanies of Satan. Aby kompozycji nie pomylić, wystarczy pamiętać, iż tytułowa jest dłuższa od „Dzikusek”.

Przechodząc do samych kawałków, The Litanies of Satan to nagrany przez Davida Hunta jeszcze w 1981 roku w Nadir Studios w Londynie blisko 18-minutowy utwór czy monodram, w którym Diamanda śmiało interpretuje wiersz Charlesa Baudelaire’a, jednego z francuskich poètes maudits, poetów – podobnie jak dla wielu Galás – „wyklętych”. Wiersz ten to, jak podpowiada tytuł, Les Litanies de Satan, czyli Litanie do Szatana, oryginalnie zamieszczone w wydanym w 1857 roku zbiorze Les Fleurs du mal, tj. Kwiaty zła, za które na głowę Baudelaire’a zrazu posypały się gromy, oskarżono go o obrazę moralności publicznej i wytoczono mu proces, który oczywiście przegrał. Napomknąć można, iż, primo, z twórczością poety zapoznał Diamandę jej brat, dramaturg Philip-Dimitri (1954-1986), którego późniejsza choroba (AIDS) i prędka śmierć, jak również godne ubolewania uprzedzenia opinii publicznej i Kościoła katolickiego wobec zarażonych HIV głęboko poruszyły (i rozjuszyły) artystkę, odciskając na jej życiorysie i licznych dziełach trudny do przecenienia ślad, nadto, secundo, że to nie jedyny raz, kiedy Galás sięgnęła do poezji Baudelaire’a.

Swą adaptację wokalną poematu Francuza Diamanda pomysłowo wzbogaciła o dźwięki uzyskane z pomocą taśmy magnetycznej i elektroniki, co dodatkowo podniosło walory estetyczne jej utworu. Stąd właśnie przejmujący efekt uzyskany zaraz na początku Litanii do Szatana, kiedy to na słuchacza naciera horda demonicznych i opętańczo rozkrzyczanych kobiecych głosów, jakby usiłujących zagłuszyć zwielokrotniony, z wolna, podniośle i rytmicznie wypowiadający słowa głos, może odganiający niesforne diablice? Po nieco ponad 40 sekundach wszystko gwałtownie milknie pod ciężarem głuchych uderzeń i Diamanda, niczym dostojna kapłanka tajemnego satanicznego kultu, zaczyna deklamować ujęte w formę modlitwy słowa wyklętego poety. By nabrały sprawczej mocy, wyrazy intonuje z początku godnie i ze śmiertelną powagą, do tego w języku oryginału, po francusku, głosem brzmiącym dosyć ostro i raczej nieprzyjemnie. Wszystko odbywa się w grobowej ciszy, przerywanej jedynie wspomnianymi uderzeniami, podkreślającymi uroczysty charakter całej ceremonii. Z każdą wypowiedzianą linijką tekstu, która odbija się od ścian katakumbowym echem (nawiasem ujmując, utwór rzeczywiście zarejestrowano w piwnicy), celebrująca czarną mszę ofiarnica mówi z coraz większą pasją, rozpala się i gniewa, a tak teraz, jak i później, przyprawione zostaje to takimi efektami dźwiękowymi, dzięki którym diaboliczna aura stopniowo wzmaga się, a niepokój w słuchaczu z każdą chwilą narasta. I tak np. strasznawo robi się już około 2 minuty, gdy odbiorca zostaje przeniesiony czy porwany do innego wymiaru rzeczywistości. Tam bez ustanku coś wali i huczy, a wśród zapadających się ku piekielnym otchłaniom podziemnych korytarzy zdają się przelatywać lotem błyskawicy jakieś pragnące ulecieć w szeroki świat przeklęte dusze czy demony. Wydawane przez nie odgłosy akompaniują okultystce, teraz recytującej bluźniercze wersy równocześnie z męsko brzmiącym, basowym głosem, należącym zapewne do samego Szatana, w istocie przetworzonym wokalem Diamandy. Potem mistrzyni ceremonii deklamuje coraz szybciej i zaczyna pogrążać się w sobie, aż drze się wpiekłogłosy i wpada w trans. W ciemnościach wciąż coś tłucze się, pulsuje i dudni, w mroku czai się, ociężale stąpa, kroczy. Porażony zgiełkiem układ nerwowy odbiorcy z coraz większym wysiłkiem znosi niemiłosiernie atakujące go przenikliwe wokalizy i chóralne wrzaski, jakieś infradźwięki, drony i zapętlenia, przyspieszenia i zwolnienia, które pospołu z owym dzikim rozgwarem wściekłych demonic wciągają nieszczęśnika głębiej i głębiej, ku najniższym kręgom piekielnym. A im dalej i niżej, tym gorzej. Pod wpływem glosolalii i takich głosów, jak choćby ten pełen przerażenia, dobywany w okolicach 10 minuty przy wtórze nieznośnych pisków, ciało z każdą chwilą truchleje, a duch karleje. Zaiste, w tym potwornym i coraz bardziej odrealnionym mikrokosmosie ekstremalnych doznań słuchowych, wśród tych przeszywających dźwięków i bluźnierczych inkantacji z trudem można wytrzymać. Niewymowną ulgę odczuwa się zatem, gdy ten jakże dramatyczny i niebywale intensywny, przynoszący istne katusze piekielne utwór nareszcie dobiega końca, a zamarłego ze strachu człowieka nieutulone w żalu szatany opuszczają z wciąż powtarzanymi słowy: Ô Satan, prends pitié de ma longue misère! („O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!”[3]). Szczęka już nie kłapie, zęby w gębie nie dzwonią, włos z wolna przestaje jeżyć się na całym ciele, a zmrożona krew na powrót chyżo poczyna krążyć w żyłach. Lecz to nie koniec horroru.

