W momencie premiery "Ga Ga Ga Ga Ga”, czyli w roku 2007, Spoon był już na szczycie. Po premierze "Kill the Moonlight" i "Gimme Fiction" - albumów sprzedanych w setkach tysięcy egzemplarzy - mogli nagrać (mówiąc wprost) byle gówno, które sprzedałoby się niczym świeże bułeczki w sobotni poranek i uplasowało na podium Billboardu. Nagle, okazuje się, że tytułem nowego wydawnictwa będzie "Ga Ga Ga Ga Ga”. Jedni myślą, że to wypięcie się na fanów i ukazanie wyżej wymienionej tezy, drudzy, że to nawiązanie do antycznej mitologii, a Europejczycy wciąż o Spoon nawet nie wiedzą. Na szczęście, okazuje się, iż to po prostu dziwny żart zespołu i muzyka na płytce błyszczy, jak główka niemowlaka. A Billboard i tak zdobyty ;)
Tak więc, co odróżnia najnowsze dzieło Łyżek od starszych albumów? "Ga Ga Ga Ga Ga” aż kipi bogactwem brzmienia i przyjemnymi dla ucha eksperymentami. Co prawda pierwszy utwór, "Don’t Make Me a Target”, początkowo wydaje się jedynie typowym utworem z chwytliwą gitarką, jednak nagle uderza w nas cała fala studyjnych dodatków. Jest pianino, syntezatory, dziwne trzaski i zgrzyty, a w tle obowiązkowe wyklaskiwanie rytmu. A to dopiero nieśmiałe przywitanie. "The Ghost of You Lingers” opiera się jedynie na maniakalnym nawalaniu w te same klawisze pianina i rozmyte śpiewy dobiegające z każdej strony. "You Got Yr. Cherry Bomb” i "The Underdog” zaskakują wesołymi partiami trąbek, "Eddie’s Ragga” postrockową gitarową jazdą w zakończeniu, a "My Little Japanese Cigarette Case” szarpaną solówką na akustycznej gitarze. Ciekawych urozmaiceń jest na “Ga Ga Ga Ga Ga” dużo więcej, dzięki czemu każdy utwór brzmi świeżo i całości słucha się bez znużenia. Rozmywa się jedynie ostatnia kompozycja, której nie mogę skojarzyć nawet po wielu przesłuchaniach.
Spoon musiał zawrzeć pakt z diabłem, gdyż każda kolejna płyta to kolejna kolekcja chwytliwych melodii, dobrych do odtworzenia w każdym momencie dnia bez większego powodu. I to właśnie chyba ich największy atut. Kolejnym niewątpliwie, jest nietypowy głos Britta Daniela, trochę niedbały i chrypliwy. Reszta zespołu pozostaje w tyle, ale spisuje się bardzo dobrze. Łopatologiczna perkusja Jima Eno i wyrazisty bas Roba Pope'a (nowicjusza w Spoon) tworzą transowy rytm, a Eric Harvey na swoich klawiszach wprowadza większość opisanych smaczków dźwiękowych. Nikt się nie leni.
Podsumowując, "Ga Ga Ga Ga Ga" to kolejna udana i przebojowa płyta spod rąk uzdolnionych Teksańczyków. Radosne utwory wzbogacone wieloma studyjnymi efektami nie bez powodu zdobyły serca ogromnej rzeszy fanów. Spoon udowadnia, że w kategorii muzyki stricte rozrywkowej nie ma sobie równych. Polecam bez wahania.