A Tragedy Without a Border Line to kolaboracja znanego Contagious Orgasm, czyli Japończyka Hiroshi Hashimoto, który od ćwierćwiecza tworzy pod tą nazwą, oraz nieco młodszego Kadavera, za którym kryje się Michael K. Zolotov z Izraela. Nazwiska mówią same za siebie, a dodatkowego smaczku dodaje fakt, iż album został wydany w naszym rodzimym labelu Wrotycz Records. Na Tragedię bez granic, bo tak można przetłumaczyć ów tytuł składają się trzy długie kompozycje, które śmiało można określić mianem aktów, układających się w pewną logiczną całość: „Poison”, „Disposable” i „Antidote”.
Przedstawione tutaj dźwiękowe kolaże mają bardzo otwartą strukturę, poza noisem, który zdecydowanie tutaj dominuje słychać, także echa muzyki ambient, power electronics, dronów, industrial, a nawet minimalizmu. Brak muzycznych ograniczeń i ekstremalnie otwarta (de facto niekończąca się) forma A Tragedy Without a Border Line sprawiła, że jest to materiał niezwykle ambitny i dopracowany pod każdym względem. Album otwiera „Poison”, utwór bardzo zróżnicowany w swej warstwie dźwiękowej. Wolno zatruwa słuchacza, by dalej poprowadzić go za pomocą narządu słuchu po krainie tajemniczych dźwięków. Szumy przeplatane są elektroniką, przesterowanymi dźwiękami prawdopodobnie wiolonczeli i tajemniczymi głosami, które pod koniec przechodzą w krzyki, jęki, wycia. Środkową część płyty, zatytułowaną „Disposable” początkowo wypełniają narastające i wspaniale borujące drony, rozdzierane hałasującymi pasażami precyzją skalpela mknącego po skórze. Wszystko to brzmi swobodnie po to by przejść dalej i dokonać kolejnej audio-masakry w „Antidote”.
Po wysłuchaniu ostatnich dźwięków finalnego „Atidtotum” z każdym przesłuchaniem czuję się lepszy, bardziej czysty – jednym słowem odtruty ze wszelkich powszechnie otaczających nas rzeczy. Oczywiście w przypadku tak wspaniałej i po trosze brutalnej nawałnicy trzasków, szumów i przesterowanych głosów nie da się uciec od porównań z innymi twórcami muzyki bruitystycznej, zwłaszcza tych współczesnych. Pewnie, że na A Tragedy... można doszukać się wpływów takich legend jak Akifuma Nakajimy, Zbigniewa Karkowskiego czy Whitehouse, ale pojawia się proste pytanie – po co? Czy obecnie z hałasu nie można stworzyć niczego oryginalnego, czy wszystko zostało już zrobione? Uważam, że nie, a sam noise należy do tej grupy improwizowanych „gatunków”, która nigdy nie zostanie zamknięta w jedną formę, w banalny schemat. Hałasujące improwizacje znoszą wszelkie semantyczne bariery na drodze zależności między treścią, a formą jej wyrażania. Ta kolaboracja i ten album jest tego kolejnym potwierdzeniem.
Całość została zapakowana w digipack, który zaprojektował Zolotov. Wewnątrz, na nośniku umieszczono między innymi zdjęcie martwego laboratoryjnego szczura. Pod tacką umieszczono bardzo podobną fotografię tyle, że pochodzące z sekcji zwłok tego samego gryzonia. Taka oprawa graficzna może niektórych szokować, jednakże należy się tego spodziewać po artyście, którego artystyczny pseudonim – Kadaver oznacza w języku niemieckim „padlinę”. O tych zdjęciach wspominam celowo, gdyż można je śmiało odnieść do interpretacji zwartości muzycznej tego wydawnictwa, gdzie każdy element ma swoje drugie, głębiej zachowane znaczenie, które przy odrobinie wyobraźni można wyciągnąć na powierzchnię codzienności.
Album wyśmienity, bezkompromisowy, pełen kontrastów, wspaniale wyprodukowany i wydany. Obowiązkowa pozycja nie tylko dla miłośników eksperymentów, ale dla każdego otwartego i chcącego wydostać się poza pewne konwencje i melodie słuchacza. Życzyłbym sobie więcej takich udanych kolaboracji i wydawnictw.