Rewelacja! Taka mogłaby być najkrótsza wersja recenzji tego albumu. Do niedawna A.J. Kaufmann był dla mnie postacią nieznaną. Jego płytę polecił mi redakcyjny kolega, Mariusz Danielak, za co bardzo mu dziękuję...
A.J. Kaufmann, nim został muzykiem, był przede wszystkim poetą. Jeśli dobrze poszukacie o nim informacji w Internecie, to wyczytacie, m.in., że ma na swoim koncie (wydanych głównie poza Polską) kilka tomików wierszy. Jego literacki debiut, zbiór liryków opatrzony tytułem Siva in Rags (czyli Sziwa w Łachmanach), ukazał się latem 2008 roku. Potem, również poza granicami naszego kraju, ukazały się: Broke Nuptial Minds oraz Love Lions of Paris. Natomiast pod koniec ubiegłego roku artysta wydał swój muzyczny debiut, zatytułowany Second Hand Man (czyli Facet z drugiej ręki). Zabierając się za pisanie recenzji, a przy okazji zbierając materiały dotyczące tego muzyka, gdzieś przeczytałem, że Wojciech Korda (tak, tak, ten z Niebiesko-Czarnych) porównał Kaufmanna do takich tuzów piosenki, jak Donovan, Bob Dylan czy Frank Zappa. I coś w tym jest, lecz ja nawet poszedłbym dalej w opisywaniu jego twórczości. Ponieważ, tak jak wspomniałem na wstępie tekstu, zupełnie nie znałem tej muzyki, okładka albumu również niewiele mi mówiła o tym, czego można się spodziewać. Ponadto rzeczone wydawnictwo znajduje się w dystrybucji Lynx Music, który wydaje (i dystrybuuje) albumy takich artystów, jak m.in.: Galahad, Metus i oczywiście Millenium. Więc to, jaka jest to muzyka i co za tym idzie – album, było ogromną niewiadomą.
Ale teraz, po wielu odsłuchach Second Hand Man, mogę powiedzieć, że to jedna z największych niespodzianek muzycznych, jakie spotkały mnie w przeciągu ostatnich sześciu, ośmiu miesięcy. Album otwiera piosenka tytułowa i od razu robi się radośnie i przebojowo. Przedsmak całości? Można tak powiedzieć, bo potem jest jeszcze lepiej! Świetny wokal, świetne teksty i taka sama muzyka, która jest niecodziennym połączeniem rock’n’rolla, bluesa, piosenki aktorskiej i country. Można by wymieniać gatunki przez kilka kolejnych wersów, a i tak nie będzie nam łatwo znaleźć nic idealnie i jednoznacznie pasującego do twórczości tego artysty. Przepyszna muzyczna sałatka przyprawiona wodewilem, kabaretem, podana w sposób niezwykły, lekki i przyjemny – coś takiego zdarza się naprawdę nieczęsto. Album A.J. Kaufmanna szybko wpada w ucho i łatwo jest się w nim zakochać, jednocześnie więc ciężko jest się od niego oderwać, co stanowi jego kolejny niewątpliwy atut. W tej eklektycznej stylistyce rzeczywiście można doszukać się jakichś ech Dylana czy Donovana, ale także... Moby’ego, Billego Fay’a, solowego Syda Barretta czy nawet Legendary Pink Dots (porównajcie „There’s a Sign” z „I Love You In Your Tragic Beauty” Kropek). Niemniej jest to album wybitny i bardzo oryginalny, w którym każdy spośród dwunastu utworów jest osobną historią, wyjątkową artystyczną perłą. Chcąc się o tym przekonać, wystarczy posłuchać przebojowego „My and My Little Mademoiselle”, przepełnionego elektroniką „Scenery”, w którym Kaufmann śpiewa niczym Ian Curtis, czy wreszcie, śpiewanego w duecie z Anną Hołowiecką, „White Lady” lub mrocznego „The Night Has Come”.
Zastanawiam się tylko, jak to jest, że młody, sympatyczny chłopak ze stolicy Wielkopolski, z dala od codziennego zgiełku i wielkich wytwórni, nagrywa tak genialny, przemyślany i dopracowany pod każdym względem album? Dlaczego stosy Second Hand Man nie piętrzą się w „dobrych sklepach muzycznych”? Pojąć tego nie mogę i pewnie niewiele zmienię, ale mam nadzieję, że mój skromny tekst zachęci otwartych i lubiących Dobrą Muzykę do poznania tego albumu, bo jest tego wart. Gdybym posłuchał tego albumu zaraz po premierze, na pewno znalazłby się w mojej pierwszej piątce zestawienia najlepszych płyt 2011 roku. Ocena obiektywna to dziewięć bardzo mocnych gwiazdek, jednakże trudno jest mi się powstrzymać, toteż swojej ocenie subiektywnej dorzucam jeszcze jeden punkcik – w moim odczuciu jest to arcydzieło, takie samo jak Blonde on Blonde Dylana czy Low Bowiego. Niecierpliwie czekam na kolejne wydawnictwo, nad którym artysta podobno pracuje, i liczę (nie)śmiało, że będzie co najmniej tak dobre, jak debiut. Polecam każdemu, kto oczekuje ambitnej muzyki połączonej ze świetnymi tekstami i przy okazji chce się nieco oderwać od codzienności bez użycia toksycznych używek. Filiżanka dobrej kawy, herbaty lub lampka wina w porze wieczornej idealnie będą się komponować z poznańskim Facetem z drugiej ręki.
PS. Album poza wersją na kompakcie dostępny jest również w formie winylowej.