Zarejestrowany w 1982 roku w San Diego z pomocą inżyniera dźwięku Richarda Zvonara i wspierającego go Duranda Rene Begaulta Wild Women with Steak-Knives (The Homicidal Love Song for Solo Scream) [„Dzikie kobiety z nożami do steków (Zabójcza pieśń miłosna na krzyk solo)”] to pokręcony 12-minutowy popis wokalny, porażający i przerażający monolog, w ramach którego mistrzowsko improwizująca i wykorzystująca mnogość technik Diamanda wciela się w dotkniętą schizofrenią morderczynię. Amerykanka z zapamiętaniem odgrywa swoją rolę, to zachowując się napastliwie i agresywnie, kiedy to dla przykładu krzyczy, wrzeszczy, skrzeczy, charcze, jazgocze i ryczy, to po trosze łagodnie i przymilnie, gdy dla odmiany jęczy, stęka, szepcze, mruczy, skarży się lub ciężko wzdycha, dychawicznie wciągając powietrze. Od czasu do czasu rechocze, zawodzi i lamentuje. Stara się coś w sobie lub poza sobą zagłuszyć czy uciszyć. W pewnym momencie udaje, że pochrapuje. Kiedy indziej jakoś pokrętnie scatuje i jodłuje. Zdarza się, jak choćby na początku, że coś za nią poszczekuje lub pokrzykuje, jakby w opętaniu mogła wydawać z siebie kilka głosów naraz. Bywa też, że na krótko jej wokal całkowicie milknie i zapada absolutna cisza. Skumulowane, wszystko to razem terroryzuje odbiorcę, poraża jego zmysły i doprowadza go na skraj rozstroju nerwowego, tak że bliski obłędu sam gubi się w tym, co słyszy, toteż nie wie, z kim bądź z czym ma do czynienia. Czy z kobietą szaloną? Z kipiącą gniewem, rzucającą obelgi, plującą jadem i rzygającą nienawiścią do świata morderczynią? Z wylewającą swoje żale cierpiętnicą lub na próżno wzywającą pomocy błagalnicą? A może po prostu z samonakręcającą się i mającą omamy słuchowe idiotką? Wreszcie – może z żadną spośród nich lub po trochu z każdą, albo też z czymś, czego opisać się nie da? Chwilami nieszczęśnica stara się sklecić zdanie i coś w miarę sensownego powiedzieć, a gdy dopina swego, z jej bełkotu można wyłuskać i zrozumieć niektóre wypowiadane przez nią słowa, a nawet całe frazy. Wyłaniają się z nich np. mniej lub bardziej zawoalowane groźby, potwierdzające mordercze instynkty owej psychotycznej kretynki, cierpiącej na logoreę i przeżywającej największą huśtawkę nastrojów swojego życia monomaniaczki, która, żałośliwie zawodząc i osobliwie podśpiewując, nierzadko wydając nie pozbawione niejakiego wdzięku wokalizy i pienia, momentami wręcz wzbudza współczucie i litość odbiorcy. Lecz ten nie tylko dobrze wie, że bezustannie targanej emocjami chorej nie uda się dojść do zdrowia, ale i ma nadzieję, że nigdy nie zostanie ona wypuszczona z przymusowej izolacji.

