Gwiazda w górze lśni,
pierwszym mym życzeniem jesteś ty.
Spadająca gwiazda spełnia sny
w których główną rolę grasz ty...
Wśród najważniejszych polskich wykonawców progresywnych wymieniani zawsze byli SBB, Collage, Abraxas, itd. Nikt jednak już nie pamięta tych z największym potencjałem, którzy gdyby tylko chcieli wywróciliby wszystko do góry nogami. Niestety nie udało się. Rozpad? Brak funduszy? Dobrego studia? Nie! Powodem było to, że pojawili się zbyt późno. Po prostu nie chcieli być tylko „kolejnymi” progresywnymi wykonawcami w naszym kraju i zawsze tworzyć w cieniu Skrzeka, Dudy, czy Szadkowskiego, najwyżej supportować Riverside w odległej przyszłości. Dlatego, z rozpaczy, postanowili tworzyć w całkiem innym stylu i ukradkiem przemycać swoje inspiracje i prawdziwe, głębokie przesłanie. Jedynym stylem z wolnym etatem było disco polo. Tak właśnie powstał pierwszy na świecie koncept album-składanka, zatytułowana „Moja Gwiazda” (ang. My Star).
Nie muszę chyba mówić, że 12 utworów na płycie składa się na jedną, kilkudziesięciominutową epicką powieść. To oczywiste. Byłaby pewnie jednym z najważniejszych dzieł polskiej muzyki i rockową suitą namiarę „Memento z banalnym tryptykiem”. Niestety później jednak się okazało, że proponowany tytuł („Kolacja gotowa”) został już przez kogoś kiedyś użyty i trzeba było podzielić dzieło na części. Każda część jest oczywiście odpowiedzią na liczne inspiracje. Np. „Laura” - nie powinna wzbudzać żadnych wątpliwości. To oczywiste! Chociaż… Może to właśnie jest na odwrót i to Akcent zainspirował Claptona do napisania „Layli”. Sam tytuł to oczywiście odpowiedź Akcentu na brak gwiazd słynnej crimsonowej „Starless and Bible Black”. Jednak cały tytuł płyty - „Moja gwiazda i biblijne ciemności” - się nie zmieścił. Poza tym byłby niemedialny. Na szczęście koncept został – motyw miłości. Szczęśliwszej lub mniej, platonicznej lub nieodwzajemnionej, beznadziejnej lub bez sensu. Wędrówka cierpiącego człowieka wśród pędzącego coraz szybciej świata. Człowiek czujący, romantyk, marzyciel, erudyta…
Wstaję dziś rano pełen emocji,
Widzę cię znowu w oczach mych,
Chciałbym dziś z tobą być jak najdłużej,
Bardzo cię kocham, lecz nie wiesz tego ty.
Rozpacz, nostalgia, piękno, tęsknota, ból, smutek. Bohater wykreowany przez Akcent toczy monolog na miarę Wielkiej Improwizacji Konrada. Niestety historia nie kończy się szczęśliwie.
Ostatni krótki list, czerwonych kilka róż
zostawie póki śpisz. To koniec lata już.
Minęło wszystko jak sen, wakacje kończą się
i zanim zbudzi się dzień nie będzie tutaj mnie.
Nie będę opisywał wszystkich części suity oddzielnie. To tak jak rozbierać na części dobry samochód. Słuchając jej części oddzielnie usłyszymy płytkie, proste disco polo, ale słuchając jako całość muzyka okazuje się być prog-koncept-składanową podróżą w najciemniejsze mroczne strony duszy, miłości i syntezatorów, których nawet Keith Emerson nie eksploatował tak odważnie.
Za tę złożoność, ukrytą głębię, emocje, progresję, nowatorstwo… Dla „Mojej gwiazdy” moich gwiazdek będzie 10!
Może jeszcze kiedyś akcent zakończy rozpoczętą tym albumem trylogię PSL – „Post Scriptum – Love”...