“Nothing left for you to fight about
And no one wants to see you try
The nearest neighbours are a mile away
Does the ocean hear you cry?”
I oto mamy rok anno domini 1995... zaraz, ile ja wtedy miałem lat...? Nie ważne. Ważne, że nie będę przywoływał wspomnień, a to z prostego powodu, po prostu ich nie posiadam. Nie oznacza to jednak, że nie mam za wiele do napisania na temat tej płyty. Marillion zawsze był dla mnie czymś więcej niż tylko kawałem (dobrej) muzyki. A zaczęło się już jakiś czas temu, i to chyba standardowo, od „Misplaced Childhood”. Potem przyszła pora na następne płyty, i od razu dałem się wciągnąć w ten... konflikt: A bo to bez Fish’a... itd. Muszę przyznać, że osobiście brakowało mi przede wszystkim głosu, co było dla mnie czymś co określało Marillion, jego odrębność i oryginalność (tekstów na tamten czas jeszcze za wiele nie rozumiałem). No chyba trochę za bardzo odbiegłem od tematu, a miało nie być wspomnień.
“Did you drink too much too soon?”
Zacznijmy więc od początku, a początkiem „Afraid of Sunlight” jest „Gazpacho”. Trzeba szczerze przyznać, że wstęp może trochę zniechęcać, zwłaszcza „zacietrzewionych fanów”, co może z kolei być przyczynkiem do wyrabiania sobie niesłusznych opinii. Jednak w miarę upływu czasu utwór rozkręca się i w końcowej części gitara Rothery’ego zaczyna wygrywać takie melodie, jakie niegdyś przykuły mnie do „ich” muzyki. Następnie mamy „Cannibal Surf Babe”, który jak pamiętam denerwował mnie z początku trochę popowym, na pierwszy rzut „ucha”, rytmem. Utwór w sumie najżywszy na płycie i po paru przesłuchaniach staje się całkiem fajny. „Beautiful” może przypominać kompozycje z „Holidays in Eden”, ale i tak ma od nich więcej finezji i ogłady, a mniej popu. Afraid of Sunrise”, swoją melancholią, przypomina mi trochę niektóre, solowe kompozycje Geoff’a Mann’a. I tu znowu, w środkowej części, następuje moment, za który kocham tę muzykę.
Druga czwórka utworów to kwintesencja tej płyty, a i trochę ogólnej twórczości Marillion (stąd moja ocena). „Out of this World” od początku do końca trzyma się w niezwykłym klimacie. Tu też znajduje się, jedyna na płycie, „pełnowymiarowa” solówka gitary. Tego trzeba samemu posłuchać.
“But only love will turn you around
Only love will turn you around”
Utwór łagodnie przechodzi w pieśń tytułową. Jej również nie można nic zarzucić. Hoghart naprawdę robi użytek ze swojego głosu. Refren jest wprost oszałamiający. Wystarczy tylko słuchać
”So how do we now come to be
Afraid of sunlight?
Tell me girl why you and me
Scared of sunlight?”
„Beyond You” (mój faworyt) dostarcza bordzo dużą dawkę uczuć. Płacz przeplatany z dźwiękami dzwonów, krzyk wśród symfonii. Żaden opis tego nie przekaże.
“I can't live with myself
I can't live with myself
Can't take no help
I try to want to
But I can't get beyond you”
I w końcu nadchodzi finał: „King”. Stary styl w nowej oprawie, i co tu pisać... po prostu MARRILLION.
“But the fire in your belly
That gave you the songs
Is suddenly gone
And you feel like a fake
Is that what you want?”
Co można jeszcze dodać? Ogólnie płyta przedstawia się bardzo dobrze, choć słychać różnice między pierwszą czwórką, a drugą. Moim zdaniem jest to pierwszy naturalnie nagrany album Marillion w nowym składzie, i który ponadto w końcu ustalił nowy tor poczynań grupy w dalszej karierze. Zaryzykuje stwierdzenie, że ślady tego albumu są widoczne nawet na „Marbles”. Już słyszę te głosy: A „Brave” to nic! „Brave” niewątpliwie jest znakomitym albumem, ale raczej naturalnie nie powstawał, a o spontaniczności nie ma co mówić we wypieszczonych do granic możliwości kompozycjach. H, mimo że już jako tako wkomponował się w grupę, nadzwyczajną inwencją nie zaskakuje. Natomiast na „Afraid of Sunlight” głos wokalisty stał się nieodzowną częścią zespołu, która go kreuje i nie można jej zastąpić (to samo tyczy się stylu grania). Nie ma nikogo, kto by mógł zaśpewać „Afraid of Sunlght” jak H, tak jak nikt bez sztuczności nie mógł śpiewać „Kayleigh”, czy „Sugar Mice”:-), sami wiecie jak kto.
Słowem, album warty świeczki.
“I hope for your sake
Something gets in the way”