Rekapitulując, poprzez sięgnięcie po skrajne środki wyrazu Diamanda stworzyła niepowszednie a spektakularne dzieło wokalne, pełne oryginalnych i intrygujących rozwiązań brzmieniowych. Co więcej, już u zarania swej kariery udowodniła, iż jest doskonale operującą swoim nieprawdopodobnie elastycznym i mocnym głosem śpiewaczką, artystką bezkompromisową, kreatywną i skłonną do eksperymentów, dobrze obeznaną z muzyką awangardową i elektroniczną. Zatem kto jako słuchacz lubi podejmować ekscytujące wyzwania, kto nie lęka się muzycznych poszukiwań i eksperymentów, przekraczania kolejnych granic i dochodzenia do ekstremów, ma otwarty umysł i bujną wyobraźnię, temu The Litanies of Satan z pewnością przypadnie do gustu. Innym już po pierwszych sekundach odsłuchu głęboka niechęć do Galás, jej demonicznego geniuszu i nie idącej na ustępstwa twórczości wydaje się być z miejsca pisana! Bowiem nowatorskie The Litanies of Satan to pioruńsko cięty, trudny i wraży materiał, który i za 100 lat będzie brzmiał równie piekielnie i niesamowicie, jak brzmi obecnie, i jak musiał brzmieć przed 33 laty, gdy świat wciąż dopiero dowiadywał się o nadejściu jednej z najbardziej wyzywających, wymagających, ekspresyjnych i artystycznie kompletnych, stuprocentowo autentycznych wokalistek i performerek w dziejach.

Co zrozumiałe, debiut płytowy Diamandy wzbudził niemałe kontrowersje. To jednak nie zniechęciło jej do dochowania wierności samej sobie i dalszego podążania własną ścieżką, wprost przeciwnie. Jak pokazał czas, była to pierwsza, lecz nie ostatnia zabójczo mocna i prowokacyjna pozycja w dyskografii Diamandy Galás, nieokiełznanej bestii scenicznej i artystki totalnej, która w minioną sobotę obchodziła 60. urodziny.

 


[1] Informacja na okładce: "The Litanies of Satan" (from the poem by Charles Baudelaire) devotes itself to the emeraldine perversity of the life struggle in Hell. For solo voice, tape, and electronics.

[2] Informacja na okładce: "Wild Women With Steak-Knives" (from the tragedy-grotesque by D. Galas – EYES WITHOUT BLOOD) is a cold examination of unrepentant monomania, the devoration instinct, for which the naive notion of filial mercy will only cock a vestigial grin. For solo scream.

[3] Por. Litanie do Szatana, tłum. Stanisław Korab-Brzozowski, [w:] Charles Baudelaire, Kwiaty zła, oprac. i wstępem opatrzył Mieczysław Jastrun, Warszawa 1973, s. 124-126.

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.