Gdy grupa uznanych na krajowym rynku, a do tego utalentowanych muzyków nagle po wydaniu bardzo udanej płyty znika i przez pięć kolejnych lat milczy wydawniczo, to wpierw pojawia się wyczekiwanie, które z czasem jednak przeradza się w utratę wiary. Przyznam, że zwątpiłem już w powrót Kombajnu i gdy w końcu trzecia płyta zespołu zmaterializowała się pod postacią Karmelków i Gruzu – moja radość była wielka. Lewa Strona Literki M dzięki użytej palecie środków muzycznego wyrazu przekonała mnie, że ekipa z Nowego Dworku brzmi jak nikt inny w naszym kraju. Przez pięć lat wiele się w zespole zmieniło (także personalnie), lecz wyjątkowość muzyczna utrzymała swój poziom i wciąż jestem zdania, że nie ma w Polsce drugiej kapeli, która tak wyraża rockowe emocje. Nie oznacza to, że Panowie nagrali kopię albumu sprzed lat – absolutnie nie! Ale po kolei…
Przede wszystkim odmienna niż na poprzednim krążku jest struktura i długość utworów, tam dominowały kompozycje krótsze, mające przerywnikowy charakter a te bardziej rozbudowane były raczej jednolitymi, skończonymi formami. Karmelki i Gruz obfitują w długie łączące dwie odmienne wrażliwości utwory jak np. „tulipan i ćma” czy tytułowa, zamykająca album kompozycja ewidentnie podzielona na dwa odrębne fragmenty. Najogólniej dominują tu zabrudzone gitarowe masy dźwięków i garażowy klimat. Nie bez wpływu na taki stan rzeczy jest sposób w jaki płyta została nagrana, a mianowicie całkowicie na żywo i bez jakichkolwiek poprawek. Przekaz zyskał dzięki temu na naturalności i jest po prostu szczery jak wszystko co dotychczas zaproponował słuchaczom Kombajn. Delikatne i ciekawe melodie uwypuklane są pięknymi wyłaniającymi się z tła gitarami, które najczęściej rozpędzają się i angażują do finału połamane perkusyjne rytmy.
Mniej zmian nastąpiło w sferze tekstowej i emocjonalności wokalnego wyrazu. Marcin Zagański oscyluje pomiędzy monotonnymi, smutnymi potokami słów a niemal histerycznym, niepokojącym krzykiem. Tak było na poprzednich albumach i tak jest teraz. Podobnie przedstawiają się teksty z tradycyjną, dużą dawką abstrakcyjności i absurdu, ale właśnie zestawienia w stylu: „jestem robakiem w twojej truskawce / weź mnie na palec / hoduj w słoiku / ocieplaj i chroń” - tak dosadnie oddają emocje, które można by przekazać w mniej zawiły sposób, ale na pewno nie tak urzekający. Poszczególne utwory krążą wokół tematu miłości, rozstania i upadku wiary w najpiękniejsze z uczuć, momentami jest to wyrażone w sposób bardzo bezpośredni: „Miłość to horror / więc znajdź kwiaty na trupach we mnie”, a czasami ukryte pod solidną warstwą tytułowego gruzu: „nasze spotkanie grozi zburzeniem poznania / nasze spotkanie grozi wylewem mrówek / wypadnięciem ptaków z klucza”.
Karmelki i Gruz to płyta w której przede wszystkim idealnie odnajdą się wieloletni fani zespołu, utrwaleni w specyficznym przekazie Kombajnu. Cały gąszcz najbardziej smakowitych drobiazgów, delikatnych muśnięć strun, nastrojowych i cichych wokali został umiejętnie zmieszany z brudnym pierwszoplanowym hałasem i dlatego właśnie najwięcej radości podczas odsłuchów daje wyłapywanie słodkich karmelków wśród gruzu. Płyta dla lubiących muzyczne poszukiwania i zawiły przekaz dźwiękowy.